umieć czytać i pisać, żeby móc poznać przygotowany przez brygadiera rozkaz dzienny i sporządzić plan bitwy na następny dzień. Musieli znać matematykę, aby obliczyć trajektorię pocisku albo złamać tajny szyfr wroga. Naukę o elektryczności, mechanikę i medycynę musieli poznać na tyle, aby móc obsługiwać radiostacje, prowadzić czołgi i opatrywać rany towarzyszy broni. Kiedy przestawali służyć w wojsku, oczekiwano od nich, że będą służyli państwu jako urzędnicy, nauczyciele i inżynierowie, budując nowoczesną gospodarkę i płacąc mnóstwo podatków.
To samo dotyczyło systemu opieki zdrowotnej. Pod koniec XIX wieku takie kraje jak Francja, Niemcy i Japonia zaczęły szeroko udostępniać bezpłatną opiekę zdrowotną. Finansowały szczepionki dla niemowląt, zbilansowane odżywianie dzieci i wychowanie fizyczne dla nastolatków. Władze osuszały niebezpieczne bagna, tępiły komary i budowały scentralizowane systemy kanalizacyjne. Nie chodziło o to, żeby ludzie byli szczęśliwi, ale żeby państwo było silniejsze. Kraj potrzebował silnych żołnierzy i robotników, zdrowych kobiet, które mogłyby rodzić kolejnych żołnierzy i robotników, oraz urzędników, którzy punktualnie o ósmej rano przychodzili do biura, a nie leżeli chorzy w domu.
Nawet system opieki społecznej zaprojektowano pierwotnie dla korzyści, jakie mógł odnieść z niego raczej kraj niż znajdujące się w potrzebie jednostki. Kiedy pod koniec XIX wieku Otto von Bismarck zapoczątkowywał państwowe emerytury i zasiłki w Niemczech, jego głównym celem było raczej zapewnienie lojalności obywateli niż poprawa ich dobrobytu. Mając lat osiemnaście, walczysz za swój kraj, a kiedy masz czterdzieści, płacisz podatki, ponieważ liczysz na to, że gdy dobijesz siedemdziesiątki, państwo się tobą zaopiekuje30.
W 1776 roku ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych ustanowili prawo do poszukiwania szczęścia jako jedno z trzech niezbywalnych praw człowieka – obok prawa do życia i prawa do wolności. Warto jednak zauważyć, że amerykańska Deklaracja niepodległości gwarantowała prawo do p o s z u k i w a n i a szczęścia, a nie prawo do samego szczęścia. Co najistotniejsze, Thomas Jefferson nie obarczył państwa odpowiedzialnością za szczęście obywateli. Starał się raczej jedynie ograniczyć jego władzę. Chodziło o to, by zarezerwować dla jednostek prywatną sferę wyboru, wolną od państwowego nadzoru. Jeśli uznam, że będę szczęśliwszy, wstępując w związek małżeński raczej z Johnem niż z Mary, mieszkając raczej w San Francisco niż w Salt Lake City i pracując raczej jako barman niż jako rolnik, to mam prawo poszukiwać szczęścia na własny sposób, a państwo nie powinno mi w tym przeszkadzać – nawet jeśli dokonuję złego wyboru.
Jednak w ciągu paru ostatnich dziesięcioleci sytuacja się odwróciła i wizję Benthama zaczęto traktować dużo poważniej. Ludzie coraz bardziej skłaniają się ku poglądowi, że olbrzymie systemy, stworzone ponad sto lat temu w celu wzmocnienia państwa, powinny w rzeczywistości służyć szczęściu i dobrobytowi poszczególnych obywateli. To nie my mamy służyć państwu, lecz ono ma służyć nam. Prawo do poszukiwania szczęścia, pierwotnie ujmowane jako ograniczenie władzy państwowej, niepostrzeżenie przeszło w prawo do szczęścia: ludzie mają naturalne prawo czuć się szczęśliwi, wobec czego jeśli cokolwiek sprawia, że jesteśmy niezadowoleni, stanowi to pogwałcenie podstawowego prawa człowieka, a zatem państwo powinno coś z tym zrobić.
W XX stuleciu bodaj najważniejszym wskaźnikiem służącym do oceny sukcesu danego kraju był PKB per capita. W takim ujęciu Singapurowi, którego przeciętny obywatel wytwarza rokrocznie towary i usługi o wartości 56 tysięcy dolarów, jako państwu powodzi się lepiej niż Kostaryce, w której każdy obywatel generuje produkt krajowy w wysokości zaledwie 14 tysięcy dolarów rocznie. Obecnie jednak myśliciele, politycy, a nawet ekonomiści nawołują, by oprócz PKB stosować jeszcze inny wskaźnik: SKB, szczęścia krajowego brutto. Może wręcz SKB powinno zastąpić PKB – no bo ostatecznie czego pragną ludzie? Przecież nie chcą produkować. Chcą być szczęśliwi. Produkcja jest ważna, ponieważ zapewnia bazę materialną dla szczęścia. Ale to tylko środek, a nie cel. W kolejnych sondażach Kostarykanie deklarują dużo wyższy poziom zadowolenia z życia niż Singapurczycy. Wolelibyście być raczej niezwykle produktywnymi, ale niezadowolonymi Singapurczykami, czy mniej wydajnymi, ale szczęśliwszymi Kostarykanami?
Tego rodzaju logika może sprawiać, że ludzkość wybierze szczęście jako swój drugi główny cel na XXI wiek. Na pierwszy rzut oka ten projekt mógłby się wydawać stosunkowo łatwy. Jeśli zniknie głód, zaraza i wojna, jeśli ludzkość wejdzie w okres niespotykanego pokoju i dobrobytu, a w dodatku radykalnie wzrośnie średnia długość życia, to pewnie połączenie wszystkich tych elementów da ludziom szczęście. Prawda?
Nie. Określając szczęście mianem najwyższego dobra, Epikur ostrzegał swych uczniów, że aby być szczęśliwym, trzeba się solidnie napracować. Sam dobrobyt materialny nie zadowoli nas na długo. Tak naprawdę ślepa pogoń za pieniędzmi, sławą i przyjemnością sprawi tylko, że będziemy nieszczęśliwi. Epikur zalecał na przykład, by jeść i pić z umiarkowaniem oraz powściągać swoje żądze seksualne. Na dłuższą metę głęboka przyjaźń da nam większe zadowolenie niż szalona orgia. Epikur przedstawił zarys swojej etyki, wskazującej, co robić, a czego nie, by bezpiecznie poprowadzić ludzi zdradliwą drogą ku szczęściu.
Epikur zmierzał w dobrym kierunku. Bycie szczęśliwym nie przychodzi łatwo. Pomimo niespotykanych osiągnięć minionych paru dziesięcioleci wcale nie jest takie oczywiste, czy współcześni ludzie są znacznie bardziej zadowoleni niż ich przodkowie. Są wręcz pewne złowieszcze oznaki, że jest przeciwnie: pomimo większego dobrobytu, wygody i bezpieczeństwa liczba samobójstw w świecie rozwiniętym jest znacznie wyższa niż w tradycyjnych społeczeństwach.
W Peru i Ghanie oraz na Haiti i Filipinach – czyli w krajach rozwijających się, cierpiących z powodu ubóstwa i politycznej niestabilności – rocznie popełnia samobójstwo mniej niż pięć osób na 100 tysięcy mieszkańców. W tak bogatych i cieszących się pokojem krajach, jak Szwajcaria, Francja, Japonia i Nowa Zelandia, rocznie odbiera sobie życie dwadzieścia pięć osób na 100 tysięcy. Korea Południowa była w 1985 roku stosunkowo ubogim krajem, który krępowały ściśle przestrzegane tradycje, a rządził nim autorytarny reżim. Dzisiaj Korea Południowa jest jedną z przodujących potęg gospodarczych, jej obywatele należą do najlepiej wykształconych na świecie, cieszy się stabilną oraz stosunkowo liberalną demokratyczną władzą. Jednak podczas gdy w 1985 roku życie odebrało sobie mniej więcej dziewięciu na 100 tysięcy Koreańczyków z Południa, dzisiaj roczna liczba samobójstw wynosi tam trzydzieści sześć na 100 tysięcy mieszkańców31.
Są oczywiście również przeciwne, dużo bardziej obiecujące tendencje. Na przykład do wzrostu poczucia szczęścia z pewnością przyczynił się radykalny spadek umieralności dzieci. Częściowo wynagradza to ludziom stres właściwy współczesnemu życiu. Mimo to, nawet jeśli jesteśmy nieco szczęśliwsi niż nasi przodkowie, ten wzrost jest dużo niższy, niż moglibyśmy oczekiwać. W epoce kamienia przeciętny człowiek dysponował energią odpowiadającą mniej więcej 4000 kilokalorii dziennie. W tej ilości mieściło się nie tylko pożywienie, lecz również energia wkładana w przygotowywanie narzędzi, ubrań i dzieł sztuki oraz w rozpalanie ognisk. Dzisiaj Amerykanie zużywają średnio 228 000 kilokalorii na osobę dziennie: tą energią karmią nie tylko własne żołądki, lecz również samochody, komputery, lodówki i telewizory32. Przeciętny Amerykanin zużywa zatem sześćdziesiąt razy więcej energii niż przeciętny zbieracz-łowca z epoki kamienia. A czy jest od niego sześćdziesiąt razy szczęśliwszy? Do tak optymistycznych twierdzeń możemy chyba podchodzić ze sporą dozą sceptycyzmu.
W dodatku nawet jeśli faktycznie przezwyciężyliśmy wiele dawnych nieszczęść, to osiągnięcie