Lisa Halliday

Asymetria


Скачать книгу

strzelanie do tykwy, opartej o starą zmywarkę na podwórku za domem.

      Czytała listy od jego wielbicieli, które przesłał mu agent, kiedy Ezra wsunął głowę do szafy i powiedział coś, czego nie usłyszała.

      – Co?

      – Pytałem – powtórzył, odwracając się – czy nie masz cieplejszego płaszcza? Nie możesz przez całą zimę chodzić w czymś takim. Musisz mieć coś z podpinką, z gęsim puchem. I kapturem.

      Kilka wieczorów później podsunął jej drugą kopertę.

      – Searle – powiedział. – S-E-A-R-L-E. Róg Siedemdziesiątej Dziewiątej i Madison. Mają dokładnie to, czego potrzebujesz.

      Nylonowa tkanina chrzęściła luksusowo, a kaptur okalał twarz Alice czarną aureolą futra. Jakby chodziła w śpiworze obszytym norkami. Czekając na autobus, poczuła się dopieszczona i niezwyciężona – a także rozgorączkowana miastem, które każdego dnia było jak rosnąca pula na loterii, czekająca na to, żeby ktoś ją wygrał. Później, kiedy w pośpiechu wbiegała po schodach do swojej kamienicy, poślizgnęła się, zatrzepotała rękami, by złapać równowagę, uderzyła grzbietem dłoni o żelazną poręcz i przeszył ją rozdzierający ból. Mimo to pojechała do Ezry i przez cały wieczór ukrywała pulsujące łapsko między kolanami, a kiedy już wylądowali w łóżku, trzymała je z boku, jak gdyby dopiero co pomalowała paznokcie i nie chciała, żeby rozmazał się lakier.

      Rankiem dłoń zrobiła się granatowa.

      Czekała cały dzień w domu, aż opuchlizna zejdzie, ale w końcu się poddała i zeszła na dół, żeby złapać taksówkę i pojechać na pogotowie. Kierowca zawiózł ją do Hell’s Kitchen, gdzie przez dwie godziny siedziała w poczekalni, pełnej pijusów i bezdomnych symulujących psychozę, byle tylko znaleźć się w cieple, pod dachem. Dopiero około dziesiątej internista wywołał jej nazwisko, posadził ją na leżance, przeciął pierścionek po prababci Alice, żeby go zdjąć ze spuchniętego środkowego palca, i opukał kolejno kłykcie pacjentki, sprawdzając, gdzie ją boli.

      – Tutaj – syknęła. – Tutaj!

      Kiedy przynieśli już wywołane zdjęcie rentgenowskie, lekarz podniósł je pod światło i wskazał palcem:

      – Pęknięcie. Śródręcza…

      Skinęła głową; przewróciła oczami, przez chwilę chwiała się na boki, a później powoli pochyliła naprzód i w bok niby porzucona marionetka. Odbyła wielomilową wędrówkę do dalekich krajów o barbarzyńskich zwyczajach, gdzie obowiązywała obłąkana logika; poznawała towarzyszy podróży i traciła ich, mówiła językami, których wcześniej nie znała, uczyła się i oduczała trudnych prawd. Gdy się ocknęła kilka minut później, walcząc z wywołującym mdłości prądem wstecznym, który wydawał się ją wciągać do wnętrza Ziemi, dosłyszała odległe popiskiwanie urządzeń, poczuła tarcie jakichś rurek w obu dziurkach od nosa i zorientowała się, że między pytaniami, które jej zadają, a udzielanymi przez nią odpowiedziami upływa zbyt wiele czasu.

      – Uderzyła się pani w głowę?

      – Ugryzła się pani w język?

      – Popuściła pani w majtki?

      Na jej spodniach od dresu widniała mokra plama, bo ktoś podał Alice wodę w papierowym kubeczku i rozlała ją.

      – Będzie pani musiała skontaktować się z chirurgiem jak najszybciej, w poniedziałek rano – stwierdził mocno zajęty internista. – Ma pani do kogo zadzwonić, żeby po panią przyjechał?

      – Tak – szepnęła.

      Dochodziła północ, kiedy wyszła ze szpitala w świeżą zadymkę, grube płatki śniegu pospiesznie sfruwały z nieba pod ostrym kątem. Podtrzymując obolałą rękę ostrożnie jak skorupkę jajka, poszła na róg ulicy, rozejrzała się na lewo i prawo, a potem jeszcze raz, w poszukiwaniu taksówki.

      „Numer ukryty”.

      – Halo?!

      – Chciałem tylko, żebyś posłuchała, co wyprawia mój nawilżacz…

      – Ezro, a niech to, złamałam rękę!

      – O Boże. Jak to się stało? Boli cię?

      – Tak.

      – Gdzie jesteś?

      – Na rogu Pięćdziesiątej Dziewiątej i Columbus.

      – Możesz złapać taksówkę?

      – Właśnie próbuję!

      Kiedy przyjechała, miał na sobie długie kalesony z czarnego jedwabiu i plaster opatrunkowy na czole.

      – Co ci się stało?

      – Usuwali mi znamię. A tobie?

      – Poślizgnęłam się na schodach przed domem.

      – Kiedy?

      – Dzisiaj rano – skłamała.

      – Były oblodzone?

      – Tak.

      – To możesz podać administrację do sądu.

      Pokręciła głową ze smutkiem.

      – Nie chcę nikogo skarżyć.

      – Kochanie, najlepszy facet od rąk w Nowym Jorku nazywa się Ira Obstbaum. O-B-S-T-B-A-U-M. Pracuje w szpitalu Mount Sinai i jeżeli chcesz, zadzwonię do niego jutro i poproszę, żeby cię przyjął. Okej?

      – Okej.

      – A tymczasem zażyj ten środek przeciwbólowy. Będziesz mogła zasnąć?

      – Chyba tak.

      – Odważna z ciebie dziewczyna. Przeżyłaś szok. Pamiętaj jedno: „Jestem tutaj, czuję się dobrze, mam swoje ciepłe i wygodne łóżko”.

      Zaczęła płakać.

      – Skarbie, nie musisz płakać.

      – Wiem.

      – Więc dlaczego płaczesz?

      – Przepraszam. Jesteś dla mnie taki dobry.

      – Zrobiłabyś dla mnie to samo.

      Skinęła głową.

      – Wiem. Przepraszam.

      – Kochanie, nie powtarzaj ciągle, że przepraszasz. Następnym razem, jak będziesz miała ochotę powiedzieć „przepraszam”, powiedz „spierdalaj”. Okej?

      – Okej.

      – Rozumiesz?

      – Aha.

      – No więc?

      Pociągnęła nosem.

      – Spierdalaj – odezwała się słabo.

      – Grzeczna dziewczynka.

      Połknęła tabletki i usiadła na brzeżku łóżka, wciąż w płaszczu. Ezra z nogą założoną na nogę siedział na fotelu, poruszał głową w bok i obserwował Alice z ponurą miną.

      – Zaczynają działać po jakichś czterdziestu pięciu minutach – powiedział, zerkając na zegarek.

      – Chcesz, żebym została?

      – Oczywiście, proszę bardzo. A może byś coś zjadła? Mamy mus jabłkowy, bajgle, serek z tofu z cebulką i sok pomarańczowy Tropicana „z dużą ilością miąższu”.

      Wstał, żeby podgrzać jej w tosterze przepołowionego bajgla, a potem patrzył, jak dziewczyna je go jedną ręką. Po jedzeniu położyła się tak, by mogła obserwować śnieg, który w świetle