Lisa Halliday

Asymetria


Скачать книгу

kolor drzewa, dzikie indyki telepiące się na jego podjeździe i mandarynkowy blask słońca, które zachodziło za należącym do niego sześcioakrowym lasem. Zadzwonił szybko raz jeszcze, już dwa dni później, i trzymał telefon tak, żeby usłyszała kraczącą wronę, szelest poruszanych wiatrem liści, a potem – nic.

      – Nic nie słyszę – roześmiała się.

      – No właśnie – odpowiedział. – Jest cisza. Boska cisza.

      Zrobiło się już jednak za zimno, żeby korzystać z basenu, poza tym miał w kalendarzu jakieś kłopotliwe naprawy hydrauliczne, więc pozostanie tu jeszcze tylko mniej więcej tydzień, a potem już na dobre wróci do miasta.

      Przywiózł ze sobą stary polaroid SX-70.

      – Sprawdźmy – oświadczył, obracając go w dłoniach – czy jeszcze pamiętam, jak to się obsługuje.

      Zrobili dziesięć zdjęć, w tym jedno – tylko jedno – jemu, pokazujące go, jak leży na boku w którejś z tych swoich koszulek od Calvina Kleina i z niezwykle praktycznym zegarkiem na ręce, bo poza tym nic więcej na sobie nie miał. Obok na łóżku leżały dwa koncentryczne, wachlarzowate półkola dziewięciu zrobionych wcześniej fotografii: opalizujące na brzegach ciemne brązowe kształty wyłaniały się z nicości jak z oświetlonej słońcem rzeki. Prawdę mówiąc, im wyraźniejsze stawały się zdjęcia, tym bardziej blakła przyjemność ich robienia, i kiedy Alice wstała, żeby pójść do łazienki, Ezra wsunął wszystkie dziesięć fotek do przegródki w jej torebce. Potem obejrzeli Panów w cylindrach z Ginger Rogers i Fredem Astaire’em, a Ezra umył zęby, nucąc cicho Cheek to Cheek. Znalazła fotografie dopiero rano w windzie, kiedy sięgnęła po klucze: starannie ułożony kwadratowy pakiecik, ciasno spięty jedną z jej gumek do włosów.

      Po powrocie do domu ułożyła zdjęcia na łóżku w kilku kolumnach, trochę jak karty do pasjansa. Na jednym polaroidzie jej skóra przypominała kolorem rozwodnione mleko i była za cienka, żeby ukryć żyłki na ramionach i piersiach. Na drugim policzki i uszy Alice pokrywał karmazynowy rumieniec, a budynek Chryslera widoczny ponad porcelanowym skosem jej barku wyglądał niczym maleńki płomień białego złota. Na trzecim wspierała głowę na męskim udzie, jedno oko – to widoczne na zdjęciu – miała zamknięte, a palce Ezry unosiły jej włosy, żeby nie zasłaniały twarzy. Na czwartym prezentowała pełne, wysoko podniesione, gładkie i krągłe piersi, które podtrzymywała obiema rękami. Ezra zrobił tę fotografię od dołu, więc żeby patrzeć w obiektyw, Alice musiała spuścić wzrok. Jej włosy, wsunięte za uszy, zwieszały się jak ciężkie blond zasłony wokół policzków. Za długa grzywka, którą przedziałek rozcinał nieco na lewo od środka głowy, sięgała swoją gęstwiną aż do powiek. Był to niemal piękny kadr. Na pewno to zdjęcie najtrudniej przyszło jej pociąć. Problem, pomyślała, polegał na tym, że było takie alicjowate: na fotografiach wyglądała notorycznie młodo, niedorośle, co zawsze ją dziwiło i irytowało.

      Maleńkie źrenice Alice lśniły czerwienią niczym odległe światła drogowe.

      „NUMER UKRYTY”.

      – Och, przepraszam, kochanie, zadzwoniłem do ciebie przez pomyłkę.

      „NUMER UKRYTY”.

      „Numer ukryty”.

      „Numer ukryty”.

      – Mary-Alice, nadal chcę się z tobą spotkać dziś wieczorem, ale czy mogłabyś najpierw podjechać do Zabar’s i kupić słoik konfitur Tiptree… Konfitury Tiptree… T-I-P-T-R-E-E, ta firma robi też galaretki… Tylko nie bierz pierwszego lepszego smaku, ale Little Scarlet, najdroższe, jakie mają. Kosztują około stu dolarów za słoik, a to dlatego, że robią je z takich małych dziewczynek jak ty. Czyli tak: słoik konfitur Little Scarlet firmy Tiptree, słoik najlepszego masła orzechowego, jakie znajdziesz, i bochenek rosyjskiego pumpernikla, niekrojony. I masz je przywieźć tutaj!

      – Capitana!

      Kolejne prezenty: arkusz znaczków po trzydzieści siedem centów za sztukę, po jednym na każdy stan, zaprojektowany tak, że przypominał starą kartkę pocztową z pozdrowieniami.

      Płyta kompaktowa z nagraniem koncertu Elgara na wiolonczelę w wykonaniu Yo-Yo Ma i Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej.

      Torebka jabłek Honeycrisp. („Będzie ci potrzebny śliniaczek”).

      A jemu była potrzebna proteza naczyniowa, stent. Maleńka siatkowa rurka, wszczepiana w zwężającą się arterię, żeby ją rozszerzyć i przywrócić pełny przepływ krwi. Prosty zabieg. Robiono mu go już siedmiokrotnie. Nie dostajesz narkozy ogólnej, tylko znieczulenie miejscowe tam, gdzie wszczepiają stent. Nadziewają go na kateter, wpychają gdzie trzeba, a potem nadmuchują niczym maleńki balonik, żeby się rozszerzył jak lotka do badmintona, i… voilà. Trwa to około godziny, mniej więcej. Do szpitala pojedzie z nim przyjaciel. Jeśli Alice chce, to poprosi go, żeby do niej zadzwonił, jak będzie po wszystkim.

      – Tak, proszę.

      Mimo tych wszystkich zapewnień popadł w przygnębienie. A Alice nie bez pewnej przyjemności poczuła, że w zaistniałych dramatycznych okolicznościach los wystawia ją na próbę.

      – Oczywiście – powiedziała – wszyscy mamy się czego bać. Ja na przykład mogę dostać raka. A ciebie na ulicy mógłby jutro…

      Zamknął oczy i podniósł rękę.

      – Wiem, już to gdzieś słyszałem, mogę wpaść pod autobus.

      W dniu zabiegu wróciła do domu z pracy i włączyła płytę Elgara. Muzyka była strasznie piękna, płaczliwa i nagląca, i zwłaszcza na początku doskonale współgrała z jej nastrojem. Ale dwadzieścia minut później subtelnie piłowana bez przerwy wiolonczela grała dalej jakby poza Alice, obojętna na jej wewnętrzne napięcie. Wreszcie o dziewiątej czterdzieści zabrzęczał telefon komórkowy i na ekranie wyświetlił się nieznany numer. Mężczyzna o nieokreślonym akcencie zapewnił ją beznamiętnie, że zabieg wprawdzie się opóźnił, ale przebiegł bez zakłóceń; Ezra pozostanie na noc w szpitalu, żeby lekarze mogli mieć go pod obserwacją i dopilnować jeszcze kilku spraw, ale poza tym wszystko poszło dobrze, zupełnie dobrze.

      – Dziękuję bardzo – powiedziała Alice.

      – Baldzo ploszę – odparł przyjaciel Ezry.

      TEN JEGO PRZYJACIEL MÓWIŁ o niej „Brzdąc”. Powiedział na przykład: „Zadzwoniłem do Brzdąca”. Ezra uważał, że to zabawne. Alice kręciła głową.

      Przez pewien czas po zabiegu pozostawał w dobrym nastroju. Stent zrobił swoje. Wytwórnia Paramount chciała wyprodukować film na podstawie jednej z jego książek. Do roli głównej zaangażowano laureatkę wielu prestiżowych nagród, a Ezra miał pełnić na planie funkcję konsultanta. Pewnego ranka zadzwonił do niej nieco później niż zwykle – wyszła już spod prysznica i ubierała się do pracy – i powiedział:

      – Zgadnij, kto mnie odwiedził wczoraj wieczorem.

      Zgadła.

      – Skąd wiedziałaś?

      – A mógł to być ktoś inny?

      – Mniejsza z tym. W każdym razie nie zerżnąłem jej.

      – Dziękuję.

      – Wydaje mi się, że nie była szczególnie zachwycona moim spodeczkiem, na który odkładam drobne.

      – Ani nawilżaczem powietrza.

      Zrobili więcej zdjęć.

      – Na tym – powiedziała Alice – wyglądam jak mój ojciec. – Roześmiała się. – Brakuje