wsi. Szedł zataczając się, a w głowie jego uległo pomieszaniu wszystko co sam widział i przeżył, i to co przeżył jako stażysta z powieści Lubińskiego. Widział siebie, gdy rozpina bluzeczkę na piersiach pięknej Luizy, widział kolanka pani Basieńki i jej uda. Jak nigdy dotąd pragnął kobiety i zarazem przeżywał to, co stażysta w domku myśliwskim.
Koło szkoły zatoczył się na drzewo, uderzył boleśnie w ramię i na krótko otrzeźwiał. Zorientował się, że znajduje się daleko od leśniczówki Biesy, a w oknie szkoły pali się światło w mieszkaniu panny Luizy, nauczycielki. Zapomniał, że jest to stara, samotna kobieta. W jego myślach tkwiła tamta, piękna Luiza z domku myśliwskiego koło starej karpiami. Imiona tych dwóch kobiet nakładały się na siebie w jego wyobraźni jak człowiek na swój cień.
— Luizo, piękna Luizo! Wyjdź do mnie — krzyknął pan Andrzej w stronę oświetlonego okna.
W oknie zgasło natychmiast światło, a za szybą pokazała się biała plama twarzy. Pani Luiza z trwogą spoglądała w ciemność nocną, widziała na szosie jakiegoś młodego mężczyznę, który miotał się tam i wykrzykiwał: „Luizo, piękna Luizo”. A potem legł na poboczu szosy w miękkiej trawie i znieruchomiał w pijackim śnie. Stara kobieta odeszła od okna, rozebrała się nie zapalając światła. Długo nie mogła usnąć. Leżąc na łóżku w chłodnej pościeli zastanawiała się, czemu to ów człowiek zjawił się przed jej oknem i wołał przejmująco: „Luizo, piękna Luizo, wyjdź do mnie”. Odezwało się w niej jakieś bardzo dalekie wspomnienie. Pod powiekami zjawiły się łzy. Ale już po chwili łzy obeschły, nienawiść zacisnęła usta w wąską szparkę. „On szedł chyba do młyna, gdzie dziś w nocy będą z sobą żyli jak zwierzęta — myślała. — Wszyscy z wszystkimi. Od lat byłam pewna, że tak się u nas dzieje. Jak zwierzęta. Nigdy tam nie poszłam i nie pójdę. Nie mogę sobie pozwolić, żeby ludzie źle o mnie mówili”.
Opowieść o raju utraconym
Nurtowała proboszcza myśl o dwóch dziewczynach zabitych w lesie koło Skiroławek, w rozmowach z doktorem Niegłowiczem i pisarzem Lubińskim niejednokrotnie powracał do tej sprawy. Podobnie jak i tamci miał przeczucie, że okrutny morderca znowu poszuka kolejnej ofiary. Zgadzał się z poglądem Niegłowicza, że zabójca nie jest człowiekiem, który swój instynkt potrafi zaspokoić w sposób normalny, ale napiętnowany został przedziwnym defektem, który sprawił — jak to wskazywał dobitnie przypadek Haneczki — że jego narząd płciowy nie był posłuszny jego woli, stąd nienawiść i sadyzm w stosunku do ofiar. Kłopotało się też serce proboszcza z powodu wieści, jakie do niego zewsząd napływały, także i podczas spowiedzi, że stado wiernych żyło w sposób urągający moralności, w grzechach strasznych, nie wyłączając najgorszych: to jest kazirodztwa i sodomii. O ile jednak doktor szukał wyjaśnienia owych kwestii w księgach medycznych lub u filozofów, a pisarz Lubiński w „Pismach semantycznych” Gottloba Frege, to proboszcz Mizerera udał się po poradę do swego ukochanego świętego Augustyna, autora fundamentalnego dzieła „O państwie Bożym”.
Dlatego w niedzielę na sumie wygłosił kazanie o raju utraconym, jedno z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek słyszano w tych stronach.
— Zastanawiam się często — tak zaczął Mizerera swoje kazanie — czemu to tylu z was łaskę wiary w sobie traci i grzechami brzydkimi na potępienie wiekuiste pragnie się skazać. Czemu to wielu z was raczej grzech wybiera niż cnotę, przez co traci prawo, aby po śmierci wejść do owego raju utraconego, który otworzy swe bramy tylko przed ludźmi o czystym sercu i dobrych uczynkach?
Powtarzał Mizerera swoje pytania, coraz głośniej i dobitniej, i do takich dochodził wniosków:
— Wabi was grzech, bo wydaje się ciekawszy i bardziej pociągający niż raj utracony. Bo grzech przedstawia się wam jako coś pięknego, a raj utracony jako miejsce najnudniejsze pod słońcem. Widzicie wy ów raj jako ogromną łąkę zieloną, po której płyną strumyki czystej wody, biją kryształowe źródła, wokoło rozchodzi się nabożny śpiew aniołów, a wybrańcy Boga w białych szatach tylko modły nieustanne odprawiają, spacerując jeden za drugim jak w więzieniu. I ani w tym raju nie ma knajpy, gdzie można by wypić kieliszek wódki, ani ładnej dziewczyny, którą można by obłapić. Nawet telewizji tam nie ma. Nic, jeno ludzie w białych szatach aż do ziemi. Nic, jeno granie na harfach i lutniach oraz wąchanie kwiatków. Nic, jeno poważne rozmowy. Ani żarciku, ani wesołego śpiewu, ani radosnego tańcowania, ponieważ nie godzi się nic takiego czynić przed obliczem Pana Naszego. Tedy niejednemu piekło wydaje się mniej straszne, bo tam w kotle ze smołą będzie skwierczał z jakąś gołą jawnogrzesznicą, napatrzy się do syta sprośności, diabły zachęcać go będą, aby grzeszył do woli, nurzał się w lubieżności i czynił zło bez końca.
Ludzie zebrani w kościele ostrożnie kiwali głowami, że zgadzają się ze słowami proboszcza. Rozglądali się także po ścianach kościoła, gdzie wisiały obrazy przedstawiające życie w raju. Widzieli na tych obrazach szmaragdową łąkę, aniołów grających na harfach, i tych, co dostąpili szczęścia przebywania z Panem w wiecznej szczęśliwości, ubranych w białe szaty, które kryły kształty ciała, tak że trudno było odróżnić mężczyznę od kobiety. Ludzie ci chodzili po łące ze złożonymi nabożnie rękami, a między nimi jeszcze godniej kroczyli tacy, co mieli złotą aureolę nad głową. Nawet w najmniejszym kątku obrazu nie dostrzegało się żadnej budowli przypominającej restaurację albo dom przeznaczony do tańców. Ludzie bali się śmierci, tęsknili za życiem wiecznym, lecz w rzeczy samej niejednego przerażała myśl, aby całą wieczność spędzać na owej łące zielonej, w białej szacie i z harfą w ręku. Inaczej przecież było w piekle — dwa obrazy przedstawiające piekło także wisiały w kościele w Trumiejkach. W pobliżu tych obrazów nie chciała się modlić żadna pobożna starucha, gdyż co na nie spojrzała, wstręt ją natychmiast ogarniał, strach ucapiał za serce i zarazem jakaś dziwna błogość przenikała, którą trzeba było przezwyciężać myślą nabożną, zwróceniem oczu na obrazy raju utraconego. Widziało się bowiem w piekle czarnych gołych mężczyzn z rogami i ogromnymi narządami płciowymi. Kłuli widłami niewiasty w gołe pośladki, a one, bezwstydnie obnażone, usta otwierały do krzyku przerażenia czy też rozkoszy. Byli tam nadzy mężczyźni z ogromnymi torsami i węzłami muskułów, którzy do krwi tłukli kańczugami gołe pośladki niewiast i gołe pośladki mężczyzn, polewali ich gorącą smołą, torturowani zaś szczerzyli zęby w jakimś straszliwym uśmiechu. Bezwstydne to były widoki, czemu się nikt nie dziwił, gdyż do piekła trafiać mieli właśnie bezwstydnicy i tam na wieczne tortury zostali skazani. Ale przecież, gdy się tak ktoś dokładnie przyjrzał owym piekielnym obrazom, dostrzegał kielich wina, i gorzały, który miał symbolizować, że do piekła trafiają opoje i pijacy, zaś nagość owej rzeszy w piekle świadczyć miała, że przez bezwstyd nagości i lubieżność także droga do piekła prowadzi. Piękny był raj utracony — z łąką zieloną i kwiatami, ale wystarczyło raz spojrzeć na rajski widok i po chwili obojętniał. Natomiast widok piekła miał w sobie coś pociągającego. Kobiety dziwowały się wielkością diabelskich narządów płciowych, a mężczyźni ogromnym biustom niewieścim. Nic tedy dziwnego, że podrastające dziewczyny i młodziankowie właśnie koło owych piekielnych obrazów woleli mszy słuchać, unikając miejsca, gdzie widniały obrazy przedstawiające raj.
Wiedział dobrze proboszcz, co czują jego wierni, przypatrując się rozwieszonym w kościele obrazom, tedy tak do nich przemówił w ową niedzielę:
— Powiadam wam, że głupcem był ten, co owe obrazy wymalował, przedstawiające na nich raj utracony i straszne piekło. Jeśli do tej pory owych obrazów nie zdjąłem, to tylko dlatego, że innych nie posiadam, a ściany kościoła nie mogą świecić golizną. Powiadam wam, że głupcem był ten malarz, bo i niby skąd mógł wiedzieć, jak naprawdę wygląda raj utracony albo piekło, skoro ani jednego, ani drugiego na własne oczy nie oglądał? Ale przecież byli na świecie ludzie, którym Pan Bóg nasz umożliwił spojrzenie do raju utraconego poprzez wizje,