myśleć.
— Nie mogłeś dwa razy popełnić tego samego błędu — wciąż powątpiewała pani Basieńka.
— A jednak tak się stało — powiedział Lubiński z ogromnym spokojem.
Od pól i lasów powiał lekki wiatr, przyniósł z sobą jeszcze większy upał i wypełnił nim nawet skrawek cienia na tarasie. Gorąco budziło w ludziach coraz większą irytację, doktor oczekiwał, że pisarz wspomni o swoim trzecim błędzie, jakim był fakt małżeństwa z panią Basieńką; poczuł, że się poci i otarł czoło.
— Znałem człowieka — odezwał się — który żenił się pięć razy i pięć razy rozwodził. Teraz na pewno jest żonaty po raz szósty. Przy powierzchownym osądzie można było odnieść wrażenie, że on po prostu lubił się żenić a potem rozwodzić, że należał do gatunku urodzonych rozwodników. Jednakowoż przyjrzawszy się bliżej jego sprawom, zwracał uwagę fakt, iż każdej z owych kobiet stawiał przed sądem ten sam zarzut.
— Jaki? — zainteresował się Porwasz.
— Alkoholizm. Pięciokrotnie więc popełnił ten sam błąd: żenił się z kobietami, które miały skłonność do nadużywania alkoholu. Błąd? Czy można w ten sam sposób błądzić aż pięć razy? Wydaje mi się, że raczej miał on upodobanie do kobiet, które lubiły dużo pić, żenił się z nimi, a one potem w małżeństwie stawały się alkoholiczkami i czyniły jego życie nieznośnym. Po każdym rozwodzie przysięgał mi, że ożeni się z abstynentką. Niestety, czynił inaczej. Bywał w towarzystwie, gdzie się dużo piło. Z tego towarzystwa rekrutowały się jego kolejne żony. Ten człowiek nigdy nie chciał się przyznać przed sobą, że kobiety-abstynentki, unikające rzecz jasna towarzystwa, gdzie się tęgo pije, nie interesowały go zupełnie. Dlatego skłonny jestem do przekonania, że bardzo wielu ludzi woli unikać rzeczywistej prawdy o sobie i swych upodobaniach.
— Nie chce pan chyba, doktorze, stwierdzić, że ja... — zaczął Lubiński poirytowanym tonem.
Doktor mu przerwał:
— Proszę mi pozwolić dokończyć moją myśl. Otóż bywa i tak, że małżeństwo, ścisły związek dwóch osobowości, wyzwala w partnerach ich dotąd nieujawnione cechy osobnicze. Są mężczyźni, którzy z każdej kobiety czynią cnotliwą matronę. Inni wyzwalają w swych partnerkach kurewskie skłonności, choć, zanim je poznali, były to cnotliwe niewiasty. Znałem kobiety, które uzyskiwały rozwody z powodu nieustannego katowania przez mężów, potem jednak w kolejnych związkach małżeńskich także otrzymywały cięgi. Albo więc szukały mężczyzn o sadystycznych skłonnościach, albo też wyzwalały w mężczyznach sadyzm. A może jedno i drugie? Ma rację pani Basieńka, gdy twierdzi, że w kwestii małżeństwa można popełnić błąd na ogół tylko raz. Pierwsze małżeństwo, tak u mężczyzny jak i kobiety, dokonuje się niejako pod presją społeczną. Mężczyzna i kobieta dochodzą do pewnego wieku i wówczas otoczenie ciągle ich pyta: czemu się nie żenisz, czemu nie wychodzisz za mąż? Osobnicy poddani tego rodzaju presji, zaczynają gorączkowo rozglądać się wokół siebie, szybko wyszukują w miarę odpowiedniego partnera i biorą ślub. W sytuacji presji społecznej błąd jest możliwy i prawdopodobny. Natomiast już drugie małżeństwo, dokonujące się również pod presją społeczną, ale odwrotną (nie rozwódź się i nie żeń powtórnie, bo to nieładnie) musi być wynikiem świadomego działania i silnej woli, długiego namysłu i szerokiej możliwości wyboru. Oczywiście, kolejny błąd jest możliwy, ale mało prawdopodobny. Przy drugim małżeństwie uwydatniają się już wyraźnie określone upodobania i skłonności. Przy trzecim jest to jeszcze wyraźniejsze.
— To co pan powiedział, nie brzmi dla mnie pochlebnie — pani Basieńka zmarszczyła nosek i, aby słońce nie prześwietlało jej sukienki, usiadła na leżaku.
— Proszę mi pozwolić dokończyć moją myśl — zaoponował doktor. — Istnieje przecież jeszcze trzeci aspekt tej sprawy. Kryje się on w zagadce juvenalności istoty ludzkiej, która niejako przez całe swoje życie dąży do pełnej dojrzałości, ale nigdy nie dojrzewa.
— Otóż to, doktorze — podchwycił temat Lubiński. — Juvenalność istoty ludzkiej! Zakłada ona możliwość nieustannego rozwoju osobowości, przechodzenia kolejnych etapów dojrzewania, zmianę gustów i upodobań oraz wciąż nowych zapotrzebowań psychicznych i fizycznych. Na pierwszym etapie mojego literackiego rozwoju potrzebowałem kobiety nieco infantylnej, pisałem bowiem opowiadanka, gdzie miłość miała charakter sztubacki. Natomiast moja druga żona, Ewa, jak ją pamiętacie panowie, była sentymentalna. To przy niej stworzyłem „Zanim odlecą jaskółki”.
— Dzięki mnie napiszesz powieść zbójecką — rozpromieniła się pani Basieńka. — Gdy mnie poznałeś, byłeś na nowym etapie swojego rozwoju psychicznego. Potrzebowałeś kobiety silnej, pozbawionej pruderii, śmiałej w swych sądach. Twoje kolejne małżeństwa, Nepomucenie, nie były więc błędem, ale wyrazem kolejnych etapów dojrzewania twórczej osobowości.
Porwasz już od dłuższego czasu trzymał pustą szklankę, która rozgrzewała się od ciepła jego dłoni. Chciał się jeszcze napić chłodzonego wina, ale z powodu dyskusji pani Basieńka nie dostrzegła jego pustej szklanki.
— Ciekawym, jak będzie wyglądał kolejny etap rozwoju tej osobowości? — rzekł cierpko. — Czy będzie to blondynka czy brunetka?
— No wie pan, panie Porwasz — oburzyła się pani Basieńka i niemal wyrwała mu pustą szklankę z ręki. Zaraz też poszła do mieszkania, do lodówki, gdzie chłodziło się wino porzeczkowe.
Po słowach Porwasza Lubiński uśmiechnął się szeroko i jak gdyby odetchnął z ulgą. Słowa malarza wydały się w pewien sposób pokrzepiające. Przypomniały mu, że może w każdej chwili porzucić Basieńkę. Sięgnął do kieszeni po papierosy i poczęstował nimi Porwasza, który, rad z wypowiedzianej uwagi, dodał:
— Zgadzam się z istnieniem owej presji społecznej, jak to ją pan określił, doktorze. Nieustannie każdy mnie pyta: kiedy się pan ożeni, kiedy będzie pan miał dzieci. Nawet fakt, że zająłem się wychowaniem małej jaskółki, zamiast robieniem kobietom dzieci, budził we wsi drwiny i złośliwe komentarze.
— Mnie też wszyscy zarzucają bez ustanku, że nie mam dzieci. Dużo dzieci. — stwierdził Lubiński. — Skąd się bierze w naszej wsi tak ogromne zainteresowanie problemami demograficznymi.
— To kwestia inności — rzekł doktor. — Każdy, kto choć odrobinę inaczej żyje niż wszyscy, nie ma tych samych kłopotów co wszyscy, nie żeni się, nie płodzi dzieci, a zamiast wychowaniem dziecka zajmuje się wychowaniem, na przykład, jaskółki, budzi społeczną irytację i odrobinę potępienia. Uważam to za jeszcze jeden dowód, że jesteśmy nie tylko istotami społecznymi, ale i stadnymi. Proszę zwrócić uwagę na stado, kiedy urodzi się albinos. Zwierzęta boczą się na wyrodka, a niekiedy wypędzają ze stada. Albinos jest inny, więc wrogi. Może zresztą przejawia się w ten sposób także i prawo zachowania gatunku, swoisty lęk przed potworkami, istotami zdegenerowanymi, mutantami, którym należy uniemożliwić przekazywanie nowych cech dziedzicznych. Natura jest swoiście konserwatywna. Wszystko czyni od wieków w ten sam sposób. Zarazem jednak poszczególne gatunki ratuje ewolucja, mutacja. A więc konserwatyzm i nieustanny postęp są jakby dwiema stronami natury. Tę dwoistość i sprzeczność widać najwyraźniej w takim tworze natury jak człowiek. Nieustannie atakujemy wszelką „inność”, ale zarazem nudzi i niecierpliwi nas codzienność, pragniemy „inności”, odmiany, niecodzienności.
— Uff! — aż sapnął malarz na widok oszronionej szklanki z winem w dłoni pani Basieńki.
Ta szklanka aż go oparzyła swym mrozem, a przy okazji, gdy pani Basieńka mu ją podawała, znowu ujrzał prześwietloną słońcem sukienkę. Tym razem żona pisarza stanęła nieco bokiem, więc otrzymał przed oczy to, co dotąd