Isaac Asimov

Fundacja


Скачать книгу

obu radnych było niewiele szczegółów, których nie udało się wykryć ludziom Kodella, a sam Kodell siedział cicho w rogu pokoju, promieniując, jak zawsze, życzliwością.

      – Radny Compor – powiedziała Branno – wyświadczył pan Fundacji wielką przysługę, ale nie jest ona niestety tego rodzaju, żeby można było panu wyrazić publicznie uznanie albo wynagrodzić to w normalny sposób.

      Compor uśmiechnął się. Miał białe, równe zęby i Branno przez chwilę zastanawiała się, zupełnie bez związku ze sprawą, czy tak wyglądają wszyscy ludzie z Sektora Syriusza. Opowieść Compora o tym, że wywodzi się z tego raczej peryferyjnego regionu opierała się na relacjach jego babki ze strony matki, która również była blondynką o niebieskich oczach i utrzymywała, jakoby jej matka pochodziła z Sektora Syriusza. Jednak według Kodella nie było na to niepodważalnych dowodów.

      „Wiadomo, jakie są kobiety – powiedział Kodell. – Mogła zmyślić pochodzenie z dalekiego i egzotycznego świata, żeby wydać się bardziej atrakcyjną, niż była w istocie”.

      „To takie są kobiety?” – spytała sucho Branno, a Kodell uśmiechnął się i wybąkał, że oczywiście miał na myśli zwyczajne kobiety.

      – Mieszkańcy Fundacji nie muszą dowiedzieć się o wyświadczonej przeze mnie przysłudze. Wystarczy, że pani o tym wie – rzekł Compor.

      – Wiem i nie zapomnę. I nie zrobię jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie nie pozwolę, żeby pan przypuszczał, że pańskie zobowiązania na tym się skończyły. Obrał pan trudny kurs i musi pan go kontynuować. Chcemy wiedzieć więcej o Trevizem.

      – Powiedziałem wszystko, co wiem.

      – Może chciałby pan, żebym tak myślała. Może nawet sam pan tak myśli. Niemniej jednak proszę odpowiedzieć na moje pytania. Zna pan dżentelmena o nazwisku Janov Pelorat?

      Czoło Compora zmarszczyło się, ale niemal natychmiast z powrotem wygładziło. Rzekł ostrożnie:

      – Może bym go poznał, gdybym go zobaczył, ale nazwisko nic mi nie mówi.

      – Jest naukowcem.

      Usta Compora ułożyły się w raczej pogardliwe, choć nie wypowiedziane „O!”, jak gdyby był zdziwiony, że burmistrz podejrzewa go o znajomości z naukowcami.

      – Pelorat to interesujący człowiek, który z osobistych powodów pragnie odwiedzić Trantora. Będzie mu towarzyszył radny Trevize. Otóż, skoro był pan bliskim przyjacielem Trevizego i być może zna jego sposób myślenia, niech mi pan powie, czy pańskim zdaniem Trevize zgodzi się lecieć na Trantora?

      – Jeśli dopilnuje pani, żeby Trevize wsiadł na statek, i jeśli statek ten poleci na Trantora, to czy będzie mógł zrobić coś innego? – odparł Compor. – Na pewno nie sugeruje pani, że wznieci bunt i przejmie statek.

      – Nie zrozumiał pan. On i Pelorat będą sami na statku, a Trevize będzie siedział za sterami.

      – Pyta pani, czy dobrowolnie poleci na Trantora?

      – Tak, pytam właśnie o to.

      – Pani burmistrz, skąd mogę wiedzieć, co on zrobi?

      – Radny Compor, był pan blisko z Trevizem. Wie pan, że wierzy on w istnienie Drugiej Fundacji. Czy nigdy nie mówił panu, gdzie jego zdaniem mieści się Druga Fundacja, gdzie można ją znaleźć?

      – Nigdy, pani burmistrz.

      – Myśli pan, że ją znajdzie?

      Compor roześmiał się.

      – Myślę, że Druga Fundacja, bez względu na to, czym była i jak była ważna, została zniszczona za czasów Arkady Darell. Wierzę w jej opowieść.

      – Naprawdę? W takim razie dlaczego zdradził pan przyjaciela? Jeśli szukał czegoś, co nie istnieje, to jaką szkodę mógł nam wyrządzić, rozpowszechniając swoje dziwaczne teorie?

      – Nie tylko prawda może być szkodliwa – odparł Compor. – Jego teorie są może dziwaczne, ale głosząc je, mógłby wzbudzić niepokój w społeczeństwie Terminusa, a wyzwalając wątpliwości i obawy co do roli Fundacji w wielkim dramacie historii Galaktyki, osłabić jej przewodnią rolę w Federacji i zniweczyć marzenia o Drugim Imperium Galaktycznym. Musiała pani tak pomyśleć, bo w przeciwnym razie nie kazałaby go pani aresztować w budynku rady, a teraz nie zmuszałaby go pani do udania się na wygnanie bez procesu. Dlaczego pani to zrobiła, pani burmistrz, jeśli wolno spytać?

      – Przypuśćmy, że byłam na tyle ostrożna, by założyć, że istnieje, niewielka co prawda, możliwość, że on ma rację i że w związku z tym otwarte głoszenie takich poglądów może być dla nas jak najbardziej niebezpieczne.

      Compor nic nie powiedział.

      – Zgadzam się z panem – mówiła dalej Branno – ale z racji mego urzędu jestem zmuszona wziąć taką możliwość pod uwagę. Pozwoli pan, że raz jeszcze spytam, czy wie pan o czymś, co mogłoby nam wskazać, gdzie jego zdaniem mieści się Druga Fundacja i dokąd mógłby się udać.

      – Nie wiem.

      – Nigdy o niczym nie napomykał?

      – Nie, oczywiście, że nie.

      – Nigdy? Niech się pan tak nie spieszy z odpowiedzią. Proszę pomyśleć. Nigdy?

      – Nigdy – rzekł stanowczo Compor.

      – Nie robił żadnych aluzji? Nie dowcipkował na ten temat? A może rysował czy pisał coś machinalnie? Może zamyślał się w chwilach, które teraz, kiedy pan do nich wróci pamięcią, okażą się znaczące?

      – Nic z tych rzeczy. Mówię pani, że te jego rojenia na temat Drugiej Fundacji są zupełnie mgliste. Wie pani o tym i traci pani tylko niepotrzebnie czas i zdrowie, zajmując się tym.

      – Czy pan przypadkiem nie zmienił nagle frontu i nie broni przyjaciela, którego mi pan wydał?

      – Nie – odparł Compor. – Wydałem go w pani ręce, bo tak nakazywał mi patriotyzm. Nie widzę żadnego powodu, żebym musiał tego żałować albo zmienić swój stosunek do tej sprawy.

      – A zatem nie potrafi mi pan dać żadnej wskazówki co do tego, gdzie on się może udać, skoro tylko dostanie statek?

      – Jak już powiedziałem…

      – Jednak, panie radny – tu zmarszczki na twarzy Marli Branno ułożyły się tak, by nadać jej wyraz zadumy – chciałabym wiedzieć, dokąd poleci.

      – Myślę, że w takim razie powinna pani umieścić na jego statku hiperprzekaźnik.

      – Pomyślałam o tym, panie radny. Trevize jest jednak podejrzliwy i obawiam się, że odkryje nadajnik, choćbyśmy nie wiem jak przemyślnie go ukryli. Oczywiście można by go zainstalować w taki sposób, żeby nie dało się go usunąć, nie uszkadzając przy tym statku, co zmusiłoby go do zostawienia nadajnika na miejscu…

      – Znakomity pomysł.

      – Tylko że – podjęła Branno – w takiej sytuacji czułby się kontrolowany i mógłby nie polecieć tam, gdzie by poleciał, gdyby czuł się wolny i nieskrępowany. Wiedza, którą bym wtedy zdobyła, byłaby dla mnie bezwartościowa.

      – Wygląda na to, że w tej sytuacji nie może się pani dowiedzieć, dokąd poleci.

      – Mogę, bo mam zamiar użyć bardzo prymitywnych środków. Osoba, która spodziewa się bardzo wyrafinowanych metod i nastawia się na obronę przed nimi, raczej nie pomyśli o metodach prymitywnych… Myślę o tym, żeby posłać kogoś, kto będzie go śledził.

      – Śledził?

      – Tak.