Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał


Скачать книгу

omszałą butelkę. Darlen pośpiesznie wyjął z kredensu kieliszki. Antoni stwierdził ze zdziwieniem, że trunek jest stary i wysokogatunkowy. Znał się na tym.

      – Rzeczywiście wyśmienite wino – powiedział z przekonaniem, zanurzając wargi w gęstym, aromatycznym płynie. – Widzę, że warto tutaj posiedzieć.

      – Mamy kilka niezłych buteleczek w piwnicy dla specjalnych gości – zaśmiał się Darlen. – Zostało jeszcze coś niecoś ze starych zapasów.

      Klara chciała sobie powtórnie napełnić kieliszek. Matka stanowczo odebrała jej butelkę.

      – Młode panny nie piją alkoholu – powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.

      Dziewczyna zaczerwieniła się gwałtownie i spojrzała przelotnie na Antoniego.

      – Niech się mama o nią nie boi. Może wypić – wtrącił się niespodziewanie ponury Patrick.

      Darlenowa zgromiła syna spojrzeniem.

      – Niech mi pan powie – zwrócił się do młodzieńca Antoni, pragnąc nie dopuścić do rodzinnej scysji. – Czy i pan także widział kiedyś ten tajemniczy samochód?

      – Oczywiście – odparł młody Darlen, łypnąwszy niechętnie na matkę. – Każdy z nas widział to szare auto.

      – Jak ono wyglądało?

      – Duże, bardzo eleganckie, szarego koloru. W oknach są zawsze zapuszczone ciemne firanki.

      – Tak, ciemne firanki – powtórzył w zamyśleniu Antoni. – Czy pan nigdy nie próbował zajrzeć do tego samochodu? Przekonać się, kto wewnątrz siedzi?

      Chłopak wzruszył ramionami.

      – Wolę się tam w takie sprawy nie wdawać. Jeszcze mi co łeb ukręci. Kto to może wiedzieć.

      – Mam do pana prośbę – powiedział wolno Antoni. – Gdyby pan przypadkiem zauważył tę limuzynę, proszę mnie zawiadomić. Dobrze?

      – Bardzo chętnie, jeżeli to pana interesuje.

      – Ogromnie mnie interesuje. Niech pan nie zapomni.

      – Dobrze.

      Antoni jeszcze chwilę porozmawiał z rodziną Darlenów, a następnie pożegnał się i wyszedł. Chciał przy świetle dziennym zorientować się trochę w sytuacji.

      Obszedł dokoła cały dom, obejrzał uważnie z zewnątrz salę restauracyjną, a przekonawszy się, że nigdzie nie ma jakiegoś ukrytego wejścia czy choćby zamaskowanego otworu, począł szczegółowo badać grunt w pobliżu budynku. Postanowił zabawić się w detektywa. Jednakże pomimo najszczerszych chęci nic ciekawego nie zdołał odkryć. Deszcz przecież padał całą noc i gdyby nawet ktoś kręcił się w pobliżu, to i tak wszelkie ślady musiałyby ulec zatarciu. Tak więc te wstępne badania nie dały na razie żadnych wyników. Antoniemu nic takiego nie wpadło w oko, co by mogło skierować myśl na jakieś realne tory. Zniechęcony wrócił do domu i postanowił zainteresować się obiadem. Rozmowa z Darlenami oraz ten spacerek znakomicie zaostrzyły mu apetyt.

      Oberżysta szukał go właśnie. Antoni, nie mając już nastroju do towarzyskich rozmówek, kazał sobie podać obiad do pokoju i posiliwszy się należycie, począł się zastanawiać nad tym, co mu w dalszym ciągu czynić wypada. Nie miał wielkiej ochoty siedzieć do wieczora w chłodnym, wypełnionym wonią stęchlizny pokoju, a ponieważ deszcz przestał padać, postanowił odbyć spacer po miasteczku. Miał nadzieję, że może poza domem Darlenów zdobędzie jeszcze jakieś ciekawe wiadomości odnośnie do tajemniczych spacerów po suficie. Powziąwszy to postanowienie, włożył płaszcz i wyszedł, zamykając drzwi na klucz. Na wszelki wypadek wolał zabezpieczyć swoją walizę.

      Przed domem spotkał młodego Darlena, który rozmawiał z ożywieniem z jakimś tęgim mężczyzną. Na widok nowego lokatora chłopak zamilkł i zrobił taki ruch, jakby chciał się ukłonić. Antoni uśmiechnął się, pchnął masywną, okutą furtkę i wyszedł na ulicę.

      Deszczowa woda lśniła ciemnymi kałużami na nierównym bruku. Wiatr strącał z niewielkich drzew chłodne krople, które błyszczały na zeschniętych liściach. Zapach błota mieszał się z wonią gnijącej w pobliskich ogródkach roślinności.

      Antoni zsunął kapelusz na tył głowy i pogwizdując cicho jakąś melodię, szedł dużymi krokami, wciągając z zadowoleniem w płuca orzeźwiające, wilgotne powietrze. Był bardzo rad, że chociaż na chwilę wydostał się z tej ponurej gospody. Mógł wprawdzie obecnie poszukać sobie przyjemniejszego schronienia, ale wolał być w pobliżu tych niesamowitych zjawisk. Jeśli już postanowił zainteresować się tą sprawą, trzeba było ponosić konsekwencje swej decyzji.

      Na zakręcie wpadł z rozpędem na jakąś kobietę.

      – Ach, przepraszam panią najmocniej – powiedział, uchylając pośpiesznie kapelusza.

      – Nic nie szkodzi.

      Antoni drgnął i spojrzał uważnie. Tuż przed sobą zobaczył bladą twarz Elizy Pings.

      – To pani? Bardzo panią przepraszam. Byłem taki zamyślony. Czy nie potrąciłem pani zbyt mocno?

      – O nie. Przestraszył mnie pan tylko trochę.

      – Jestem niepocieszony i przepraszam jeszcze raz.

      Drobnostka. Nie ma o czym mówić. Jakżeż pan spędził dzisiejszą noc? Gdzie znalazł pan nocleg?

      – W gospodzie Darlena.

      – Doprawdy? No i…?

      – No i nic. Wyspałem się doskonale.

      – Zapewne pan nie wie, że…

      – Wiem, wiem – zapewnił żywo Antoni. – Wiem o spacerach po suficie i o tajemniczym samochodzie.

      – I mimo to nocował pan tam?

      – Tak, nie miałem przecież właściwie innego wyboru, a poza tym dostałem dość przyzwoity pokój.

      – Tak – szepnęła Eliza. – Mogłam się tego spodziewać. Żałuję, że nie przenocowaliśmy pana u siebie.

      Antoni zaśmiał się.

      – Dziękuję pani za troskliwość, ale doprawdy wyspałem się doskonale. Nie mogę narzekać.

      Eliza spojrzała na niego ze smutkiem.

      – Źle się stało, bardzo źle się stało. Żal mi pana.

      Antoni popatrzał na nią zdumiony. „Czyżby ta dziewczyna była niespełna rozumu?” – pomyślał mimo woli.

      – O czym pani mówi? Nic nie rozumiem. Cóż to za miasto zagadek, to wasze Farrow?

      – Niech pan nie żartuje. Może niepotrzebnie mówię z panem o tych sprawach, ale bardzo się boję, żeby panu nie przytrafiło się coś złego. Czuję się jak gdyby odpowiedzialna za pana.

      Antoni uśmiechnął się.

      – Czy to przypadkiem nie jest maleńka przesada?

      – Ach nie, nie. Przecież pan wczoraj wieczór zastukał do naszych drzwi, przecież pan nic nie wiedział o tym, że… Mógł był się pan ostatecznie przespać na podłodze, na sienniku. A teraz nie wiem doprawdy… Bardzo się boję. – Rozejrzała się trwożnie wokoło.

      Ulica była w tej chwili zupełnie pusta. Tylko jakiś wychudzony koń ciągnął po błocie rozklekotany, skrzypiący wózek. Antoni z zaciekawieniem przyjrzał się dziewczynie. Nie wiedział, co ma sądzić o tym wszystkim.

      – Może wstąpimy tu na filiżankę kawy – powiedział, wskazując jakieś nieduże, świeżo pomalowane drzwi, nad którymi widniał wyblakły napis „Coffee House”. – Będziemy tu mogli swobodnie porozmawiać.

      – Dobrze