Lisa Halliday

Asymetria


Скачать книгу

kategorie ludzi: przeklętych i zbawionych. Inne kontrasty (dobrzy i źli, mądrzy i głupi, tchórzliwi i odważni, pechowcy i szczęściarze) są znacznie mniej wyraźne, chyba mniej wrodzone, a przede wszystkim zawierają wiele złożonych odcieni pośrednich.

      Podział ten jest znacznie mniej widoczny w normalnym życiu; tu nieczęsto się zdarza, aby człowiek całkowicie się pogrążył, gdyż przeważnie nie jest sam i w swoich wzlotach i upadkach związany jest z losem innych ludzi; dlatego zupełnie wyjątkowo może dojść do bezgranicznej potęgi lub poprzez nieprzerwane pasmo klęsk popaść w całkowitą ruinę. Nadto, każdy posiada zazwyczaj takie zasoby duchowe, fizyczne, czy nawet materialne, że zmniejszają one możliwość kompletnej porażki życiowej. Dodać jeszcze należy, że działanie prawa i poczucia moralnego, czyli prawa wewnętrznego, wybitnie osłabia tę możliwość; istotnie, za tym bardziej cywilizowany uchodzi kraj, im mędrsze i skuteczniejsze są w nim prawa, nie dopuszczające do nadmiernej nędzy ani nadmiernej władzy”17.

      – NAGRODĘ NOBLA w dziedzinie literatury za rok 2003 otrzymał pisarz z Republiki Południowej Afryki, John Maxwell Coetzee, który, jak określił to komitet noblowski, „opisuje zaskakującego outsidera-intruza w jego niezliczonych wcieleniach”.

      Wyłączyła radio i wróciła do łóżka.

      „NUMER UKRYTY”.

      „Numer ukryty”.

      „Numer ukryty”.

      Biiip.

      Ezra się rozłączył.

      ZNOWU DO DRZWI WEJŚCIOWYCH:

      Stuk-puk, stuk-puk.

      Z westchnieniem wzięła klucze i telefon i poszła za staruszką, człapiącą energicznie w głąb korytarza. W dużej jadalni – zastawionej sięgającymi do samego sufitu starymi meblami i wyposażonej w kominek, którego delikatna pleśń nie została jeszcze starta bezwzględną szczotką kamienicznika – stał rozdziawiony odkurzacz. Dalej ciągnął się podejrzany labirynt pokoi w amfiladzie aż do samej ulicy, a w powietrzu wisiał stęchły, lecz smakowity zapach – pół wieku chanukowych latkesów i kiszonej kapusty, jak domyślała się Alice. Na kominku szczerzyło zęby potwierdzenie opłaty czynszu, opiewające na siedemset dwadzieścia osiem dolarów i sześćdziesiąt dziewięć centów.

      – Przestawiłaś już zegarki, Anno?

      – Co?

      – Czy przestawiłaś już…

      „Numer ukryty”.

      Te słowa zamigotały w jej dłoni jak bicie przywróconego do pracy serca.

      – Zaraz wrócę, Anno, dobrze?

      Miał półprzytomny głos, jak gdyby niedawno się zbudził po długiej drzemce; w tle słyszała jakąś cichnącą arię.

      – Co robisz, Mary-Alice?

      – Pomagam jednej staruszce z mojego piętra wymienić worek w odkurzaczu.

      – Ile ma lat?

      – Dużo. Jest starsza od ciebie. I ma większe mieszkanie niż oba nasze razem wzięte.

      – Może w takim razie powinnaś się pieprzyć z nią.

      – I może się pieprzę.

      Anna na korytarzu próbowała wydłubać worek z odkurzacza widelcem do pieczeni.

      – Ja to zrobię – zaofiarowała się Alice.

      – Co?

      – Powiedziałam, że zrobię to za ciebie.

      – Och, dziękuję, kochanie. Dostałam ten odkurzacz od wnuczki. Nie wiem, po co mi go dała.

      – Przestawiłaś zegarki? – spytała Alice, wstając.

      – Co?

      – Pytam, czy pamiętałaś, żeby przestawić dzisiaj rano zegarki.

      Oczy Anny zaczęły łzawić.

      – Moje zegarki?

      – Czas letni – dodała Alice.

      WYBRANE Z POCZTY:

      Ulotka z kina Symphony Space z zakreślonymi filmami Kurosawy, które zdaniem Ezry powinna zobaczyć, zwłaszcza Rashōmona, a gdyby mogła zostać na drugim seansie, to także Sanjūra – samuraja znikąd.

      Pocztówka z Film Forum, na której zakreślił filmy Charliego Chaplina, zdaniem Ezry mogące jej przypaść do gustu: Dyktator, Światła wielkiego miastaDzisiejsze czasy.

      Broszurę z MoMA, opatrzoną fotografią aktorki pijącej z płaskiego kieliszka w filmie Rosenstrasse, bo Ezra zaproponował Alice, żeby się podobnie uczesała, jeśli postanowi kiedyś obciąć włosy.

      Znów dokuczał mu kręgosłup, dlatego poszła do Film Forum sama.

      – Wykręca tej pani sutki kluczami nasadowymi! – Tu zaczynała biegać po pokoju, manipulując w powietrzu wyimaginowanymi kluczami. – I posypuje więzienne jedzenie kokainą jak solą! – Tu wybałuszała oczy i podnosiła ręce. – I jeździ na wrotkach po domu towarowym!… I zbiega na dół po ruchomych schodach, które jadą na górę!… I upija się, wstrzykując sobie dożylnie baryłkę rumu! – Machała rękami, aż wyimaginowane mankiety pospadały jej z nadgarstków, i odtańczyła wokół siedzącego w fotelu Ezry coś w rodzaju moonwalka w zwolnionym tempie, wyśpiewując przy tym:

      Se bella giu satore

      Je notre so cafore

      Je notre si cavore

      Je la tu la ti la twaaaaah! 18

      – Señora?

      – Pilasina!

      – Voulez-vous?

      – Le taximeter!

      – Jedz swoją tartę.

      – „Tu la tu la tu la waaaaaah!”

      – Och, Mary-Alice – zaśmiał się, ocierając oko i przyciągając ją do siebie, by ucałować jej palce. – Moja droga, śmieszna, stuknięta Mary-Alice! Obawiam się, że później w życiu będziesz bardzo samotna.

      SKOŃCZYŁ WRESZCIE KSIĄŻKĘ, więc można było zająć się kilkoma odłożonymi na później kwestiami natury medycznej, jak kolonoskopia, badanie prostaty i badania pulmonologiczne, które zalecił mu lekarz w związku z ostatnimi trudnościami z oddychaniem. Nie miał raka, a dzięki sterydowemu inhalatorowi przestał rzęzić w ciągu jednego popołudnia, zapadła też jednak decyzja, że z powodu stenozy kręgosłupa powinien poddać się laminektomii. Operację wyznaczono na koniec marca; osobiste pielęgniarki miały sprawować nad nim rotacyjną opiekę przez dwa tygodnie, które przeciągnęły się do trzech. W sobotę, niedługo po tym, jak zaczął pracować nad kolejną powieścią i wreszcie znów stanął na nogi, wyszedł z Alice i Gabrielą, swoją pielęgniarką dzienną, na spacer.

      – Cztery strony – oświadczył.

      – Tak szybko? – spytała Alice. – Super.

      Wzruszył ramionami.

      – Nie wiem, czy są dobre.

      Usiedli na schodkach przy Osiemdziesiątej Czwartej i przyglądali się, jak jakiś facet z małym dzieckiem na smyczy przystaje, żeby spojrzeć na telefon, marszcząc brwi.

      – Chcesz mieć dzieci, Samantho? –