Isaac Asimov

Fundacja


Скачать книгу

się, jak ostatnie dostrzegalne strzępki atmosfery znikają z ich otoczenia. Czuł wszystkie przelatujące w pobliżu statki.

      Nie przyszło mu do głowy sprawdzić, czy któryś z tych statków nie wyróżnia się czymś szczególnym. Czy nie ma wśród nich takiego jak Odległa Gwiazda, o napędzie grawitacyjnym, podążającego kursem zbyt zbliżonym do jego, żeby mógł to być przypadek.

      Rozdział V

      Mówca

      17

      Trantor.

      Przez osiem tysięcy lat Trantor był stolicą potężnej jednostki politycznej, która obejmowała swym zasięgiem stale rozszerzający się związek układów planetarnych. Przez następne dwanaście tysięcy lat był stolicą jednostki politycznej, która obejmowała swym zasięgiem całą Galaktykę. Był centrum, sercem, istotą Imperium Galaktycznego. Nie sposób było myśleć o Imperium, nie myśląc o Trantorze.

      Trantor osiągnął szczyt rozwoju, kiedy rozkład Imperium był już daleko posunięty. Prawdę mówiąc, właśnie dlatego, że Trantor błyszczał polerowanym metalem, nikt nie spostrzegł, że Imperium straciło swój pęd i rozmach i że zamarł wszelki postęp.

      Szczyt jego rozwoju przypadł na moment, kiedy był jednym, obejmującym całą planetę miastem. Jego ludność utrzymywała się na (regulowanym przez prawo) poziomie czterdziestu pięciu miliardów, a jedynymi pokrytymi zielenią miejscami był teren wokół Pałacu Imperialnego i zespołu Uniwersytetu Galaktycznego połączonego z Biblioteką Galaktyczną.

      Powierzchnia Trantora pokryta była metalowym płaszczem. I pustynie, i żyzne ziemie zostały wchłonięte przez miasto i zamienione w rojowiska ludzi, dżungle urzędów, skomputeryzowane gigantyczne ośrodki, rozległe magazyny żywności i części zamiennych. Łańcuchy górskie zrównano, a przepaści zasypano. Pod powierzchnią kontynentów wykopano nie kończące się korytarze, a oceany zamieniono w rozległe podziemne zbiorniki, które stały się jedynym (lecz nie wystarczającym) rodzimym źródłem żywności i minerałów.

      Połączenia ze Światami Zewnętrznymi, z których Trantor otrzymywał potrzebne produkty i surowce, podtrzymywało tysiąc portów kosmicznych, sto tysięcy statków handlowych i milion frachtowców, a chroniło dziesięć tysięcy statków wojennych.

      Żadne tak rozległe miasto w dziejach ludzkości nie miało tak rozbudowanego zamkniętego obiegu wody. Żadna inna planeta w Galaktyce nie wykorzystywała tak dużych ilości energii słonecznej ani nie przedsięwzięła tak radykalnych kroków, aby pozbywać się zużytego ciepła. Błyszczące radiatory sterczały w niebo, sięgając aż do cienkiej zewnętrznej warstwy atmosfery na pogrążonej w nocnym mroku półkuli, a na drugiej, skąpanej w blasku dnia, schowane były pod metalową osłoną. W miarę obrotu planety i przechodzenia dnia w noc wynurzały się stopniowo, podczas gdy te, które znajdowały się po stronie, gdzie zaczynało dnieć, chowały się pod metalową skorupę. W ten sposób Trantor zachowywał zawsze sztuczną symetrię, która stała się niemal jego symbolem.

      Wtedy, u szczytu swego rozwoju, Trantor rządził Galaktyką.

      Rządził kiepsko, ale żadna planeta nie mogła rządzić dobrze takim Imperium. Było ono zbyt rozległe nawet dla najbardziej energicznych imperatorów. A poza tym, czy Trantor mógł rządzić dobrze, skoro w czasach rozkładu Imperium jego koroną frymarczyli przebiegli politycy, skoro nosili ją nieudolni władcy, a biurokracja wytworzyła specyficzną subkulturę przekupstwa?

      Ale nawet w najgorszym okresie maszyna ta, raz puszczona w ruch, kręciła się sama. Imperium Galaktyczne nie mogło się obyć bez Trantora.

      Imperium kruszyło się, ale jak długo Trantor pozostawał Trantorem, istniało jego jądro, a w nim atmosfera potęgi, dumy z liczącej tysiące lat tradycji i… egzaltacji.

      Dopiero kiedy nastąpiło to, co było dotąd nie do pomyślenia – kiedy Trantor padł i został złupiony, kiedy zginęły miliony jego mieszkańców, a miliardy zaczęły mrzeć z głodu, kiedy jego potężna metalowa skorupa została podziurawiona i porozrywana w wyniku ataku „barbarzyńskiej” floty – dopiero wtedy uznano, że Imperium przestało istnieć. Pozostali przy życiu niedobitkowie dokonali dzieła i tak, w ciągu jednego pokolenia, Trantor przeistoczył się z największej planety, jaką kiedykolwiek władał rodzaj ludzki, w niezmierzone morze ruin.

      Od tamtej chwili minęło blisko dwieście pięćdziesiąt lat, ale Trantor wciąż trwał w pamięci mieszkańców reszty Galaktyki. Był ulubionym miejscem akcji powieści historycznych, ulubionym symbolem przeszłości, a jego nazwa stałym elementem takich powiedzeń, jak „Wszystkie statki lądują na Trantorze”, „To tak, jakby szukać kogoś na Trantorze” czy „Tak się ma do tego, jak do Trantora”.

      Tak było w całej Galaktyce, ale nie na Trantorze. Tam zapomniano o świetnej przeszłości. Metalowy płaszcz okrywający planetę zniknął prawie doszczętnie. Trantor był teraz rzadko zaludnionym światem samowystarczalnych rolników, miejscem, do którego rzadko zawijały statki handlowe, a te, które zawijały, nie były zbyt życzliwie witane. Samo słowo „Trantor”, mimo że nadal oficjalnie używane, zniknęło z języka potocznego. Współcześni Trantorczycy, mówiąc o nim, używali po prostu słowa „tutaj”, a siebie zwali Tutejszymi.

      Quindor Shandess rozmyślał o tym i o innych sprawach, siedząc wygodnie w fotelu w stanie błogiej półdrzemki i pozwalając, by jego mózg snuł sam z siebie przędzę nieskoordynowanych myśli.

      Był Pierwszym Mówcą Drugiej Fundacji już od osiemnastu lat i – jeśli jego umysł zachowa sprawność i dalej będzie w stanie brać udział w rozgrywkach politycznych – mógł nim pozostać jeszcze przez następne dziesięć czy dwanaście.

      Był odpowiednikiem, lustrzanym odbiciem, burmistrza Terminusa, który sprawował rządy w Pierwszej Fundacji, ale różnił się od niego pod każdym względem. Burmistrza Terminusa znała cała Galaktyka, a Pierwsza Fundacja była dla wszystkich światów po prostu „Fundacją”. Pierwszego Mówcę Drugiej Fundacji znali tylko jego towarzysze.

      A jednak to właśnie Druga Fundacja, tak za jego czasów, jak i za czasów jego poprzedników, sprawowała rzeczywistą władzę. Pierwsza Fundacja była potęgą w dziedzinie fizyki, techniki i broni. Druga Fundacja była potęgą w dziedzinie psychologii, mentalistyki i umiejętności wpływania na ludzkie emocje. Gdyby doszło do konfliktu między Fundacjami, jakie znaczenie miałoby to, iloma statkami i jaką bronią rozporządza Pierwsza Fundacja, skoro Druga mogłaby kierować poczynaniami tych, którzy kierują statkami i dysponują bronią?

      Ale jak długo będzie mógł się rozkoszować swą ukrytą siłą?

      Był dwudziestym piątym z kolei Pierwszym Mówcą i jego kadencja trwała już nieco dłużej niż przeciętna. Może nie powinien już sprawować swej funkcji i dopuścić młodszych kandydatów? Choćby Mówcę Gendibala, najbystrzejszego, mimo że o najkrótszym stażu uczestnika posiedzeń. Dzisiejszy wieczór mieli spędzić razem i Shandess właśnie go oczekiwał. Czy powinien oczekiwać również tego, by Gendibal zastąpił go pewnego dnia?

      Problem w tym, że Shandess nie myślał poważnie o ustąpieniu ze stanowiska. Za bardzo je polubił.

      Był stary, ale w pełni sprawny i doskonale wywiązywał się ze swych obowiązków. Włosy miał już co prawda siwe, ale zawsze były one jasne, a poza tym strzygł je tylko na cal, tak że kolor niewiele znaczył. Miał bladoniebieskie oczy, a jego ubiór dostosowany był do szarych strojów rolników trantorskich.

      Gdyby chciał, Pierwszy Mówca mógłby uchodzić za jednego z Tutejszych, ale istniała jeszcze jego skrywana moc. Wystarczyłoby, żeby skoncentrował wzrok i myśli na którymś z nich, by ten zrobił wszystko, co mu Shandess nakaże, i zapomniał zaraz o tym na zawsze.

      Mógł