Camilla Lackberg

Fjällbacka


Скачать книгу

do drzwi. Bez namysłu ruszyła za nim. Szarpnęła drzwi, poczuła silny powiew wiatru. Wiedziała, że musi za nim iść, że on tego chce.

      Pobiegł do latarni. Co jakiś czas oglądał się za siebie, jakby chciał się upewnić, że biegnie za nim. Jasne włosy rozwiewał mu wiatr, biegła za nim aż do utraty tchu.

      Drzwi były ciężkie, ale chłopiec był już za nimi, więc ona też musiała się dostać do środka. Wbiegając po stromych schodach, słyszała go na górze. Chichotał.

      Ale gdy dotarła na górę, okrągłe pomieszczenie okazało się puste. Kimkolwiek był ten chłopiec, już sobie poszedł.

      – Jak wam idzie? – Erika przytuliła się do siedzącego na kanapie Patrika.

      Wrócił w sam raz na kolację. Dzieci już spały. Ziewnęła i położyła nogi na stoliku.

      – Zmęczona? – spytał, głaszcząc ją po ramieniu. Nie odrywał wzroku od telewizora.

      – Jak nie wiem co.

      – To idź się połóż, kochanie. – Z nieobecnym wyrazem twarzy pocałował ją w policzek.

      – Powinnam to zrobić, ale mi się nie chce. – Spojrzała na niego. – Potrzebuję trochę czasu dla siebie, trochę Patrika i telewizyjnych wiadomości, jako przeciwwagi do zafajdanych pieluch, zarzyganych kaftaników i szczebiotania do dzieci.

      Patrik przyjrzał jej się uważnie.

      – Wszystko w porządku?

      – Oj, tak – odparła. – Nie to co przy Mai. Tylko czasem za dużo tego dobrego.

      – Jak się skończy lato, wezmę wszystko na siebie, żebyś mogła pisać.

      – Wiem, ale najpierw czeka nas właśnie całe lato. Jest dobrze, po prostu miałam ciężki dzień. I jeszcze ta straszna historia z Mattem. Nie znałam go dobrze, chociaż dość długo chodziliśmy do jednej klasy. I w gimnazjum, i w liceum. – Umilkła. – Jak wam idzie śledztwo? Nie odpowiedziałeś.

      – Kiepsko – westchnął Patrik. – Rozmawialiśmy z jego rodzicami i z kolegami z pracy. Musiał być samotnikiem, bo nikt nie ma o nim nic do powiedzenia. Albo był potwornym nudziarzem, albo…

      – Albo co? – spytała Erika.

      – Albo są sprawy, o których na razie nic nie wiemy.

      – W szkolnych czasach bynajmniej nie był nudziarzem. Przeciwnie, był towarzyski i wesoły. Bardzo lubiany. Taki chłopak, o którym się myśli, że cokolwiek będzie w życiu robił, odniesie sukces.

      – Chodziła też z wami jego dziewczyna, prawda? – spytał Patrik.

      – Annie? Tak, rzeczywiście. Ale ona… – Erika szukała właściwego określenia. – Miałam wrażenie, że zadzierała nosa. Trochę od nas odstawała. Tylko nie zrozum mnie źle, ona też była lubiana, byli z Mattem świetną parą. Ale zawsze miałam wrażenie, że on, jak by to powiedzieć… biegał za nią jak psiak. Radośnie merdał ogonem, gdy tylko raczyła zwrócić na niego uwagę. Nikt się specjalnie nie zdziwił, gdy postanowiła wyjechać do Sztokholmu i go zostawiła. Był, zdaje się, naprawdę załamany, ale chyba też się nie zdziwił. Annie nie należała do osób, które można zatrzymać. Rozumiesz, co mam na myśli, czy truję bez sensu?

      – Rozumiem.

      – Dlaczego pytasz o Annie? Chodzili ze sobą w liceum. Aż przykro o tym mówić, ale od tamtej pory minęły całe wieki.

      – Ona tu jest.

      Erika spojrzała na niego zdumiona.

      – We Fjällbace? Całymi latami tu nie przyjeżdżała.

      – Niezupełnie tutaj. Rodzice Matsa powiedzieli, że jest razem z synkiem na tej wyspie, która jest własnością jej rodziny.

      – Na Wyspie Duchów?

      Patrik przytaknął.

      – Tak na nią mówią, ale nazywa się chyba inaczej, co?

      – Gråskär – odparła Erika. – Ale wszyscy miejscowi mówią Wyspa Duchów. Podobno zmarli…

      – …nigdy jej nie opuszczają – dokończył Patrik i uśmiechnął się. – Dzięki, już słyszałem o tych zabobonach.

      – Skąd pewność, że to zabobony? Raz tam nocowaliśmy i od tamtej pory jestem przekonana, a ze mną pół mojej klasy, że tam naprawdę straszy. Nastrój był niesamowity, widzieliśmy i słyszeliśmy takie rzeczy, że w życiu nikt z nas nie chciałby tam nocować jeszcze raz.

      – Nie dałbym wiele za takie fantazje nastolatków.

      Erika szturchnęła go łokciem.

      – Nie marudź. Kilka duchów działa bardzo ożywczo.

      – Cóż, można i tak na to spojrzeć. Tak czy inaczej, muszę z nią porozmawiać. Zdaniem rodziców Mats się do niej wybierał, ale nie wiedzą, czy się spotkali. Od wielu lat nie byli w bliskich stosunkach, ale mógł jej coś o sobie opowiedzieć… – powiedział Patrik.

      – To ja wybiorę się z tobą – powiedziała Erika. – Powiedz tylko, kiedy chcesz popłynąć. Poprosimy twoją mamę, żeby została z dziećmi. Annie cię nie zna – dodała, zanim Patrik zdążył zgłosić sprzeciw. – A ze mną chodziła do jednej klasy. Chociaż, przyznaję, nie przyjaźniłyśmy się. Może ci się przysłużę, może przy mnie się otworzy.

      – Dobrze – niechętnie odparł Patrik. – Ale dopiero w piątek, bo jutro muszę jechać do Göteborga.

      – Jesteśmy umówieni. – Erika zwinęła się w kłębek i przytuliła do ramienia męża.

      Fjällbacka 1870

      – Smakowało? – Emelie zadawała to pytanie po każdym posiłku, chociaż wiedziała, że zawsze usłyszy mruknięcie, najpierw Karla, potem Juliana. Jadłospis był mało urozmaicony, ale cóż mogła na to poradzić. Najczęściej trafiały na stół makrele i flądry z połowów Karla i Juliana. Z zakupami bywało różnie. Jak dotąd ani razu nie zabrali jej ze sobą do sklepu do Fjällbacki. Wolno im było tam jeździć kilka razy w miesiącu.

      – Karl, chciałam o coś spytać… – Emelie odłożyła sztućce, choć nawet nie zaczęła jeść. – Czy tym razem mogłabym popłynąć z wami do Fjällbacki? Od dawna nie widuję ludzi, poza tym byłoby miło pobyć na lądzie.

      – Mowy nie ma. – Julian patrzył na nią tak samo mrocznie jak zawsze.

      – Pytałam Karla – odparła spokojnie, chociaż serce jej stanęło. Po raz pierwszy zdobyła się na sprzeciw.

      Julian prychnął i spojrzał na Karla.

      – Słyszałeś? Mam znosić coś takiego od twojej baby?

      Karl ze znużeniem patrzył w talerz.

      – Nie możemy cię zabrać – odrzekł. Uważał rozmowę za zakończoną.

      Ale jej samotność dopiekła tak bardzo, że już nie mogła się powstrzymać.

      – Ale dlaczego? Przecież w łódce jest miejsce, poza tym zrobię lepsze zakupy, żebyśmy mogli zjeść co innego, a nie na okrągło makrelę z ziemniakami. Chyba dobrze by było?

      Julian, blady z wściekłości, wpatrywał się w Karla. Karl zerwał się od stołu.

      – Nie pojedziesz z nami, i koniec. – Włożył kurtkę i wyszedł. Trzasnął drzwiami.

      Zachowywał się tak od tamtej nocy, gdy