u
Tytuł oryginału: Spielen. Um zu fühlen, zu lernen und zu leben
We współpracy z dr Petrą Thorbrietz
Komentarze:
prof. dr Gerald Hüther
Sabine Kriechbaum
Teresa Meckel
Sir Ken Robinson
Katharina Saalfrank
Thomas Sattelberger
Arno Stern
Erwin Wagenhofer
Redakcja: Joanna Hołdys
Skład: Aleksander Baj
Projekt okładki: Marta Rak
Zdjęcia pochodzą z prywatnego zbioru autora
© André Stern 2016
© Wydawnictwo Element 2017
© Barbara Niedźwiecka 2017
ISBN: 978-83-65532-21-3
Wydawnictwo Element
ul. Wincentego Pola 16, 44‒100 Gliwice
Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta
Dla Craloud i Founaï
Zabawa jest najwyższą formą nauki
ROZWAŻANIA KOGOŚ, KTO NIGDY NIE PRZESTAŁ SIĘ BAWIĆ
DLACZEGO NIKT NIE potrafi odpowiedzieć na pytanie, co by się stało, gdyby pozwolono dziecku bawić się nie tylko przez jeden dzień, lecz bez przerwy? Jestem w stanie udzielić odpowiedzi i tym samym stanowię wyjątek, chociaż jestem całkiem zwyczajnym dzieckiem. Każde inne dziecko, któremu pozwolono by się swobodnie i nieprzerwanie bawić, miałoby do opowiedzenia podobną historię. To, co stało się moim udziałem, jest tym, co przydarzyłoby się każdemu dziecku, gdybyśmy zmienili naszą postawę wobec dzieciństwa. I nie byłoby efektem idei, metody, oczekiwań czy też koncepcji pochodzących od dorosłego, lecz zależałoby od dziecka i jego wrodzonych predyspozycji.
1. „PRZECIEŻ TY SIĘ TYLKO BAWISZ!”
MATKA KARMI DZIECKO butelką. Czyni to umiejętnie, z dużą wprawą. W którymś momencie na dnie pozostaje jeszcze trochę mleka, ale dziecko zamiast pić, zaczyna bawić się smoczkiem. Matka chce je przekonać, żeby dalej piło, ale ono zdecydowanie woli się bawić.
– Tylko się bawisz i nic nie pijesz! – woła zniecierpliwiona i odbiera mu butelkę.
Czy zabawa jest potrzebą mniej ważną niż picie? Czy nie zasługuje na szacunek? Czy wolno ją bezpardonowo przerywać? Dlaczego zabawa uległa takiej dewaluacji, że większość ludzi z niej rezygnuje, sądząc, iż należy poświęcać się zajęciom powszechnie uważanym za ważniejsze? Jak do tego doszło, że zabawa jest przeciwstawiana poważnym zajęciom?
Któż nie słyszał takiego zdania: „Ale po zabawie weźmiesz się do nauki, dobrze?”. Brak nam ufności, myślimy, że nie wystarczy się bawić.
Gdy któregoś ranka dziecko słyszy, że ma przestać się bawić i wziąć się do nauki, widzi w tym poleceniu sprzeczność. To tak, jakby zażądano od ciebie, żebyś oddychał, nie zaczerpując powietrza. Zabawę trzeba traktować poważnie, bo nie istnieje lepsza metoda, żeby się uczyć.
Dla dzieci zabawa i nauka są nierozdzielnymi pojęciami. To dla nich synonimy.
Popatrz, jak bardzo poważne jest dziecko podczas swobodnej zabawy! Czy dostrzegasz jego wytrwałość, niezwykłą koncentrację, zdolność pokonywania własnych ograniczeń? Tego wszystkiego nie ma, gdy dziecko dostaje jakieś polecenie do wykonania.
„Do zadań szkoły nie należy wyłącznie przekazywanie wiedzy. To przede wszystkim miejsce nauki życia w społeczeństwie, nabywania społecznych kompetencji, niezbędnych do współżycia z innymi”. Takie albo podobne zdania opierają się na niepojętej dla mnie pomyłce: na założeniu, że przychodzące na świat dzieci są aspołeczne i że dopiero przez właściwe wychowanie uczą się socjalizacji. Osobiście doświadczyłem i zaobserwowałem u innych, że jest dokładnie na odwrót.
Zabawa i nauka tworzą nierozdzielną jedność i zupełnie nie rozumiem, jak można tworzyć i utrzymywać antagonizm między nauką, zaklasyfikowaną jako poważne, priorytetowe zajęcie, a pogardzaną zabawą, ograniczaną do przerw między lekcjami.
W moim dzieciństwie, o ile tylko mogę sobie przypomnieć, nigdy nie pojawiała się kwestia rozdziału czasu na naukę i zabawę. Obie te rzeczy były ze sobą jak najściślej powiązane.
Cóż to było za wydarzenie, gdy tata i mama kupili mi silnik z klocków Lego! Marzyłem o nim całymi miesiącami, ale nie mogłem go mieć, bo był dla nas o wiele za drogi. Sto siedem franków… Ciągle jeszcze widzę przed sobą metkę z ceną niczym górskie zbocze, na które trzeba się wspiąć. Miałem wtedy może siedem lat. Szybko kręcąca się oś w kształcie krzyża oznaczała dla mnie początek nowej ery. Oto za jej sprawą moje modele z serii Lego Technic przeszły ze statycznego stadium do mobilnego. Pozginana kartka z ważnymi informacjami wyjaśniała, jak można wyliczyć odpowiednie przełożenie multiplikujące i redukujące, wiedząc, jaka jest średnica tarczy albo znając liczbę ząbków koła zębatego. Zadeklarowana liczba obrotów silnika na minutę pozwoliła mi obliczyć teoretyczną prędkość bardzo lekkiego samochodu, który w tym celu zrobiłem (podwozie wykonałem z klocków Lego, karoserię z kartonu). Do tego musiałem wyliczyć, jaki odcinek koło pokona podczas jednego obrotu.
Szukając odpowiedzi na nurtujące mnie pytania w encyklopedii mamy, odkryłem liczbę π. Postanowiłem praktycznie sprawdzić, czy jej wartość została podana właściwie. W tym celu owinąłem koło papierowym paskiem, chcąc zmierzyć obwód. Gdy się przekonałem, że liczba π faktycznie ma taką wartość, używałem jej w moich obliczeniach. Dzięki niej miałem z górki: żeby otrzymać prędkość w kilometrach na godzinę, mnożyłem odcinek, jaki pokonało koło, przez liczbę obrotów na minutę, a potem przez sześćdziesiąt.
CZY POTRAFICIE ODRÓŻNIĆ ZABAWĘ OD NAUKI?
W wieku czternastu lat zacząłem się wgryzać w tajniki gry na gitarze. Mój ojciec był w stanie odtworzyć z pamięci – z niezwykłą precyzją – niektóre kawałki flamenco, choć nie potrafił ani grać, ani zapisywać muzyki. Wspólna zabawa pochłaniała nas każdego wieczoru. On śpiewał mi nutę, ja szukałem jej na gryfie gitary. Na początku udawało mi się to dopiero po wielu próbach. Grałem jakiś ton, ojciec kręcił głową i powtarzał nutę. Ja znów coś grałem, aż w końcu kiwał głową, a następnie śpiewał następny ton. Krok po kroku odtwarzaliśmy melodię.
Niektóre nuty na gitarze można wykonać na różne sposoby. Często przy jakiejś nucie zauważałem, że wygodniej byłoby zagrać poprzednią w innym miejscu, bo wtedy łatwiej sięgnąć do następnej. Zauważyłem też, że kilka nut naraz tworzy akord. W toku tej stopniowej rekonstrukcji muzyki uświadomiłem sobie,