rękom. To ręce zaspokajały ciekawość, to one dotykały i szczypały, obracały i podnosiły, ważyły. Istniały zwierzęta, których mózgi wzbudzały szacunek swymi rozmiarami, ale nie miały rąk i na tym właśnie polegała cała różnica.
Gdy komputer „ujął” jego ręce, ich myśli stopiły się i nie było już ważne, czy oczy ma otwarte czy zamknięte. Otwarcie oczu nie poprawiło ostrości widzenia, a zamknięcie nie zaciemniło obrazu. Czy miał je zamknięte czy otwarte – widział kabinę z tą samą jasnością, i to nie ten akurat fragment, w kierunku którego był zwrócony, ale całe pomieszczenie, zarówno to, co było za nim, jak i to, co nad nim i pod nim.
Mało tego, widział wszystkie pomieszczenia statku i to, co było na zewnątrz. Na horyzoncie ukazało się słońce, skąpane jeszcze w porannej mgle, ale mógł patrzeć prosto w nie bez mrużenia oczu, gdyż komputer automatycznie filtrował fale świetlne.
Czuł łagodny powiew wiatru, temperaturę powietrza i dźwięki otaczającego statek świata. Rejestrował pole magnetyczne planety i drobne ładunki elektryczne na ścianach statku.
Uświadomił sobie, że wie, jak kierować statkiem, chociaż nie znał szczegółów układu sterowniczego. Wiedział tylko tyle, że gdyby zechciał, by statek wzniósł się, obrócił, przyśpieszył czy zrobił cokolwiek innego, byłby to taki sam proces jak w przypadku analogicznych czynności jego ciała. Było to zależne od jego woli.
Ale jego wola nie była nieskrępowana. Komputer mógł sam podejmować pewne decyzje. W tej właśnie chwili dotarło do niego stworzone bez udziału jego woli zdanie; wiedział już dokładnie, kiedy i jak statek wystartuje. Jeśli o to chodziło, nie było dyskusji. Ale potem – z tego zdawał sobie sprawę równie jasno – będzie mógł decydować już sam.
Stwierdził – wyrzucając na zewnątrz sieć wzmocnionych przez komputer zmysłów – że może określić stan górnej warstwy atmosfery, że może przedstawić sobie mapę pogody, że jest w stanie wykryć wzbijające się i lądujące statki. Wszystko to trzeba było wziąć pod uwagę i komputer brał to pod uwagę. Uświadomił sobie też, że gdyby komputer tego nie zrobił, to wystarczyłoby, żeby on, Trevize, pomyślał, że trzeba to zrobić, i zostałoby to zrobione.
Tak więc, jeśli chodzi o grube tomy z opisem oprogramowania, nie było żadnych. Trevize pomyślał o sierżancie technicznym Krasnecie i uśmiechnął się. Wiele czytał o rewolucji technicznej, którą wywoła upowszechnienie grawityki, ale połączenie komputera i umysłu ludzkiego było nadal tajemnicą państwową. Ujawnienie tego spowodowałoby na pewno o wiele większą rewolucję.
Zdawał sobie sprawę z upływu czasu. Wiedział dokładnie, która jest godzina według lokalnego czasu Terminusa i według standardowego czasu galaktycznego.
Jak przerwać kontakt z komputerem i wstać?
Zaledwie o tym pomyślał, poczuł, że ręce ma wolne. Blat biurka wrócił do pierwotnego położenia i Trevize został sam ze swoimi nie wspieranymi już przez komputer zmysłami.
Czuł się ślepy i bezbronny, jak gdyby znalazł się pod opieką jakiejś nadludzkiej istoty, a potem został porzucony. Gdyby nie wiedział, że w każdej chwili może znowu nawiązać kontakt z komputerem, uczucie to być może przywiodłoby go do płaczu.
W tej sytuacji starał się jednak odzyskać orientację i ponownie przystosować do granic postrzegania wyznaczonych przez nieuzbrojone zmysły. W końcu stanął niepewnie na nogach i wyszedł z kabiny.
Pelorat podniósł głowę. Nastawił oczywiście czytnik, więc teraz powiedział:
– Działa bardzo dobrze. Ma świetny program wyszukujący… Znalazłeś pulpit sterowniczy, mój chłopcze?
– Tak, profesorze. Wszystko jest w porządku.
– Czy w takim razie nie powinniśmy zrobić czegoś w związku ze startem? Chodzi mi o zabezpieczenie się. Może powinniśmy zapiąć pasy czy coś takiego? Szukałem jakichś instrukcji, ale nic nie znalazłem i zdenerwowało mnie to. Musiałem wrócić do swojej biblioteki. Jakoś, kiedy zajmuję się pracą…
Trevize wyciągnął ręce w stronę profesora, jakby chciał powstrzymać potok jego słów. Ponieważ nie odniosło to skutku, musiał go przekrzyczeć.
– To zupełnie zbyteczne, profesorze. Antygrawitacja jest odpowiednikiem braku bezwładności. Nie czujemy przyspieszenia, kiedy zmienia się prędkość, ponieważ wszystko, co znajduje się na statku, podlega tej zmianie w tym samym czasie.
– Chce pan przez to powiedzieć, że nie poczujemy, kiedy oderwiemy się od planety i znajdziemy w przestrzeni?
– Tak, bo właśnie w tej chwili startujemy. Za kilka minut przejdziemy przez górne warstwy atmosfery, a za pół godziny będziemy w otwartej przestrzeni.
16
Pelorat jakby skurczył się w sobie. Patrzył na Trevizego osłupiałymi oczyma. Jego długa, prostokątna twarz nie wyrażała nic, ale promieniował z niej wprost ogromny niepokój. Po chwili zerknął ostrożnie w prawo, potem w lewo.
Trevize pamiętał, jak sam czuł się podczas pierwszej podróży poza atmosferę.
Powiedział, starając się, by jego głos zabrzmiał jak najbardziej rzeczowo:
– Janov (po raz pierwszy zwrócił się do profesora tak familiarnie, ale w tym przypadku osoba doświadczona zwracała się do niedoświadczonej i musiał stworzyć pozory, że to on jest starszy), jesteśmy tu całkowicie bezpieczni. Znajdujemy się w metalowym łonie statku floty wojennej Fundacji. Nie mamy pełnego uzbrojenia, ale nie ma takiego miejsca w Galaktyce, gdzie nie chroniłaby nas sama nazwa Fundacji. Nawet gdyby ktoś zwariował i zaatakował nas, i tak w jednej chwili zdołalibyśmy umknąć poza zasięg jego pocisków. I zapewniam cię, że przekonałem się, że potrafię doskonale kierować tym statkiem.
– Go… Golan, to myśl o nicości…
– Co też znowu? Przecież Terminus jest zewsząd otoczony nicością. Między nami na powierzchni a nicością nad nami znajduje się jedynie cienka warstwa rzadkiego powietrza. Wystarczy tylko przejść przez tę lichą warstwę. I właśnie to robimy.
– Może jest licha, ale w niej żyjemy i oddychamy.
– Tutaj też oddychamy. Powietrze na statku jest czystsze niż naturalna atmosfera Terminusa i będzie takie przez cały czas.
– A meteoryty?
– Co meteoryty?
– Atmosfera chroni nas przed meteorytami. Przed promieniowaniem też, skoro już o tym mowa.
– Zdaje mi się – rzekł Trevize – że ludzie podróżują w przestrzeni już od dwudziestu tysięcy lat…
– Od dwudziestu dwu. Jeśli posłużymy się chronologią Hallblocka, jest zupełnie jasne, że licząc…
– Wystarczy! Słyszałeś kiedy o wypadku spowodowanym przez meteoryt albo śmierci w wyniku promieniowania kosmicznego? To znaczy ostatnio?… To znaczy, jeśli chodzi o statki Fundacji?
– Nie śledzę takich wydarzeń, ale jestem historykiem, mój chłopcze, i…
– Historia oczywiście zna takie przypadki, ale technika stale się rozwija. Nie ma meteorytów na tyle dużych, żeby mogły uszkodzić nasz statek, gdyby zbliżyły się na niebezpieczną odległość, zanim zdążylibyśmy podjąć przeciwdziałania. Mogłyby nas załatwić dopiero cztery meteoryty zbliżające się równocześnie z czterech wierzchołków czworościanu, ale gdybyś obliczył prawdopodobieństwo zaistnienia takiego zdarzenia, przekonałbyś się, że masz miliard miliardów razy większe szanse umrzeć spokojnie ze starości, niż zaobserwować to interesujące zjawisko.
– To