Niall Ferguson

Rynek i ratusz


Скачать книгу

wsparcia życia intelektualnego stanowił patronat arystokracji. W latach 1764–1766 Smith był prywatnym nauczycielem młodego księcia Buccleuch. I podobnie jak ich francuscy odpowiednicy, również wielcy myśliciele edynburscy z rzadka bywali rewolucjonistami. Z drugiej strony, trudno ich też było nazwać reakcjonistami. Większość potępiała jakobinizm i akceptowała porządek hanowerski. (Jeden z proponowanych przez nich projektów Nowego Miasta w Edynburgu miał kształt flagi Unii)[9]. Niezależnie od tego wszystkiego życie intelektualne owych czasów nie było związane z żadną z tradycyjnych instytucji, lecz kwitło w nowych i nieformalnych klubach starego miasta: Towarzystwie Filozoficznym (Philosophical Society, założonym w 1737 roku pod znacznie mniej zgrabną nazwą Edynburskiego Towarzystwa na rzecz Popierania Sztuk i Nauk, a w szczególności Wiedzy Przyrodniczej), a także w Select Society (Towarzystwie Wybranych, 1754–1762). I podobnie jak we Francji, gdzie tamtejsi dévots potępiali i poddawali prześladowaniom tych nowych philosophes, tak i szkoccy prezbiteriańscy tradycjonaliści postrzegali wszelkiej maści literati z tego kraju jako „diabłów z piekła rodem”. W ciągu zaledwie kilku pokoleń potomkowie szesnastowiecznej rewolucji kalwinistycznej stali się strażnikami twardej i surowej doktryny religijnej, znanej jako „the Kirk”. John Home doczekał się publicznego procesu przed Prezbiteriańskim Synodem Kościoła Szkocji – w którego wyniku został skazany na zawieszenie w stanie kapłańskim – za napisanie sztuki Douglas (1757)[22*]. Podobnie jak wszędzie indziej na obszarze protestanckiej Europy, również i w Szkocji prawdziwą puszką Pandory okazała się prasa drukarska.

      I podobnie jak francuscy lumières, także szkoccy literati myśleli wprawdzie globalnie, ale działali na poziomie narodowym, przynajmniej jeśli sądzić po korespondencji dziesięciu wybitnych Szkotów, w tym Hume’a i Smitha (zob. ilustracja 15)[23*]. Dziesięciokrotnie więcej listów krążyło między Glasgow a Edynburgiem aniżeli do i z Paryża. Już jednak Londyn miał znaczenie większe, i to większe nawet od Glasgow: była to w końcu sieć brytyjska, a nie wyłącznie szkocka. Tak czy inaczej, oświecenie nie ograniczało się bynajmniej do wymiany listów, a jego główni luminarze byli dla siebie kimś więcej niż tylko korespondencyjnymi przyjaciółmi. Adam Smith, korzystając z przywilejów prywatnego nauczyciela księcia Buccleuch, odwiedził na przykład Paryż, gdzie spotkał się z kilkoma tamtejszymi myślicielami, w tym z d’Alembertem, fizjokratą François Quesnayem czy Benjaminem Franklinem. Republika uczonych była zatem całkiem mobilna. A wielcy myśliciele XVIII wieku okazywali się pionierami turystyki.

      15. Parodia na motywach Szkoły Ateńskiej Rafaela, autorstwa Jamesa Scotta, za sir Joshuą Reynoldsem (1751). Sieć oświecenia opierała się tyleż na korespondencji, co na turystyce.

      Z kolei aspirujący do owych intelektualnych wyżyn ambitni młodzi ludzie urodzeni i wychowani za oceanem nie mieli innego wyjścia, jak tylko przybyć do źródeł i spędzić przynajmniej jakiś czas w Wielkiej Brytanii i we Francji. Benjamin Franklin to właśnie uosobienie ruchu oświeceniowego w koloniach. Urodzony jako piętnaste dziecko w rodzinie purytańskich imigrantów z hrabstwa Northamptonshire Franklin był samoukiem i prawdziwym człowiekiem renesansu, dzielącym czas między domowe laboratorium i bibliotekę. W 1727 roku założył Junto, klub dla ludzi o podobnych do jego zainteresowaniach, z którymi warto by się spotykać i wymieniać poglądy. Dwa lata później zaczął wydawać „Pennsylvania Gazette”. W 1731 roku założył pierwszą w Ameryce płatną bibliotekę prywatną (subskrypcyjną). Dwanaście lat później powstała z jego inspiracji kolejna zupełnie nowa instytucja: Amerykańskie Towarzystwo Filozoficzne. W 1749 roku Franklin został pierwszym przewodniczącym Akademii, Szkoły Dobroczynnej i Szkoły Średniej w Filadelfii. Tyle że licząca wówczas zaledwie dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców Filadelfia nie mogła się równać nawet z Edynburgiem, nie mówiąc już o Paryżu, który był ponad dwudziestokrotnie większy. Przed 1763 rokiem Franklin nie korespondował z nikim spoza obszaru amerykańskich kolonii.

      Dopiero po odbyciu podróży do Londynu w tym właśnie roku odsetek ludzi mieszkających poza Ameryką wśród wszystkich jego korespondentów podskoczył z zera do blisko jednej czwartej. I choć nigdy nie miał on okazji wymieniać listów choćby z Wolterem, prawie jego rówieśnikiem, to po swoich wizytach w Europie Franklin zapewnił sobie pełne zintegrowanie z oświeceniową siecią. Już w 1756 roku został zresztą wybrany na członka Towarzystwa Królewskiego, jak również Królewskiego Towarzystwa Sztuk Pięknych. Poza wielokrotnymi wizytami w Londynie Franklin odwiedził też zarówno Edynburg, jak i Paryż, a ponadto odbył podróże po Irlandii i po Niemczech[10]. A wszystko to się wydarzyło, zanim jeszcze stał się jednym z owych zbuntowanych kolonistów skłonnych rozważać odłączenie od macierzystego kraju, a zatem zerwanie hierarchicznych więzi podporządkowujących amerykańskie kolonie suwerennej „monarchii parlamentarnej” w odległym Londynie. Jak na ironię dla urodzonych w tychże koloniach intelektualistów z pokolenia Franklina Londyn miał pozostać „stolicą Ameryki”, mimo narastającej w nich niechęci do politycznych ograniczeń, jakie stamtąd napływały[11].

      20

      Sieci rewolucji

      Tak jak w wypadku wcześniejszych rewolucji religijnych i kulturalnych, również w wielkich rewolucjach politycznych z końca XVIII wieku bardzo istotną rolę odgrywały sieci. A rolę kluczową ponownie miało słowo pisane i drukowane. W licznych książkach, broszurach czy gazetach, ale także w obfitej ręcznie pisanej korespondencji, bezustannie podnoszono argumenty za polityczną zmianą i wyrażano krytykę władzy królewskiej. W oczach „ludzi słowa” pióro częstokroć jawiło się jako narzędzie potężniejsze od miecza, a używający go pisarz – poeta, dramaturg, nowelista, polemista – stawał się jednym z bohaterów owej epoki, przy wydatnej pomocy nieustraszonego wydawcy. Nic dziwnego, że opodatkowanie prasy doprowadziło do powszechnego wrzenia na granicy społecznego buntu[1]. I tak oto zjednoczeni w prawdziwej plątaninie sieci społecznych pisarze i drukarze świata zachodniego wydawali się nabierać rosnącego przeświadczenia, że dzięki swoim wytworom literackim prędzej czy później zdołają zerwać z dyktatem dziedziczonej władzy. Od Bostonu po Bordeaux rewolucja była w ogromnej mierze osiągnięciem sieci rzemieślników słowa. Najlepsi z nich to też doskonali mówcy, zdolni zagrzewać do działania również tłumy gromadzące się na placu, zachęcając je na przykład do szturmu na wieże – symbole dawnego reżimu.

      Niemniej każda rewolucja, jeśli ma przynieść powodzenie, potrzebuje w równej mierze swoich piewców, co ludzi gotowych do walki o jej zwycięstwo. Na dodatek rewolucyjne sieci muszą być odporne, nie mogą tak po prostu się rozpadać przy pierwszym mocniejszym kontrataku władzy hierarchicznej. W tym kontekście niejednokrotnie już przywoływano postać Paula Revere’a. Upamiętnił ją rzecz jasna sam Henry Wadsworth Longfellow (choć jego poematu dzieci nie muszą się już uczyć na pamięć w szkole), pojawia się też ona w zupełnie dzisiaj zapomnianym filmie wyprodukowanym przez studio Thomasa Edisona, Midnight Ride of Paul Revere (Nocna wyprawa Paula Revere’a), jednym z pierwszych dzieł amerykańskiej kinematografii. Sama historia pozostaje dość dobrze znana[2]. Znana jest słynna sygnalizacja latarniami zdradzająca ruchy brytyjskich wojsk – „Jedna, jeśli lądem, a dwie, jeśli morzem” – którą Revere miał otrzymywać z iglicy bostońskiej świątyni Old North Church. Słowa te zna każdy amerykański uczeń, a w uszach wielu z nas wciąż pobrzmiewają też frazy wyjęte z poematu Longfellowa:

      Stukot kopyt na bruku i w ciemności mara

      W księżycowej poświacie majacząca wieczorem

      A tuż pod kopytami, o kamienie skrzesana

      Iskra, co rączej jazdy śmiałym stała się wytworem

      I tylko tyle! A przecie pośród nocy i w pędzie

      Los całego narodu podążał w półmroku

      A iskra, którą