Lisa Halliday

Asymetria


Скачать книгу

czas.

      – Dzięki.

      – …Trzeba się zacząć martwić, jak się skończy trzydzieści pięć albo trzydzieści sześć lat.

      – Mm-hmm.

      – No to kiedy chcesz mieć dzieci?

      – Tak jak już ci powiedziałam, Gabrielo, nie jestem pewna, czy w ogóle chciałabym zostać matką, ale gdybym mogła wybierać, wyczekałabym do ostatniej chwili. Na przykład do czterdziestki.

      Gabriela nachmurzyła się.

      – Czterdziestka to za dużo. Po czterdziestce nic nie działa jak trzeba. Po czterdziestce człowiek jest zbyt zmęczony.

      – To kiedy twoim zdaniem powinnam mieć dzieci?

      – Około trzydziestki.

      – Nie ma mowy.

      – Mając trzydzieści dwa lata?

      Alice pokręciła głową.

      – No to trzydzieści siedem. Nie możesz czekać dłużej niż do trzydziestego siódmego roku życia.

      – Zastanowię się.

      Minęła ich uprawiająca jogging długonoga ruda dziewczyna w spandeksowym kostiumie. Ezra śledził ją wzrokiem aż do rogu ulicy.

      – Wiem – odezwała się Gabriela. – Zapytajmy Francine.

      – Kto to jest Francine?

      – Moja pielęgniarka nocna – odparł Ezra. – Bezdzietna.

      Na Columbus Avenue znowu się zatrzymali, żeby Ezra mógł pogadać ze sprzedawcą hot dogów.

      – Jak idzie interes, przyjacielu?

      Sprzedawca zrobił zniecierpliwiony gest, wskazując w górę oraz w dół ulicy, jak gdyby jego wóz stał w mieście duchów.

      – Okropnie. Nikt nie chcieć hot dogi. Wszyscy tylko smoothie.

      – Naprawdę?

      Sprzedawca ponuro przytaknął ruchem głowy.

      Ezra odwrócił się do Alice.

      – Zjadłabyś hot doga?

      – Okej.

      – Gabriela?

      – Ja lubię hot dogi.

      – Dwa hot dogi, proszę pana.

      – Co znaczy, że są „halal”? – zapytała Gabriela.

      – Że móc je jeść muzułmanie! – zawołał z dumą sprzedawca.

      Gabriela odebrała telefon, a Alice i Ezra usiedli na ławce, na której zawarli znajomość. Przez chwilę odpoczywali w milczeniu, dopóki Ezra nie powiedział czegoś o platanach, czego zamyślona Alice nie usłyszała; myślała o tym, co już zrobiła w życiu, dokąd zmierza i jak może tam dotrzeć bez większych trudności z miejsca, w którym jest teraz. Jej rozważania komplikowała obłąkańcza zasada, że zazwyczaj chciała czegoś tylko dopóty, dopóki tego nie zdobyła, a kiedy już to miała, od razu pragnęła czegoś innego. Potem na ziemię sfrunął gołąb, a Ezra przegonił go laską; zrobił to w taki sposób, dobrodusznym machnięciem, że przypomniał Alice Freda Astaire’a.

      – Skarbie – powiedział, przyglądając się, jak Alice je. – Może weźmiesz w lecie dwa tygodnie urlopu i przyjedziesz mnie odwiedzić? Czy będziesz się nudziła?

      – Absolutnie nie. Bardzo bym chciała przyjechać.

      Kiwnął głową. Zlizując musztardę z dłoni, zapytała:

      – Co powiedział Adam na twoją książkę?

      – „Ezro, nie wiem, co powiedzieć. Genialna. Arcydzielna. No wiesz, rany boskie, jest naprawdę dobra. Każde słowo… Każde, kurwa, słowo…”

      – Jest poprawne ortograficznie.

      Ezra wydmuchał nos.

      – Jest poprawne ortograficznie.

      – Kiedy da ją do druku?

      – Zaczeka do jesieni. Skończyłaś?

      – Jestem na stronie sto sześćdziesiątej trzeciej.

      – I co?

      – Podoba mi się.

      – Co?

      – Co?

      – Co to za ton?

      – No… Bo kto to opowiada? Kto opowiada całą tę historię?

      – Jak to kto? Narrator.

      – Wiem, ale…

      – Najpierw skończ czytać. Potem będziemy mogli pogadać o punkcie widzenia. Jeszcze coś?

      – Dziewczyna z piekarni bajgli. Kto dzisiaj mówi takim językiem? Tak starannie? Tak formalnie?

      – Na przykład ty.

      – Wiem, ale ja jestem…

      – No co? Specjalistką?

      Podniosła brwi i popatrzyła na niego, ale jadła dalej.

      – Mary-Alice – odezwał się tkliwie chwilę później. – Wiem, co knujesz.

      – Co?

      – Wiem, co robisz, kiedy jesteś sama.

      – Co?

      – Piszesz. Prawda?

      Wzruszyła ramionami.

      – Trochę.

      – Piszesz o tym? O nas?

      – Nie.

      – Naprawdę?

      Zaprzeczyła bezradnym gestem.

      – To niemożliwe.

      Pokiwał głową.

      – No to o czym?

      – O innych ludziach. Ciekawszych ode mnie. – Roześmiała się cicho, wskazując podbródkiem ulicę. – O muzułmańskich sprzedawcach hot dogów.

      Ezra zrobił sceptyczną minę.

      – Piszesz o swoim ojcu?

      – Nie.

      – A powinnaś. Masz talent.

      – Wiem. Ale pisanie o sobie nie wydaje mi się dość istotne.

      – W przeciwieństwie do?

      – Wojny. Dyktatury. Tego, co dzieje się na świecie.

      – Zapomnij o tym, co się dzieje na świecie. Świat sam da sobie radę.

      – Nie bardzo mu to wychodzi.

      Z apartamentowca Ezry energicznym, aerobikowym krokiem wyszła na spacer z psem rasy shih tzu jakaś kobieta w czapeczce z napisem „Gore 2000”.

      – Cześć – rzucił Ezra, gdy przechodziła obok. – Cześć, Chaucer – dodał do psa. Alice zaczęła się na serio zastanawiać, czy dziewczyna z Massachusetts, która śpiewała kiedyś w chórze kościelnym, jest w stanie wczuć się w świadomość muzułmanina, ale wtedy Ezra odwrócił się znów do niej i powiedział: – Nie martw się o to, czy piszesz o czymś istotnym. Jeżeli robisz to dobrze, to twoja literatura i tak okaże się ważna. Pamiętaj tylko, co powiedział Czechow: że jeśli w pierwszym rozdziale na ścianie wisi strzelba, to musi później wystrzelić.

      Wytarła ręce i wstała, żeby wyrzucić serwetkę.

      – Jeżeli w pierwszym rozdziale na ścianie wisi defibrylator, to później trzeba będzie z niego skorzystać?

      Kiedy wróciła do Ezry, była już przy nim