aby pan Andrzej mógł napatrzeć się jej udom. „Należy mu się za to, że pomógł mężowi” — pomyślała.
— I naprawdę nie ma pan żadnych zastrzeżeń? — dopytywał się Lubiński. — Nawet najdrobniejszych?
— Owszem — doktor spróbował różowego płynu z pucharka. — Ale są to zastrzeżenia raczej typu fachowego. Ot, na przykład, w momencie, gdy młody stażysta, rozpiąwszy bluzkę pięknej Luizy, dobiera się do jej biustu, pisze pan: „A potem chwycił wargami skurczone chutliwie brodawki jej piersi”. To nie jest tak przyjacielu. Kurczyć się mogą mięśnie pochwy i inne, o czym już wspomniałem. Natomiast co tyczy brodawek piersi u podnieconej kobiety następuje zjawisko odwrotne: erekcja czyli powiększenie. I tak przy pełnej erekcji brodawki mogą się zwiększać od zero koma pięć do jednego centymetra w wymiarze podłużnym i od zero koma dwadzieścia pięć do zero koma pięć centymetra w wymiarze poprzecznym u podstawy. U kobiety, która nie karmiła piersią, a taką osobą jest Luiza, sutek powiększa się zazwyczaj o jedną piątą lub jedną czwartą swej pierwotnej objętości. Należy więc napisać, że Luiza miała sutki chutliwie powiększone a nie „chutliwie skurczone”.
— Słyszysz, Nepomucenie? — zatryumfowała pani Basieńka. — Wiele razy ci mówiłam, abyś zwracał baczniejszą uwagę na to, co się ze mną dzieje w intymnych chwilach, a nie szybował myślami gdzieś bardzo daleko.
— Chi, chi, chi! — zachichotał pan Andrzej. — Pierwszy raz w życiu dowiaduję się czegoś takiego. Od zero koma pięć do jednego centymetra w wymiarze podłużnym i od... ile to, doktorze?
— Od zero koma dwadzieścia pięć do zero koma pięć centymetra w wymiarze poprzecznym u podstawy — mruknął doktor.
— Straszny z pana świntuch, doktorze — stwierdził stażysta, który zaczął mówić coraz bardziej bełkotliwie. — Nigdy nie słyszałem czegoś tak świńskiego.
— Niech pan się nie odzywa, panie Andrzeju — skarciła go pani Basieńka. — Wszyscy wiedzą, że gubi się pan w lesie już po trzech krokach. Wątpię, czy w ogóle trafiłby pan na spotkanie z tą Luizą, lepiej więc jeśli powstrzyma pan swoje uwagi.
— Tak — zgodził się z nią Niegłowicz i dodał z żartobliwą powagą: — Tym bardziej że mam jeszcze jedno spostrzeżenie. Napisał pan, Nepomucenie, że oczekujący na Luizę stażysta usłyszał w ciemnościach kaszlnięcie, które oznaczało zbliżanie się Luizy. Dlaczego ona kaszlnęła i co to był za kaszel? Człowiek bowiem, panie Nepomucenie, nie kaszle ot tak sobie. Czy mamy do czynienia z kaszlnięciem „suchym” czy „wilgotnym”? Czy było to kaszlnięcie pochodzenia czynnościowego, wywołanego nerwicą? Kaszlnięcie może być oznaką zapalenia górnych dróg oddechowych, guza śródpiersia, przewlekłego bronchitu, kłopotów z tchawicą. Nie wspomina pan w swojej powieści, aby Luiza nałogowo paliła papierosy. Nie nadmienia pan, aby była osobą z nerwicą. Czemu więc kaszlnęła? Bronchit, początek zapalenia gardła? Kto wie, czy w następnym rozdziale nie należy Luizę położyć do łóżka na kilka dni i poprosić do niej lekarza. Zapalenie oskrzeli może być pochodzenia wirusowego lub bakteryjnego. Być może już nazajutrz po miłosnej scenie z Luizą źle poczuł się także młody człowiek i również poszedł do łóżka, co na jakiś czas przerwało między nimi kontakty zarówno erotyczne jak i towarzyskie. Taka sprawa potrafi skomplikować dalszą akcję całej powieści.
— Do diabła z kaszlnięciem — oświadczył Lubiński. — Po prostu wyrzucę je i napiszę, że usłyszał szmer żwiru pod butami nadchodzącej Luizy. Zadowala to pana, doktorze?
— W całej pełni — stwierdził doktor. — Natomiast inna sprawa budzi wciąż mój niepokój. Napisał pan, że Luiza przylgnęła policzkiem do owłosionej piersi stażysty i usłyszała bicie jego serca oraz szmer oddechu. Interesuje mnie, jak biło serce stażysty oraz jakiego rodzaju był jego oddech. Trzeba bowiem panu wiedzieć, przyjacielu, że szmer ów może mieć charakter pęcherzykowy prawidłowy i nieprawidłowy, zaostrzony lub szorstki, osłabiony, lub przerywany. Mogły to być również rzężenia wilgotne, a nawet trzeszczenia dźwięczne lub przelewające się. Co tyczy bicia serca...
— Do diabła z biciem serca! Do diabła ze szmerem oddechu! — rozgniewał się Lubiński. — Miałem napisać, że przylgnąwszy policzkiem do piersi stażysty usłyszała dźwięczne trzeszczenia lub szmer o charakterze pęcherzykowym prawidłowym?
— Nie wiem, jak powinien postąpić pisarz — odparł doktor — natomiast faktem jest, że kwestia ludzkiego oddychania jest zagadnieniem niezwykle szerokim i ważkim. Każdy z nas oddycha, ale przecież nie w taki sam sposób. Inaczej oddychają kobiety, a inaczej mężczyźni. Różny bywa rodzaj szmerów oddechowych, ich wielkość, obfitość, stosunek wdechu do wydechu. W byle jakiej powieści bohater może sobie byle jak oddychać. Z jego klatki piersiowej mogą dochodzić bliżej nieokreślone szmery. Ale jeśli pisarz chce zaprezentować nam bohaterów z krwi i kości, a raczej utwierdzić nas w przekonaniu, że mamy do czynienia z ludźmi z krwi i kości, to musimy wiedzieć, jak oddychają i jak bije ich serce, co jedzą oraz jak jedzą. Gotowi bowiem będziemy przypuszczać, że odżywiają się trawą, nie mają płuc ani serca. Zaprezentuje pan nam ludzkie atrapy, a nie żywych osobników.
— Chi, chi, chi! — zaśmiał się cicho stażysta, a potem czknął głośno.
— Do diabła — mruknął Lubiński. — Wkrótce dojdzie do tego, że bohater powieści nie będzie mógł sobie nawet pierdnąć, żeby ktoś nie zapytał autora: jakiego rodzaju było to pierdnięcie. Głośne czy ciche, ostentacyjne czy mimowolne.
— A tak, tak przyjacielu — potwierdził ten sąd Niegłowicz z żartobliwą powagą. — U wielkich pisarzy nawet zwykłe pierdnięcie miało ogromne i brzemienne w skutkach znaczenie. Mogło wskazywać, że bohater ma kłopoty z układem trawiennym lub jest osobą niekulturalną. Niekiedy chciał on tym faktem zademonstrować swoje lekceważenie dla towarzystwa, pogardę dla ogólnie przyjętych norm obyczajowych. Głośne pierdnięcie w obecności króla i królowej mogło niekiedy nawet zaprowadzić na szafot.
— To prawda, Nepomucenie — stwierdziła pani Basieńka. — Zwróć uwagę na pana Turonia, który tu co roku przyjeżdża na wczasy. Jak brzydko postępuje on w towarzystwie swej żony, choć jest człowiekiem kulturalnym. On to czyni po to, aby okazać jej swoją pogardę. Czy myślisz, że gdyby coś takiego zrobił stażysta w domku myśliwskim, piękna Luiza z taką samą ochotą rzuciłaby się w jego ramiona?
Lubiński czul w głowie ogromny zamęt.
— Tak, tak, oczywiście, macie słuszność — szarpał swoją jasną brodę — ale literatura podlega zupełnie swoistym prawom! Jest ona w pewnym sensie niejako poza prawem natury czy prawdami życia.
— Ale nie powieść zbójecka, Nepomucenie — zaznaczyła Basieńka. — Zresztą sam przecież tyle razy mi mówiłeś, że chcesz w niej przedstawić prawdę, a nie fantazję literacką.
Stażysta pan Andrzej głośno chrapał na ławie, wsparty plecami o ścianę. Pani Basieńka nie czuła się już w obowiązku demonstrowania mu kolan i ud. Przekręciła więc na stołku swój kuperek, zwracając się twarzą ku doktorowi. Z uznaniem odnosiła się do jego uwag. Świadczyły one o tym, że doktor naprawdę znał życie, a także kobiety. On wiedział nawet, że u kobiety gdy jest podniecona sutki powiększają się od zero koma pięć do jednego centymetra w wymiarze podłużnym i od zero koma dwadzieścia pięć do zero koma pięć centymetra w wymiarze poprzecznym u podstawy. Potężna była wiedza doktora o ciele kobiety i jakże cudowny musiał być sposób, w jaki upokarzał on kobietę! Jaka szkoda, że Nepomucen nigdy o tę sprawę nie spytał doktora, ale skazywał ją, Basieńkę, na rozmaite domysły, na fantazję nieokiełznaną i ogromnie podniecającą.
I gdy o tym w tej chwili myślała, raptem stwierdziła, że brodawki jej piersi, obciągnięte ciasno białą bluzeczką,