Lisa Halliday

Asymetria


Скачать книгу

brwi, spojrzał na nią i czekał. Znów podniosła głowę.

      – Uderza trzy razy, potem się zatrzymuje, uderza cztery razy, zatrzymuje się, i znowu bije trzy razy i się zatrzymuje.

      – Jesteś pewna?

      – Chyba tak.

      – Hmm. Może powinienem zadzwonić do Pransky’ego.

      – Kto to jest Pransky? Najlepszy facet od serca w Nowym Jorku?

      – Mądralińska, możesz mi podać telefon i ten czarny notesik?

      Pransky zgodził się przyjąć go rano i nie znalazł nic złego, ale na wszelki wypadek postanowił wszczepić mu defibrylator. Tym razem czekała na wieści od Ezry w pracy, gdzie prowadziła rozmowę kwalifikacyjną w sprawie stażu z opiekunką do dzieci córki swojej szefowej.

      – No to skąd znasz Rogera?

      – Jest sąsiadem mojego wujka w East Hampton.

      – A co robi twój wujek?

      – Pracuje, znaczy tego, w ubezpieczeniach.

      – Ale ty wolisz branżę wydawniczą.

      Dziewczyna wzruszyła ramionami.

      – Lubię czytać.

      – Jakich autorów?

      „Numer ukryty”.

      – …Chce pani, żebym wyszła?

      – Nie, nie ma takiej potrzeby.

      – Okej. No… Ann Beattie i… – „Numer ukryty”. – Na pewno?

      – Na pewno, nie martw się. Ann Beattie i kogo jeszcze?

      – Julię Glass. Właśnie skończyłam Trzy czerwce, to kapitalna książka.

      – Mm-hmm. Kogoś jeszcze?

      Dziewczyna odwróciła się, żeby popatrzeć na czyściciela okien, który zsuwał się po linie wzdłuż ściany budynku po drugiej stronie ulicy. Po kilku sekundach pociągnęła nosem i podniosła obciążoną bransoletami rękę, żeby podrapać się w nos.

      Piip!

      – Och! – odezwała się, odwracając się znów do Alice. – I uwielbiam Ezrę Blazera.

      – JAK SIĘ Z TYM CZUJESZ?

      – Jakbym nosił w piersi zapalniczkę.

      – Faktycznie, tak to wygląda.

      Siedział na sedesie i przyglądał się z uwagą, jak Alice wyżyma myjkę i przeciera mu szwy, kończące się zaledwie o cal od miejsca, które przecinało pięć szram po bajpasach. Kłująca czarna nitka znikała pod skórą Ezry i wyłaniała się z niej jak drut kolczasty.

      – Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytała Alice. – Żeby tak je moczyć…

      – Bzzzzzzzzzzt! – odpowiedział, aż podskoczyła.

      Wieczorem w dniu pierwszego meczu pomiędzy Bostonem i Yankees poszli do restauracji Il Bacio, którą Ezra nazywał jednak „Klopsikiem”.

      – Jedzenie jest tu do dupy – oświadczył wesoło, otwierając kartę dań – ale nie możemy siedzieć ciągle w tym naszym pokoiku, wiesz? – Podał jej pod stołem buteleczkę płynu odkażającego do rąk.

      – Poproszę łososia – Alice zwróciła się do kelnera, wciąż wycierając dłonie.

      – A ja spaghetti z małżami, tylko bez małży. I dietetyczną colę. I… Mary-Alice, chcesz kieliszek wina? Kieliszek białego wina dla pani.

      Do ich stolika podeszła jakaś kobieta w fuksjowym spodnium, z egzaltacją wymachując rękami.

      – Najmocniej przepraszam. Mój mąż mówi, że to wstyd tak zaczepiać ludzi, ale ja po prostu musiałam panu powiedzieć, jak wiele znaczą dla nas pańskie książki.

      – Dziękuję.

      – Na moim stoliku nocnym leżą w tej chwili aż dwie.

      – Bardzo mi miło.

      – A pani – dodała kobieta, zwracając się do Alice – jest bardzo ładna.

      – Dziękuję – odparła Alice.

      Kiedy nieznajoma odeszła, przyglądali się sobie bojaźliwie. Ezra oparł się łokciami o stół. Masował sobie dłonie.

      – No więc tak, Mary-Alice… – Kelner przyniósł napoje. – Pomyślałem, że może przyjechałabyś mnie odwiedzić na wsi tego lata.

      – Naprawdę?

      – Jeśli chcesz.

      – Pewnie, że tak.

      Skinął głową.

      – W piątek po pracy możesz wsiąść w pociąg do Greenport, potem złapać prom, a później Clete albo ja przyjedziemy po ciebie.

      – Och, byłoby cudownie. Dziękuję.

      – Albo weź wolne w piątek.

      – To brzmi cudownie. Wezmę.

      Znowu skinął głową, choć już wydawał się żałować tego pomysłu.

      – Ale posłuchaj, kochanie. Będziemy tam głównie sami, chociaż jest Clete i kilka innych osób, które przyjeżdżają strzyc trawnik i robić różne inne rzeczy, sugerowałbym więc, żebyśmy podjęli odpowiednie środki ostrożności i dali ci jakiś alias.

      – Co?

      – Inne imię.

      – Wiem, co znaczy alias. Ale po co?

      – Bo ludzie plotkują, wiesz? Więc na czas pobytu na wsi nadamy ci inne imię, a jeśli ktoś będzie pytał, powiemy, że pomagasz mi w zbieraniu dokumentacji, i w ten sposób, gdyby ktoś się rozgadał, a na pewno do tego dojdzie, nie będziesz musiała się martwić, że plotka dotrze też do ciebie do pracy.

      – Mówisz poważnie?

      – Śmiertelnie.

      – No, okej. A wymyśliłeś dla mnie jakieś nazwisko?

      Odchylił się do tyłu i splótł ręce na stole.

      – Samantha Bargeman.

      Zaczęła się śmiać tak gwałtownie, że musiała odstawić kieliszek.

      – A skąd je wytrzasnąłeś?

      – Wymyśliłem. – Wytarł palce w serwetkę i wyciągnął wizytówkę z kieszeni koszuli:

SAMANTHA BARGEMANAsystentka redaktorska i merytoryczna Ezry Blazera

      – Ale nie ma numeru. Widziałeś kiedyś wizytówkę bez numeru telefonu?

      – Skarbie, chyba nie chcesz, żeby ktoś rzeczywiście do ciebie zadzwonił.

      – Wiem, tylko… chodzi mi o wiarygodność. Kto uwierzy, że to naprawdę moja wizytówka?

      Niezbity z tropu Ezra osunął się na oparcie krzesła, żeby zmieścił się przed nim talerz ze spaghetti. Sięgnął po widelec.

      – Dobrze – zaśmiała się. – Czy wiesz…? Kiedy myślałeś, żebym…?

      – Może w lipcu. Może w weekend około czwartego lipca. Zobaczymy.

      Wieczorem, nie licząc reszty wizytówek – w liczbie dwustu sztuk, wydrukowanych na twardym papierze koloru masła i zapakowanych w ciasne wrzosowo-szare pudełko – dał jej:

      Sześć