Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał


Скачать книгу

zajeżdża tutaj tajemniczy samochód. Duża szara limuzyna, z zapuszczonymi firankami.

      – Cóż w tym niby dziwnego, że przyjeżdża samochód?

      – Tak, ale nikt z tego samochodu nie wysiada.

      – Nikt nie wysiada?

      – Właśnie, przyjeżdża ta limuzyna, postoi czasem godzinę, a czasami dłużej, i nikt z niej nie wysiada ani nikt do niej nie wsiada.

      – I co dalej?

      – Nic. Samochód najspokojniej odjeżdża.

      – I gdzie pojawia się to tajemnicze auto?

      – Tutaj niedaleko, na szosie. Jakieś dwieście, trzysta metrów od mojego domu.

      Antoni zapalił papierosa.

      – Hm – mruknął, zaciągając się dymem. – Naopowiadał mi pan nadzwyczajnych historii. Kto wie, czy osobiście się tym nie zainteresuję.

      – Gdyby pan zdołał wynaleźć jakiś sposób na tego tam, co łazi po suficie, to…

      – To co?

      – To dopuściłbym pana do spółki na pięćdziesiąt procent. Niech mi pan wierzy, że przedtem to był złoty interes.

      Antoni uśmiechnął się.

      – Chętnie panu wierzę – powiedział, spoglądając w okno. – Ale mnie nie interesuje prowadzenie restauracji. Jeśli się zajmę tą sprawą, to zupełnie z innych względów.

      Darlen popatrzał na niego z niedowierzaniem. Nie mógł pojąć, jak człowiek rozsądny może zrezygnować z tak korzystnej propozycji. Nie podnosił już jednakże tego tematu i począł szykować się do odejścia.

      – Jeszcze jedno – rzucił Antoni, widząc, że oberżysta kieruje się ku drzwiom. – Chciałbym wiedzieć, czy ma pan tutaj jakichś wrogów osobistych.

      – Ależ uchowaj Boże. Żyję ze wszystkimi mieszkańcami w najlepszej zgodzie i przyjaźni. Nikt się nie może na mnie uskarżać. Zawsze chętnie dawałem na kredyt, jeżeli oczywiście klient był pewny. Nie rozumiem, dlaczego pan pyta o takie rzeczy.

      – Ach, nic. Tak mi coś nagle przyszło na myśl. Nic ważnego. Niech mi pan jeszcze powie, panie Darlen, kiedy ostatnio zamalował pan w tej sali ślady na suficie..

      Oberżysta pomyślał chwilę.

      – W zeszłym tygodniu. Jakieś pięć, sześć dni temu – odparł.

      – Dobrze. Czy mógłby mi pan pokazać tę salę restauracyjną?

      – Teraz? O tej porze?

      Antoni uśmiechnął się.

      – Właśnie teraz, o tej porze. Niech się pan nie przeraża. Zaręczam panu, że osobnik, który z takim wdziękiem przechadza się po suficie, nie zrobi nam nic złego.

      – Ale…

      – Nie ma żadnego ale. Idziemy.

      Oberżysta bardzo niechętnie ruszył przodem, świecąc sobie po drodze latarką elektryczną. Gdy byli już na dole, zatrzymał się niezdecydowany, jakby się nad czymś zastanawiał.

      – A może byśmy odłożyli to do jutra – powiedział cicho. – Tak po nocy…

      – Nie bój się, przyjacielu. Jazda.

      Ażeby dostać się do restauracji, trzeba było wyjść na dwór. Połączenia wewnętrznego nie było.

      – Zamurował pan przejście – powiedział Antoni, spostrzegłszy ślady niedawnych robót murarskich.

      Oberżysta skinął głową.

      – Tak, wolałem się trochę odgrodzić.

      – Sądzę, że dla ducha mur nie jest przeszkodą – zaśmiał się Antoni.

      – Tak. Ale zawsze jakoś człowiekowi przyjemniej.

      Weszli do dużej, mrocznej sali i Antoni wyczuł, że Darlen chowa się na wszelki wypadek za jego plecami.

      – Zapal pan światło.

      Oberżysta odnalazł wyłącznik i snop jaskrawego światła trysnął z dużego, ciężkiego żyrandola.

      – Tam, tam – zawołał zdławionym głosem Darlen. – Widzi pan? Widzi pan? Tam, znowu.

      Antoni spojrzał i poczuł się dziwnie nieswojo. Na świeżo wybielonym suficie widać było zupełnie wyraźnie ślady ciężkich, zabłoconych butów. Sala restauracyjna była duża i bardzo wysoka.

      – Chodźmy – powiedział Antoni i wydało mu się, że jego własny głos zabrzmiał jakoś nienaturalnie.

      Darlen pośpiesznie skierował się ku drzwiom.

      Deszcz przestał padać, ale wicher przybrał jeszcze na sile.

      Tego wieczoru Antoni już więcej nie rozmawiał z oberżystą. Wsunął się do chłodnej, trochę wilgotnej pościeli i odprawiwszy pośpiesznie Darlena, pogrążył się w zadumie. Czuł się właściwie bardzo głupio. Jeszcze pół godziny temu śmiał się z dziwacznych opowieści tego grubego poczciwca, a jednak to, co zobaczył na własne oczy, było przecież faktem niezaprzeczalnym. Nie znajdował się pod wpływem alkoholu ani też nie miał gorączki. Nawał sprzecznych myśli wirował mu po głowie i pomimo zmęczenia nie mógł od razu zasnąć. Na razie trudno mu było właściwie zdać sobie sprawę z tego, co widział i słyszał tego wieczoru. Na pozór sytuacja była najzupełniej banalna i bardzo zakrawała na jakąś niesamowitą powieść sensacyjną. Stara, opuszczona gospoda, w której straszy, to tematyka wykorzystywana już wielokrotnie w literaturze, teatrze i filmie. Ale jednak ślady na suficie widział na własne oczy i temu się nie dawało zaprzeczyć. Należało gruntownie zbadać całą sprawę. Antoni nie wierzył w życie pozagrobowe, ale jednocześnie nie mógł sobie stworzyć w tym wypadku jakiejś rozsądnej teorii, która miałaby chociaż pozory prawdopodobieństwa. Co to były za ślady i komu mogło zależeć ewentualnie na straszeniu spokojnych mieszkańców tego cichego miasteczka? Postanowił stanowczo pozostać tutaj dłużej. Czuł, że zdobędzie materiał jeśli nie do powieści, to przynajmniej do ciekawych felietonów. W jakim stopniu wpłynęło na tę decyzję spotkanie z Elizą, trudno by było na razie osądzić, a i sam Antoni nie uświadamiał sobie jeszcze tego należycie.

      Poczuł, że jest straszliwie zmęczony. Ostatnim wysiłkiem zgasił światło i natychmiast zasnął.

      Zbudził się wśród nocy z przeświadczeniem, że ktoś wszedł do jego pokoju. W jednej chwili otrząsnął z siebie resztki snu. Wydarzenia wieczoru przemknęły mu błyskawicą przez rozgorączkowany mózg. Ostrożnie sięgnął po rewolwer, który przed zaśnięciem wsunął pod poduszkę, i zapalił światło. Pokój był pusty i cichy. Antoni wyszedł z łóżka, a poczuwszy pod stopami chłodną podłogę, oprzytomniał zupełnie.

      – Do licha, zaczynam ulegać jakimś sugestiom – mruknął niezadowolony z siebie. Sprawdził drzwi, obszukał na wszelki wypadek wszystkie kąty, a nie znalazłszy nic podejrzanego, wrócił pod kołdrę. Był zły, że zaczynał poddawać się głupiemu zdenerwowaniu. Przewracał się dłuższy czas z boku na bok, zanim zdołał usnąć ponownie.

      Z rana zbudziło go dyskretne stukanie do drzwi. Antoni przetarł oczy, przegarnął palcami zmierzwioną czuprynę i spojrzawszy niechętnie na niewidocznego intruza, wstał i przekręcił klucz w zamku. Wszedł Darlen, niosąc na tacy śniadanie. Takiego efektu Antoni nie spodziewał się wcale. Najwidoczniej oberżysta wszelkimi siłami pragnął sobie pozyskać gościa do walki z tajemniczym duchem. Tak czy inaczej, smakowicie wyglądająca jajecznica była nie do pogardzenia.

      – Jakże się panu spało? – spytał grubas, ustawiając śniadanie na małym stoliku. – Mam nadzieję, że dobrze pan u nas wypoczął.

      – Doskonale