SWAT podeszło z ciężkim taranem. Był to taran bujany i policjanci trzymali go z obu stron. Poruszali się bezszelestnie. Dowódca SWAT podniósł pięść i wystawił palec wskazujący.
To oznaczało jeden.
Palec środkowy. Dwa.
Palec serdeczny…
Dwaj mężczyźni cofnęli się i zamachnęli taranem. BUM!
Drzwi eksplodowały do wewnątrz, jak tylko odbił się od nich taran. Czterech pozostałych wpadło do środka i zaczęło krzyczeć: – Na ziemię! Na ziemię! Na ZIEMIĘ!
Gdzieś w korytarzu zaczęło płakać dziecko. Uchyliły się drzwi i pojawiły się w nich głowy, po czym szybko się schowały. To była jedna z cech tej okolicy. Czasem po prostu przychodzi policja i wyważa drzwi u sąsiada.
Luke i Ed odczekali trzydzieści sekund, aż SWAT zabezpieczy mieszkanie. Ciało leżało na podłodze w salonie, dokładnie tak jak Luke się tego spodziewał. Popatrzył na nie tylko przez chwilę.
– Teren czysty? – zwrócił się do dowódcy SWAT. Facet rzucił mu krótkie spojrzenie. Kiedy Luke dowodził tym zespołem, doszło do małego nieporozumienia. To byli ludzie z NYPD. Nie byli figurami szachowymi, które federalni mogą przesuwać, jak im się podoba, bo taki akurat mają kaprys. Chcieli, żeby Luke o tym wiedział. Luke to rozumiał, ale atak terrorystyczny trudno nazwać kaprysem.
– Teren czysty – powiedział dowódca. – To pewnie jest twój podejrzany.
– Dziękuję – odpowiedział Luke.
Mężczyzna wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
Ed uklęknął obok ciała i zdjął odciski z trzech palców ofiary.
– Co myślisz, Ed?
Wzruszył ramionami. – Załadowałem tu odciski Kena Bryanta z policyjnej bazy danych. Powinniśmy w ciągu kilku sekund wiedzieć, czy mamy dopasowanie. Tymczasem masz oczywiste ślady związania i obrzęk. Ciało jest jeszcze ciepłe. Już trochę zesztywniało, ale jeszcze nie całkowicie. Palce sinieją. Powiedziałbym, że tak jak strażnicy w szpitalu zmarł na skutek uduszenia, jakieś osiem do dwunastu godzin temu.
Spojrzał na Luke'a. W jego oczach pojawił się błysk. – Jeśli zdejmiesz mu majtki, będę mógł odczytać temperaturę z odbytu i trochę lepiej oszacować czas.
Luke uśmiechnął się i potrząsnął głową. – Nie, dzięki. Osiem do dwunastu godzin jest wystarczające. Powiedz mi tylko: czy to on?
Ed spojrzał na skaner. – Bryant? Tak, to on.
Luke wyciągnął telefon i wybrał numer Trudy. Po drugiej stronie linii zadzwonił jej telefon. Raz, dwa, trzy razy. Luke rozejrzał się po posępnym, niegościnnym mieszkaniu. Meble w salonie były stare, sofa miała rozerwaną tapicerkę i z jej oparć wychodziło wypełnienie. Na podłodze leżał wytarty dywan, a na stole były porozrzucane puste pudełka po jedzeniu na wynos i plastikowe sztućce. Na oknach były zaciągnięte ciężkie czarne zasłony.
Odezwał się głos Trudy, alarmujący, niemal śpiewny. – Luke – powiedziała – Ile minęło? Pół godziny?
– Chcę porozmawiać z tobą o zaginionym strażniku.
– Ken Bryant – powiedziała.
– Właśnie tak. Już nie jest zaginiony. Newsam i ja jesteśmy w jego mieszkaniu. Zidentyfikowaliśmy go. Zmarł osiem do dwunastu godzin temu. Uduszony tak jak ochroniarze.
– Okej – powiedziała.
– Chcę, żebyś uzyskała dostęp do jego konta bankowego. Najpewniej otrzymywał bezpośrednie wynagrodzenie za pracę w szpitalu. Zacznij od tego, a później rób, co do ciebie należy.
– Hm, będzie mi potrzebny nakaz.
Luke przerwał. Rozumiał jej wahanie. Trudy była dobrą funkcjonariuszką. Była też młoda i ambitna. Łamanie prawa zniszczyło wiele dobrze zapowiadających się karier. Jednak nie każdą. Czasem łamanie zasad prowadziło do szybkiego awansu. Wszystko zależało od tego, jakie prawa zostały złamane i do czego to doprowadziło.
– Jest z tobą Swann, prawda? – zapytał.
– Tak.
– Więc nie potrzebujesz nakazu.
Nie odpowiedziała.
– Trudy?
– Jestem.
– Nie możemy czekać na nakaz. Stawką jest ludzkie życie.
– Czy Bryant to podejrzany w tej sprawie?
– Osoba istotna dla śledztwa. Tak czy inaczej, nie żyje. Nie łamiemy za bardzo jego praw.
– Mam rację, że jest to twój rozkaz, Luke?
– To bezpośredni rozkaz – odpowiedział. – Jestem za to odpowiedzialny. Jeśli chcesz posunąć się tak daleko, wiedz, że zależy od tego, czy zachowasz swoje stanowisko. Rób, co mówię albo będę zmuszony wszcząć postępowanie dyscyplinarne. Zrozumiano?
Jej głos był rozdrażniony, prawie jak u dziecka. – W porządku.
– Dobrze. Kiedy wejdziesz na jego konto, poszukaj wszystkiego, co niecodzienne. Pieniądze, których nie powinno tam być. Duże wpłaty lub wypłaty. Przelewy. Jeśli ma powiązane konta oszczędnościowe lub inwestycyjne, przyjrzyj się im. Mówimy o byłym więźniu, który pracował jako ochroniarz. Nie powinien mieć zbyt dużo pieniędzy. Jeśli ma, chcę wiedzieć, skąd pochodzą.
– Dobrze, Luke.
Zawahał się. – Jak idzie z tablicami rejestracyjnymi?
– Pracujemy tak szybko, jak tylko możemy – odpowiedziała. – Mamy nagrania z nocnych kamer na Piątej Alei i 96 ulicy, a także z Piątej Alei i 94 ulicy oraz kilka innych z sąsiedztwa. Tropimy 198 pojazdów, w tym 46 z wysokim priorytetem. Centrala powinna przysłać mi wstępny raport za jakieś piętnaście minut.
Luke zerknął na zegarek. Mieli coraz mniej czasu. – Świetnie, dobra robota. Będziemy tam najszybciej jak to możliwe.
– Luke?
– Tak?
– Mówią o tym we wszystkich wiadomościach. Mają tutaj trzy przekazy na żywo na wielkich tablicach. To dla nich najważniejszy temat.
Kiwnął głową. – Domyśliłem się.
Mówiła dalej: – Burmistrz ma wygłosić przemówienie o 6 rano. Wygląda na to, że poprosi wszystkich o pozostanie w domach.
– Wszystkich?
– Chce, żeby cały personel, który nie jest niezbędny, trzymał się z dala od Manhattanu. Wszyscy pracownicy biurowi. Ekipy sprzątające i sprzedawcy. Uczniowie i nauczyciele. Zamierza zasugerować, żeby pięć milionów ludzi wzięło dzień wolny.
Luke zakrył usta dłonią. Wziął oddech. – To powinno wpłynąć na morale – powiedział. – Jeśli wszyscy w Nowym Jorku zostaną w domach, terroryści mogą uderzyć po prostu w Filadelfię.
Rozdział 8
5:45 rano
Baltimore, Maryland – południowa część tunelu Fort McHenry
Eldrick stał samotnie, dziesięć jardów od vana. Przed chwilą znów zwymiotował. Teraz w większości były to tylko mimowolne mdłości bez wymiotów i krew. Krew go martwiła. Nadal majaczył, miał gorączkę i był czerwony na twarzy, ale w jego żołądku już prawie nic nie zostało, więc nudności prawie zupełnie zniknęły. Najlepsze było to, że wreszcie wydostał się z vana.
Gdzieś na brudnym horyzoncie niebo zaczęło się rozjaśniać i przybrało chorobliwie żółty kolor. Tu na dole, na ziemi, nadal było ciemno. Zaparkowali na opuszczonym parkingu obok ponurego waterfrontu.