Camilla Lackberg

Fjällbacka


Скачать книгу

chcesz?

      To, że jest z policji, najwyraźniej nie zrobiło na nim wrażenia.

      – W mieszkaniu obok zginął człowiek. – Martin wskazał palcem dokładnie opieczętowane drzwi Matsa.

      – Słyszałem. – Broda zafalowała. – A co ja mam z tym wspólnego?

      – Mógłbym wejść na parę minut? – Martin starał się mówić jak najuprzejmiej.

      – Po co?

      – Chciałbym panu zadać kilka pytań.

      – Ja nic nie wiem. – Mężczyzna już chciał zamykać drzwi, ale Martin odruchowo wsadził stopę w szparę.

      – Albo pogadamy, albo zabiorę pana na przesłuchanie do komisariatu i będzie pan miał zepsute przedpołudnie. – Oczywiście wiedział, że nie ma uprawnień, żeby zabrać Gripa na komisariat, ale liczył, że tamten nie ma o tym pojęcia.

      – Wchodź – odparł Grip.

      Zdjął łańcuch i otworzył drzwi. Martin wszedł i natychmiast pożałował. W środku panował straszny smród.

      – Nie uciekaj, łobuzie.

      Martinowi mignęło przed oczami coś kudłatego. Brodacz rzucił się naprzód i złapał za ogon kota. Kot miauknął gniewnie, ale dał się wziąć na ręce i zanieść do mieszkania.

      Grip zamknął drzwi, a Martin zaczął oddychać ustami, żeby nie zwymiotować od smrodu i zaduchu. Czuł odór śmieci i stęchlizny, ale głównie kociego moczu. Sprawa szybko się wyjaśniła. Martin jak wryty stanął w progu pokoju. Wszędzie były koty. Siedziały, leżały i chodziły. Na oko ocenił, że jest ich co najmniej piętnaście. W mieszkaniu o powierzchni nie większej niż czterdzieści metrów kwadratowych.

      – Siadaj – burknął Grip, przeganiając z kanapy kilka kotów.

      Martin przysiadł na samym brzegu.

      – Pytaj. Szkoda dnia. Jest co robić, gdy się ma pod opieką tyle stworzeń.

      Na kolana wskoczył mu tłusty rudy kot. Ułożył się wygodnie i zaczął mruczeć. Miał skołtunioną sierść i rany na tylnych łapach.

      Martin odchrząknął.

      – W mieszkaniu pańskiego sąsiada, Matsa Sverina, znaleziono wczoraj jego zwłoki. Próbujemy ustalić, czy ktoś z mieszkańców nie widział lub nie słyszał ostatnio czegoś niezwykłego.

      – To nie moja rzecz. Ja się nie wtrącam w nie swoje sprawy i tego samego oczekuję od innych.

      – Więc nie słyszał pan żadnych odgłosów z mieszkania sąsiada? I nie widział pan nikogo nieznajomego na klatce? – drążył Martin.

      – Już mówiłem. Pilnuję własnych spraw. – Podrapał kota po skudłaconym grzbiecie.

      Martin zamknął notatnik. Dał za wygraną.

      – A właśnie, jak się pan nazywa?

      – Nazywam się Gottfrid Grip. Ich imiona też mam ci podać?

      – Ich? – Martin się rozejrzał. Czyżby mieszkał tu ktoś jeszcze?

      – To jest Marilyn. – Grip wskazał na kota, którego trzymał na kolanach. – Nie znosi kobiet. Prycha na ich widok.

      Martin znów sięgnął po notatnik i zaczął notować. Będzie kupa śmiechu, dobre i to.

      – Tamten szary to Errol, biały z brązowymi łapkami to Humphrey, a dalej Cary, Audrey, Bette, Ingrid, Lauren i James. – Wskazywał palcem kolejne koty i wymieniał imiona. Martin notował. Będzie co opowiadać w komisariacie.

      Wychodząc, zatrzymał się jeszcze w drzwiach.

      – Więc ani pan, ani koty nie widzieliście i nie słyszeliście niczego podejrzanego?

      – Nie mówiłem, że koty nie widziały. Powiedziałem, że ja nie widziałem. W sobotę o świcie Marilyn widziała z okna w kuchni jakiś samochód. Siedziała na parapecie i prychała jak szalona.

      – Marilyn? Co to był za samochód? – Martinowi jakoś nie przyszło do głowy, że to co najmniej dziwne pytanie.

      Grip spojrzał na niego z politowaniem.

      – Myślisz, że koty znają się na samochodach? Masz nierówno pod sufitem, czy co? – Popukał się w skroń i ze śmiechem potrząsnął głową. Zamknął za Martinem drzwi i założył łańcuch.

      – Czy zastałem Erlinga? – Gösta delikatnie zapukał we framugę pierwszego z brzegu pokoju. Przyjechał z Paulą do urzędu gminy.

      Siedząca tyłem do drzwi Gunilla aż podskoczyła na krześle.

      – Ale mnie przestraszyliście – powiedziała i nerwowo zamachała rękami.

      – Nie chciałem – odparł Gösta. – Szukamy Erlinga.

      – Chodzi o Matsa? – Zatrząsł jej się podbródek. – To straszne. – Sięgnęła po paczkę chusteczek i starła łzy z kącików oczu.

      – Tak – przyznał Gösta. – Chcemy przesłuchać wszystkich pracowników, ale najpierw chcielibyśmy porozmawiać z Erlingiem.

      – Jest w swoim gabinecie. Zaprowadzę was.

      Wstała, głośno wytarła nos i poszła przodem, do pokoju w końcu korzytarza.

      – Erling, masz gości – powiedziała, odsuwając się.

      – Cześć. Kogo ja widzę! – powiedział Erling, wstając, i serdecznie potrząsnął dłonią Gösty.

      Spojrzał na Paulę. Wyraźnie szukał w pamięci.

      – Petra, prawda? Główka pracuje jak dobrze naoliwiona maszyna. Nigdy nie zapominam.

      – Paula – powiedziała Paula, podając mu rękę.

      Erling się speszył, ale wzruszył ramionami.

      – Przyjechaliśmy popytać o Matsa Sverina – szybko powiedział Gösta. Usiadł na krześle naprzeciwko Erlinga, zmuszając pozostałych, żeby również usiedli.

      – Tak, to straszne. – Twarz Erlinga wykrzywił grymas. – Jest nam wszystkim bardzo przykro i oczywiście zastanawiamy się, co się mogło stać. Czy już coś wiadomo?

      – Na razie nie. – Gösta potrząsnął głową. – Mogę tylko potwierdzić to, co mówiliśmy wczoraj. Że znaleziono go martwego w jego mieszkaniu i że wszczęliśmy śledztwo.

      – Czy został zamordowany?

      – Nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć. – Gösta zdawał sobie sprawę, że brzmi to drętwo, ale wiedział, że będzie miał do czynienia z Hedströmem, jeśli się niepotrzebnie wygada i zaszkodzi śledztwu. – Potrzebujemy waszej pomocy – mówił dalej. – Jak rozumiem, Sverin nie przyszedł do pracy ani w poniedziałek, ani we wtorek. Wtedy zadzwoniliście do jego rodziców. Często mu się zdarzało nie przyjść do pracy?

      – Wprost przeciwnie. Odkąd do nas przyszedł, nie opuścił ani jednego dnia. O ile pamiętam, nie zdarzyło się, żeby nie przyszedł. Nawet z powodu wizyty u dentysty. Był bardzo obowiązkowy i skrupulatny. Właśnie dlatego się zaniepokoiliśmy, gdy ani nie przyszedł, ani nie zadzwonił.

      – Od jak dawna u was pracował? – spytała Paula.

      – Od dwóch miesięcy. Mieliśmy szczęście, że do nas przyszedł. Pięć tygodni wcześniej daliśmy ogłoszenie, że szukamy pracownika. Zgłosiło się kilka osób, ale żadna nie miała wymaganych kwalifikacji. Natomiast gdy zgłosił się Mats, mieliśmy obawy, że