Lisa Halliday

Asymetria


Скачать книгу

wokół sztucznego penisa stojącego na umywalkowej szafce. Potem wyszła.

      Kiedy zbiegała ze schodów swojej kamienicy:

      – Dzień dobry, kochanie! Ładnie dzisiaj wyglądasz. Powiedz mi, masz już chłopaka?

      – Jeszcze nie, Anno! Jeszcze nie.

      NA ŚWIĘTA WYJEŻDŻAŁ NA WYSPĘ. Alice wybrała się pociągiem w odwiedziny do matki, której, jak później przyznała, nie sposób było nie sentymentalizować, i wróciła na sylwestrową kolację do kolegi z pracy. Oberżyna była twarda, risotto przesolone, a potem wszyscy upili się tanim winem musującym i wypisywali różne głupstwa na jej gipsie.

      – Jakieś postanowienia noworoczne? – spytała chłopaka, który leżał obok niej jak kłoda. Ktoś powiedział Alice, że ten chłopak na wiosnę wydaje tomik wierszy.

      – Pewnie – odparł, prostując nogę i przeczesując palcami długie kręcone włosy. – Ilość i jakość.

      Na stacji metra Union Square dziewczyna w złotych cekinach wymiotowała na tory, a jej znajomi robili zdjęcia i śmiali się.

      Kiedy wrócił Ezra, otworzyli szampana – prawdziwego – i zjedli bułgarski kawior od Murraya. Przywiózł jej też pudełko pączków z galaretką z Shelter Island Bake Shop i zestaw ośmiu płyt kompaktowych z nagraniami największych standardów romantycznych, pod tytułem They’re Playing Our Song.

      – Są jakieś, których nie znasz?

      – My Heart Stood Still?

      Ezra skinął głową, rozparł się na krześle i odetchnął głęboko. I took one look at you, that’s all I meant to do / And then my heart stood still…8

      – September Song?

      Kolejny głęboki oddech. For it’s a long, long while from May to December / But the days grow short when you reach September…9

      Miał ładny głos, ale zniekształcał go dla zgrywy. Alice uśmiechnęła się do swojego pączka. Ezra zachichotał cicho i potarł się po szczęce.

      – Masz galaretkę na buzi – powiedział.

      – Ezro – odezwała się chwilę później, podsuwając mu talerze w kuchni. – Chyba nie będę mogła tego dzisiaj zrobić.

      – Ja też nie, kochanie. Chcę tylko się z tobą położyć.

      Na łóżku nie mogła znaleźć odpowiedniego miejsca, gdzie udałoby się jej oprzeć tkwiącą wciąż w gipsie rękę.

      – Kiedy ci to zdejmą?

      – W środę rano.

      – To może wpadniesz potem, przygotuję ci lunch, okej?

      – Okej. Dziękuję.

      – Jak tam w pracy?

      – Co?

      – Pytałem, jak w pracy, skarbie.

      – Och, no wiesz. Nie jest to coś, co bym chciała robić do końca życia, ale może być.

      – A co byś chciała robić do końca życia?

      – Nie wiem – zaśmiała się cicho. – Mieszkać w Europie.

      – Dobrze ci płacą?

      – Jak na mój wiek.

      – Masz dużo obowiązków?

      – Pewnie. A moja bezpośrednia zwierzchniczka idzie w przyszłym miesiącu na urlop macierzyński, więc wkrótce przejmę też jej obowiązki.

      – Ile ma lat?

      – Jest chyba po trzydziestce.

      – Chcesz mieć dzieci?

      – Och, nie wiem. Nie wiem. Nie teraz.

      Skinął głową.

      – Moja kochana Eileen doszła do czterdziestki i wtedy zachciało jej się dziecka ze mną. Bałem się ją stracić, więc bardzo poważnie się nad tym zastanawiałem. I niewiele brakowało, żebym się zgodził. Ale cholernie się cieszę, że się nie zgodziłem.

      – Co się stało?

      – Rozeszliśmy się, rozstanie było bardzo trudne i zajęło sporo czasu, ale Eileen znalazła sobie innego faceta, niejakiego Edwina Wu. I wychowują teraz małych Kyle’a i Olivię Wu, te dzieciaki są chodzącym urokiem, chłopczyk ma cztery lata, a dziewczynka sześć.

      Odpłynęli w sen, chociaż Ezra nie zrobił swoich stu rzeczy. Alice parsknęła.

      – Co?

      – Pomyślałam o swojej babci, tej, która lubi bejsbol i ma na imię Elaine, i dziadku, który był alkoholikiem… Jak dziadek się oświadczał, to był tak pijany, że zapytał: „Wyjdziesz za mnie, Eileen?”. – Roześmiała się.

      Ramię, którym obejmował ją Ezra, zesztywniało.

      – Och, Mary-Alice. Słodka Mary-Alice! Chcę, żebyś odniosła sukces. Wiesz o tym?

      Podniosła głowę, by na niego spojrzeć.

      – Czemu miałoby mi się nie udać?

      Przesunął dłonią po oczach, palce mu drżały.

      – Boję się, że w twoim życiu pojawi się jakiś mężczyzna i popierdoli ci w głowie.

      WIECZOREM PRZED JEGO URODZINAMI zjedli pralinkową tartę i oglądali, jak prezydent ogłasza inwazję.

      „W tym konflikcie Ameryka stoi oko w oko z przeciwnikiem nieliczącym się z konwencjami wojennymi ani zasadami moralności… Przybywamy do Iraku z szacunkiem wobec jego obywateli, z szacunkiem dla jego wspaniałej cywilizacji i dla wielu wyznawanych w tym kraju religii. Nie kierują nami żadne inne chęci niż zlikwidowanie zagrożenia i przywrócenie narodowi irackiemu kontroli nad własnym krajem”.

      – On jest okropnie głupi – stwierdziła Alice, kręcąc głową.

      – To mnie zabije – powiedział Ezra, dźgając tartę widelcem.

      Podarowała mu rzemyk do okularów do czytania. On podarował jej kolejny tysiąc dolarów na zakupy u Searle’a. Następnego dnia przyjaciel Ezry wydawał przyjęcie na jego cześć, na które Alice nie została zaproszona.

      – Ten sam, który mówi na mnie „Brzdąc”.

      Starał się powstrzymać uśmiech.

      – Nie wie, że na takich przyjęciach dzieci siedzą przy osobnym stole?

      – Nie miałabyś ochoty uczestniczyć w takiej imprezie, skarbie. Ja też nie mam na to ochoty. Poza tym to ty wolisz, żeby ludzie o nas nie wiedzieli. I to ty wolisz nie trafić do takiej bulwarówki jak Page Six.

      Plecy mniej go bolały. Książka szła mu dobrze. Miał apetyt na chińszczyznę.

      – Raz krewetki w sosie homarowym, raz brokuły z orzechami nerkowca, raz siekany kurczak i… Mary-Alice, chcesz piwo? …Dwie butelki Tsingtao… Tak. Och, nie, były chyba raz krewetki, raz brokuły, raz siekany kurczak i… Tak jest. Dwa razy sing-sow. Sing-tow. Tak. Właśnie. Ching-dow. – Bezradnie uderzył się ręką w czoło i roześmiał. Głos w słuchawce zrobił się oburzony. – Nie! – powiedział Ezra. – Śmieję się ze swojej wymowy!

      Rozłączył się.

      – Czterdzieści minut. Co będziemy robić?

      – Weźmiemy po vicodinie?

      – Już braliśmy.

      Alice