Yuval Noah Harari

Homo deus


Скачать книгу

naszych ciał. Bez względu na to, jaką dokładnie metodę się przyjmie, uzyskiwanie szczęścia na drodze manipulacji biologicznej nie będzie łatwe, ponieważ wymaga to przerobienia fundamentalnych modeli, na których zasadza się życie. Ale przecież pokonanie głodu, zarazy i wojny też nie było łatwe.

      Nie jest wcale rzeczą pewną, czy ludzkość powinna wkładać tyle wysiłku w biochemiczną pogoń za szczęściem. Ktoś mógłby argumentować, że szczęście nie jest aż takie ważne, a uznanie zadowolenia jednostek za najwyższy cel społeczeństwa jest błędem. Inni mogą się zgadzać, że szczęście rzeczywiście jest najwyższym dobrem, ale będą kwestionowali biologiczną definicję szczęścia jako doświadczania przyjemnych doznań.

      Jakieś 2300 lat temu Epikur przestrzegał swych uczniów, że nieumiarkowana pogoń za przyjemnością raczej nie da im szczęścia, a wręcz ich unieszczęśliwi. Kilka stuleci wcześniej Budda nauczał, że pogoń za przyjemnymi doznaniami jest w rzeczywistości najgłębszym korzeniem cierpienia. Takie doznania są jedynie ulotnym i pozbawionym znaczenia drżeniem ciała. Nawet kiedy ich doświadczamy, nie reagujemy zaspokojeniem; raczej po prostu mamy ochotę na więcej. A więc nieważne, jak wielu rozkosznych czy też ekscytujących doznań mogę doświadczać – one mnie nigdy nie zadowolą na dłużej.

      Jeśli utożsamiam szczęście z przelotnymi przyjemnymi doznaniami i pragnę czuć je jak najczęściej, nie mam innego wyjścia, niż ciągle za nimi gonić. Kiedy w końcu je osiągam, szybko znikają, a ponieważ samo wspomnienie dawnych przyjemności mnie nie zadowala, muszę zaczynać wszystko od nowa. Nawet jeśli przez całe dziesięciolecia będę uganiał się za tymi doznaniami, nigdy nie osiągnę trwałego szczęścia. Wręcz przeciwnie: im bardziej będę łaknął przyjemnych doznań, tym bardziej stanę się zestresowany i niezaspokojony. By osiągnąć prawdziwe szczęście, ludzie muszą zwolnić w swej pogoni za przyjemnymi doznaniami, a nie przyspieszać.

      Ten buddyjski pogląd na szczęście ma wiele wspólnego z poglądem biochemicznym. Oba są zgodne co do tego, że przyjemne doznania znikają równie szybko, jak się pojawiają, oraz że dopóki ludzie pragną przyjemnych doznań, ale ich faktycznie nie doświadczają, pozostają nieusatysfakcjonowani. Ten problem ma dwa całkiem odmienne rozwiązania. Rozwiązanie biochemiczne polega na opracowywaniu produktów i terapii, które zapewnią ludziom niekończący się potok przyjemnych doznań, tak by nigdy nam ich nie zabrakło. Budda sugeruje z kolei, że powinniśmy raczej zmniejszać pragnienie przyjemnych doznań i nie pozwalać, by rządziły naszym życiem. Według Buddy możemy tak wyćwiczyć umysł, by uważnie przyglądał się ciągłemu powstawaniu i mijaniu doznań. Kiedy umysł uczy się widzieć w naszych doznaniach to, czym one są – ulotne i pozbawione znaczenia drżenia ciała – pogoń za nimi przestaje nas interesować. Jaki bowiem jest sens uganiać się za czymś, co znika równie szybko, jak się pojawia?

      Obecnie ludzkość dużo bardziej interesuje rozwiązanie biochemiczne. Bez względu na to, co mówią mnisi w swoich himalajskich grotach czy filozofowie w wieżach z kości słoniowej, dla kapitalistycznych panów świata szczęście to przyjemność – i kropka. Z każdym upływającym rokiem maleje nasza tolerancja na nieprzyjemne doznania, a rośnie łaknienie doznań przyjemnych. Na ten cel nastawione są zarówno badania naukowe, jak i działalność ekonomiczna, co roku produkuje się lepsze środki przeciwbólowe, nowe smaki lodów, wygodniejsze materace i coraz bardziej uzależniające gry na nasze smartfony, żebyśmy czekając na autobus, ani przez jedną krótką chwilę nie musieli cierpieć nudy.

      Wszystko to oczywiście za mało. Skoro homo sapiens w wyniku ewolucji nie przystosował się do doświadczania ciągłej przyjemności, a jednak właśnie tego ludzkość pragnie najbardziej, to nie wystarczą jej lody i gry na smartfony. Konieczna będzie zmiana naszej biochemii i zaprojektowanie na nowo naszych ciał oraz umysłów. Wobec tego pracujemy nad tym. Można się spierać, czy to dobrze, czy źle, ale prawdopodobnie drugi wielki projekt XXI wieku – zapewnienie globalnego szczęścia – pociągnie za sobą przeprojektowanie homo sapiens, tak by mógł się cieszyć nieustanną przyjemnością.

Bogowie planety Ziemi

      Poszukując rozkoszy i nieśmiertelności, ludzie w rzeczywistości starają się wskoczyć na poziom bogów. Nie chodzi tylko o to, że wieczna rozkosz i nieśmiertelność to boskie atrybuty, lecz także o to, że aby pokonać starość i nieszczęście, ludzie będą najpierw musieli posiąść boską władzę nad własną biologiczną podstawą. Jeśli zyskamy kiedyś moc pozwalającą nam usunąć groźbę śmierci i bólu, ta sama moc wystarczy prawdopodobnie do niemal dowolnego przekształcania naszego organizmu, do manipulowania na niezliczone sposoby naszymi organami, emocjami i inteligencją. Będziemy mogli kupić sobie siłę Herkulesa, zmysłowość Afrodyty, mądrość Ateny albo szaleństwo Dionizosa – jeśli akurat to będzie nam odpowiadało. Aż dotychczas powiększanie władzy człowieka polegało przeważnie na unowocześnianiu naszych zewnętrznych narzędzi. W przyszłości może się ono opierać bardziej na unowocześnianiu ludzkiego ciała i umysłu albo na bezpośrednim łączeniu ich z używanymi przez nas narzędziami.

      Upgrade’owanie ludzi do bogów może się dokonywać na trzech drogach: bioinżynierii, konstruowania cyborgów oraz konstruowania istot nieorganicznych.

      Punktem wyjścia bioinżynierii jest spostrzeżenie, że nie wykorzystaliśmy jeszcze pełnego potencjału tkwiącego w żywych organizmach. Przez cztery miliardy lat dobór naturalny nieustannie przy nich majstrował i je poprawiał, dzięki czemu ewoluowaliśmy od ameb do gadów, następnie do ssaków i do homo sapiens. Jednak nic nie wskazuje na to, by należało uznać nasz gatunek za ostatni przystanek na tej drodze. Po to, by przekształcić homo erectus (który potrafił wytwarzać krzemienne noże, ale poza tym nie miał żadnych szczególnie imponujących osiągnięć) w homo sapiens (który produkuje statki kosmiczne i komputery), wystarczyły stosunkowo niewielkie zmiany w genach, hormonach i neuronach. Kto wie, co mogłoby wyniknąć z wprowadzenia kilku dodatkowych zmian w naszym DNA, układzie hormonalnym czy strukturze mózgu. Bioinżynieria nie chce czekać cierpliwie, aż dobór naturalny wyczaruje coś nowego. Bioinżynierowie zamierzają wziąć stare, znane ciało homo sapiens i celowo przerobić mu kod genetyczny, pozmieniać połączenia w mózgu, znaleźć inną równowagę biochemiczną, a nawet wyhodować zupełnie nowe kończyny. Stworzą nowe istoty boskie, które mogą być tak różne od nas, homo sapiens, jak my jesteśmy różni od homo erectus.

      Konstruowanie cyborgów ma pójść o krok dalej: chodzi o podłączenie do żywego organizmu urządzeń nieorganicznych, na przykład bionicznych rąk, sztucznych oczu albo milionów nanorobotów, które będą krążyły w naszym krwiobiegu, diagnozowały problemy i naprawiały uszkodzenia. Taki cyborg mógłby mieć umiejętności znacznie przekraczające zdolności żywego organizmu. Weźmy choćby pod uwagę, że wszystkie części żywego organizmu muszą znajdować się ze sobą w bezpośrednim kontakcie, aby funkcjonować. Jeśli mózg słonia jest w Indiach, jego oczy i uszy w Chinach, a stopy w Australii, to ten słoń najprawdopodobniej nie żyje, a nawet jeśli w jakimś tajemniczym sensie jest żywy, to nie widzi, nie słyszy ani nie chodzi. Natomiast cyborg mógłby istnieć w wielu miejscach równocześnie. Lekarka-cyborg mogłaby wykonywać nagłe operacje w Tokio, Chicago i na stacji kosmicznej na Marsie, nie opuszczając w ogóle swojego gabinetu w Sztokholmie. Potrzebne byłyby do tego tylko szybkie połączenie internetowe oraz kilka par bionicznych oczu i rąk. A gdy się nad tym zastanowić, to właściwie dlaczego p a r? Czemu nie miałyby być poczwórne? W rzeczywistości tak naprawdę te „końcówki” są w ogóle zbyteczne. Po co lekarka-cyborg miałaby trzymać skalpel w dłoni, skoro mogłaby połączyć swój umysł bezpośrednio z instrumentem?

      Może to brzmi jak science fiction, ale tak wygląda już rzeczywistość. Niedawno małpy nauczyły się obsługiwać (za pośrednictwem elektrod wszczepionych do mózgu) odłączone od ciała bioniczne dłonie i stopy. Sparaliżowani pacjenci potrafią