Andre Stern

Zabawa. O uczeniu się, zaufaniu i życiu pełnym entuzjazmu


Скачать книгу

do góry, żeby mogły się kręcić z różnymi prędkościami, a samochód nie przemieszczał się do przodu. Całymi godzinami zajmowałem się moją skrzynią biegów, przełączałem biegi na wyższe i niższe, aż w końcu przyswoiłem sobie wszystkie zasady działania tego urządzenia – a przy tym ani na chwilę nie przestałem się bawić.

      Ale na tym się nie skończyło. Ponieważ włożyłem w to całą moją duszę, dostrzegłem, że wystarczy urządzenie odrobinę zmodyfikować, aby dało się zamontować dwa sprzęgła Cardana (to było osiągnięcie!) i wbudować przekładnię kierowniczą zębatkową. Dzięki trzeciemu sprzęgłu Cardana mogłem umieścić kierownicę i skonstruować coś w rodzaju deski rozdzielczej z kierownicą i dźwignią zmiany biegów, po czym uzupełniłem całość o zawieszenie. Wielu części mi brakowało, musiałem wymyślać rozmaite sposoby, żeby je zastąpić, używałem drewna i kartonu, ale… działało. Z zepsutego miniradyjka, które tata przywiózł z Hongkongu, wymontowałem mały głośnik. Wbudowałem go w moją deskę rozdzielczą i podpiąłem do niego różne kable, żeby móc go podłączyć do naszego starego magnetofonu. W ten sposób podczas jazdy mogłem słuchać muzyki przez zaimprowizowane radio samochodowe – miałem tylko jedną kasetę z muzyką, od naszego przyjaciela, pianisty Jacques’a Greysa.

      Antonin bawi się wszystkim, co odkrywa. Za każdym razem, gdy poznaje nową maszynę, sporządza dla niej instrukcję obsługi. Rysuje i pisze nierzadko dwie, trzy godziny, zapełniając przy tym kilka kartek.

      Takie podejście miałem do wszystkiego, co było nowe. I tak jest w przypadku każdego dziecka. Powtarzanie jest nieodzowną częścią przyswajania sobie wiedzy poprzez zabawę.

      Jeśli człowiek nie miał złych doświadczeń związanych z nowymi rzeczami, to sprawiają mu one radość. Gdy jednak musi posłużyć się nowym przedmiotem, którego działania nie rozumie, a na dodatek popełni jakiś błąd, wówczas zaczyna w nowościach dostrzegać niebezpieczeństwo i się ich bać.

      ZABAWA KLUCZEM DO ZROZUMIENIA PROCESÓW

      Gdy Antonin miał trzy i pół roku, uwielbiał wszystko, co miało silnik i było głośne. Gdy kosiliśmy trawę przed domem, razem ze mną kierował wielką kosiarką. Drążek służący do kierowania był dla niego jeszcze trochę za wysoki, potrząsał i szarpał jego małymi rączkami, ale Antonin za nic na świecie nie chciał go puścić. Był bardzo skupiony i poważny. W tym zasadniczym i trudnym zadaniu, do którego sam się zgłosił z wewnętrznego impulsu i które z entuzjazmem traktował jako zabawę, przeszedł sam siebie.

      W którymś momencie okazało się, że kosiarka ma uszkodzony napęd. Położyliśmy ją na boku. Babcia zapytała, czy może pomóc.

      – Tak – odpowiedziałem. – Przynieś mi czarny śrubokręt. Ja przez ten czas przytrzymam tę małą sprężynę.

      Potem przyniosłem kawałek przewodu, żeby przeciągnąć sprężynę przez odpowiednią dziurkę. Antoninowi powierzyłem haczyk, który miał mi podać, gdy sprężyna będzie napięta. Po wspólnej naprawie kosiarka znów jeździła bez zarzutu.

      Następnego dnia Antonin bawił się na zewnątrz swoim małym ciągnikiem.

      – Muszę go naprawić – powiedział poważnie i położył go na boku. Po chwili zawołał głośno: – Przynieś mi czarny śrubokręt!

      Przyniosłem mu kawałek drewna, ale chciał tylko i wyłącznie śrubokręt, taki jak wczoraj. Potem zażyczył sobie kawałek przewodu, i to dokładnie ten sam co wczoraj. A następnie wcisnął mi coś do ręki.

      – Uważaj na haczyk – powiedział. – I daj mi go, gdy sprężyna będzie naciągnięta.

      PRAGNIENIE ZABAWY JEST SILNIEJSZE NIŻ BÓL

      Pragnienie zabawy jest u dzieci silniejsze niż inne potrzeby lub nastroje. Silniejsze nawet niż choroba. Również bardzo chore dzieci wciąż się bawią. Czasami mają ograniczone możliwości, ale i tak – nie wiedzieć kiedy i z do głębi poruszającą konsekwencją – chwytają nadarzającą się sposobność, zanim zdąży się ona oddalić.

      Pragnienie zabawy jest u dzieci silniejsze niż ból. Obserwuję to często u mojego syna Antonina. Na przykład podczas zabawy samolocikiem. Zdarza się, że nie dostrzeże w jej trakcie gałęzi albo kamienia i się potknie. Zedrze sobie skórę, po twarzy popłyną mu łzy, a na rękach pojawi się krew, ale on wstaje, podnosi samolot, lata dalej; zanim przestanie szlochać, już mruczy, naśladując odgłos silników.

      Dźwięk silników jest dla Antonina swego rodzaju autoterapią, działa leczniczo jak mruczenie kota. Chłopiec buczy, warczy, bzyczy – raz jako silnik, innym razem wykonuje arie Mozarta bądź własne melodie. Dobiera przy tym zawsze odpowiednią częstotliwość; dźwiękowa wibracja działa jak mikromasaż. Silniki i inne odgłosy dają mu pretekst do buczenia, „racjonalizują” tę czynność wynikającą z fizycznego zapotrzebowania na daną częstotliwość. Nic nie jest przypadkiem, nic nie jest „nieodpowiednie”, wszystko jest rozwojem. Każdy jego etap jest ważny i powinno się go troskliwie pielęgnować, ponieważ na drodze stawania się ma on swoje źródło i cel.

      Antonin mówi:

      – Do mojej głowy przychodzi wiadomość: „Została wynaleziona nowa melodia, chcesz ją zaśpiewać?”. Ale to nie jest e-mail, to jest wiadomość w moich neuronach…

      Tego rodzaju pojęcia są u nas często używane, dlatego nie są mu obce.

      Pragnienie zabawy u dzieci jest silniejsze nawet niż głód czy pragnienie.

      Pewnego dnia Antonin przyszedł do kuchni, niosąc pod pachą pokaźnych rozmiarów rakietę Saturn V. Wciąż mieszkamy na placu budowy. Ciągle jeszcze budujemy dom, cegła po cegle. Jeden pokój − Antonina, największy − jest gotowy. Ale on rzadko w nim przebywa, bo woli, co zrozumiałe, być z nami, a my najczęściej przesiadujemy w kuchni, gdzie stoi duży rodzinny stół. Może macie podobny…? To ten, który – no jasne! – zawsze jest „uprzątnięty”. To stół, przy którym się je, przygotowuje jedzenie, pracuje, rysuje, czyta, pisze… Żeby postawić na nim swą piękną rakietę, Antonin musiał odsunąć rzeczy zgromadzone na blacie, aby zrobić trochę miejsca. Po śniadaniu wyszedł, zostawiając swoją zabawkę na stole.

      Po dłuższym czasie wrócił do domu i powiedział, że chce mu się pić. Napełniłem więc szklankę i postawiłem tam, gdzie było trochę miejsca: obok rakiety. Antonin podszedł bliżej. Zobaczył rakietę, zapomniał o pragnieniu i szklance, chwycił zabawkę i wybiegł z nią na zewnątrz, żeby się jeszcze przez godzinę pobawić…

      Dzieci dostrzegają rzeczy z innej perspektywy niż dorośli, widzą je kreatywnie, zatem przypisują im zupełnie nowe funkcje i zastosowania. Całkiem nieoczekiwanie banalne przedmioty dają impuls do zabawy. Tego typu umiejętności są bardzo pożądane w życiu zawodowym. Później trzeba się ich z trudem uczyć w toku różnych kursów i szkoleń. A przecież się z nimi rodzimy.

      Thomas Sattelberger

      Pracowałem w przeszłości jako menedżer w dużych niemieckich korporacjach. Często wówczas utyskiwałem na brak fantazji i kreatywności w tych gigantach i ciągle musiałem przedzierać się przez dżunglę skostnienia i umysłowego oraz emocjonalnego ubóstwa. Nawet tak zwane utalentowane jednostki przemieniały się w krótkim czasie w ubranych na szaro formalistów ze sklonowanym zbiorem doświadczeń. Krytykowałem ten stan także dlatego, że odciskał piętno na perspektywach i innowacyjności tych organizacji – i nadal odciska. Wielu młodych ludzi przeżywa jak spod sztancy wciąż tę samą sytuację, często już we wczesnych latach, podczas nauki w szkole i na studiach. Masowy i jednolity dla wszystkich model kształcenia jest jednym z najgorszych aspektów naszych czasów. Pozbawia uczących się przyjemności,