Tara Westover

Uwolniona


Скачать книгу

nie chciała być akuszerką. To był pomysł taty, kolejny na drodze ku samowystarczalności. Niczego bardziej nie nienawidził niż tego, że jesteśmy zależni od rządu. Powiedział, że kiedyś zupełnie się uniezależnimy. Jak tylko zdobędzie pieniądze, planuje zbudować rurę, która będzie doprowadzać wodę z Góry, a potem na całej farmie zainstaluje panele słoneczne. W ten sposób podczas Dni Ostatnich, gdy wszyscy będą w ciemnościach pili z kałuż, my mielibyśmy wodę i elektryczność. Matka była zielarką, więc będzie dbać o nasze zdrowie, a jeśli zostanie akuszerką, będzie mogła przyjmować porody wnuków, gdy się pojawią.

      Kilka dni po pierwszym porodzie akuszerka przyszła do matki z wizytą. Wzięła ze sobą Marię, a ona znów poszła za mną do mojego pokoju.

      – Szkoda, że twoja matka źle trafiła za pierwszym razem – powiedziała z uśmiechem. – Następny będzie łatwiejszy.

      Kilka tygodni później ta przepowiednia została wystawiona na próbę. Była północ. Ponieważ nie mieliśmy telefonu, akuszerka zadzwoniła do „babci z dołu”. Ta wspięła się na górę, zmęczona i zła, i wyburczała, że nadszedł czas, aby matka poszła „pobawić się w doktora”. Została tylko kilka minut, ale postawiła na nogi cały dom.

      – Nigdy nie zrozumiem, dlaczego nie możecie po prostu jak każdy inny człowiek pójść do szpitala – wykrzyczała, wychodząc i zatrzaskując za sobą drzwi.

      Matka wyjęła swoją podręczną torbę i pudełko ze sprzętem, wypełnione ciemnymi buteleczkami z nalewką, a następnie powoli wyszła z domu. Byłam niespokojna i źle spałam, ale kiedy następnego ranka matka wróciła do domu, z rozczochraną fryzurą i sińcami pod oczami, szeroko się uśmiechała.

      – To była dziewczynka – oznajmiła. A potem położyła się do łóżka i spała cały dzień.

      Tak mijały miesiące. Matka wychodziła z domu o wszystkich porach dnia i nocy i wracała, drżąc, z wielką ulgą, że już jest po wszystkim. Zanim zaczęły opadać liście z drzew, pomogła przy tuzinie porodów. Do końca zimy było już kilka tuzinów. Wiosną powiedziała ojcu, że ma dość, ale gdy nadejdzie Koniec Świata, jeśli będzie musiała, to potrafi przyjąć poród. Teraz chciała już przestać.

      Gdy to powiedziała, tato bardzo posmutniał na twarzy. Przypomniał jej, że to była wola Boża, błogosławieństwo dla naszej rodziny.

      – Musisz być akuszerką – powiedział. – Musisz sama przyjąć poród.

      Matka pokręciła głową na znak niezgody.

      – Nie mogę – odparła. – Poza tym, kto mnie zatrudni, skoro jest Judy?

      Rzuciła na siebie klątwę, a Bogu rękawicę. Niedługo potem Maria powiedziała mi, że jej ojciec dostał nową pracę w Wyoming.

      – Mama mówi, że twoja matka powinna zająć jej miejsce – oznajmiła Maria.

      W mojej głowie pojawił się ekscytujący obraz mnie samej w roli Marii, córki akuszerki, pewnej siebie, fachowej. Ale gdy odwróciłam głowę, żeby spojrzeć na stojącą obok mnie matkę, ten obraz wyparował.

      Bycie położną w stanie Idaho nie było nielegalne, ale nie było też jeszcze prawnie usankcjonowane. Jeśli poród poszedł nie tak jak powinien, akuszerka mogła się spodziewać zarzutów za praktykowanie medycyny bez licencji. W przypadku poważnych komplikacji mogła usłyszeć zarzut spowodowania śmierci, a nawet zostać skazaną na więzienie. Niewiele kobiet kwapiło się do ponoszenia takiego ryzyka, dlatego akuszerek było mało. W dniu kiedy Judy wyjechała do Wyoming, matka stała się jedyną akuszerką w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów.

      Do domu zaczęły przychodzić kobiety z dużymi brzuchami, błagając matkę, żeby przyjęła ich porody. Matkę to załamywało. Jedna z kobiet siedziała na skraju naszej wyblakłej żółtej sofy ze wzrokiem wbitym w podłogę i tłumaczyła, że jej mąż stracił pracę i nie mają pieniędzy na szpital. Matka siedziała cicho, skupiając wzrok w jednym miejscu, z zaciśniętymi ustami; przez chwilę jej postawa wyrażała pewność. Zaraz jednak to wrażenie zniknęło, a matka odezwała się słabym głosem:

      – Nie jestem akuszerką, tylko asystentką.

      Kobieta przychodziła jeszcze kilka razy, siadając za każdym razem na naszej sofie, i opisywała nieskomplikowane narodziny swoich poprzednich dzieci. Kiedy tato dostrzegał ze złomowiska jej samochód, często przychodził do domu, cicho, tylnymi drzwiami, pod pretekstem napicia się wody. Stawał wtedy w kuchni i pił cicho i powoli, z uchem skierowanym ku salonowi. Za każdym razem kiedy kobieta wychodziła, tato nie umiał ukryć ekscytacji, aż w końcu, poddając się albo rozpaczy tej kobiety, albo jego uniesieniom, albo obojgu, matka ustąpiła.

      Poród przebiegł gładko. A potem ta kobieta miała przyjaciółkę, która też była w ciąży, i matka przyjęła także jej poród. A potem tamta kobieta miała przyjaciółkę. Matka wzięła sobie asystentkę. Nie minęło wiele czasu, a przyjmowała tyle porodów, że Audrey i ja całymi dniami jeździłyśmy z nią samochodem dookoła doliny i obserwowałyśmy, jak przeprowadza badania przedporodowe i zapisuje kobietom zioła. Stała się naszą nauczycielką jak nigdy dotąd, bo rzadko w naszym domu odbywały się jakieś lekcje. Wyjaśniała nam, jak działa każde lekarstwo i środek uśmierzający ból. Jeśli jakaś kobieta miała wysokie ciśnienie krwi, to powinna dostać głóg, żeby ustabilizować kolagen i poszerzyć naczynia krwionośne zaopatrujące serce w krew. Jeśli jakaś inna kobieta miała przedwczesne skurcze, to potrzebowała kąpieli w imbirze, żeby zwiększyć podaż tlenu w macicy.

      Bycie akuszerką odmieniło matkę. Była dorosłą kobietą z siedmiorgiem dzieci, ale pierwszy raz w życiu to ona rządziła, bez wątpliwości i zastrzeżeń. Czasem, w dniach następujących po porodzie, obserwowałam u niej podobieństwo do poważnej, pewnej siebie Judy – w zdecydowanym ruchu głowy albo we władczym ruchu brwi. Przestała się malować, a potem przestała za to przepraszać.

      Matka pobierała za poród około pięciuset dolarów i to była kolejna rzecz, dzięki której to nowe zajęcie ją zmieniło – nagle miała pieniądze. Tato nie uważał, że kobiety powinny pracować, ale podejrzewam, że pomyślał, iż to w porządku, aby matce płacono za położnictwo, bo było to skierowane przeciw rządowi. Poza tym potrzebowaliśmy pieniędzy. Tato pracował najciężej ze znanych mi ludzi, ale zbieranie złomu oraz budowanie obór i stodół nie przynosiło wielkich dochodów. Pomagało nam to, że matka mogła kupować artykuły spożywcze za drobne banknoty, które trzymała w kopertach w swojej torebce. Czasem, gdy cały dzień mijał nam na jeżdżeniu wokół doliny, dowożeniu ziół i wykonywaniu badań przedporodowych, matka korzystała z tych pieniędzy i zabierała mnie i Audrey do restauracji. Babcia-z-miasta podarowała mi dziennik, różowy, z misiem w kolorze karmelu na okładce, i w tym dzienniku zapisałam, jak pierwszy raz matka zabrała nas na obiad. Opisałam restaurację jako „naprawdę szykowną, z menu itd.”. Zapisałam, że mój posiłek kosztował 3 dolary i 30 centów.

      Matka wykorzystywała też pieniądze, żeby doskonalić się w akuszerstwie. Kupiła butlę z tlenem, na wypadek gdyby nowo narodzone dziecko nie mogło samodzielnie oddychać, przeszła też kurs szycia chirurgicznego, żeby nauczyć się samodzielnie zszywać kobiety, które się rozerwały. Judy zawsze wysyłała kobiety na zszywanie do szpitala, ale matka była zdeterminowana, żeby samej nauczyć się to robić. Wyobrażam sobie, jak myśli: „Samowystarczalność”.

      Za resztę pieniędzy matka założyła linię telefoniczną6. Pewnego dnia pojawiła się biała furgonetka i kilku mężczyzn w ciemnych kombinezonach zaczęło się wspinać po stojących przy szosie słupach telegraficznych. Tato wpadł tylnymi drzwiami, żądając odpowiedzi