Tomasz Jastrun

Opiłki i okruszki


Скачать книгу

nie – odpowiada.

      Pielęgniarka dzwoni po mamę, ona na pewno wpadnie w rozpacz, w takich sytuacjach zawsze wpada w rozpacz. Niepokoi się, co to będzie. Niepokój ma też zapach, inny niż podłoga, inny niż krew. Może znowu położą go w szpitalu? Raz był i nie chce tam iść po raz drugi. Na razie leży na łóżku na ceracie i słucha, jak szkolna pielęgniarka narzeka, że ma bardzo ciężki los, jakby to ona była ranna, a nie on, przecież może mieć nawet wstrząs mózgu. I od tego umrzeć.

      Wszyscy są ustawieni na boisku. Kilka dziewczyn i kilku chłopaków z klasy urosło, on tylko trochę, za mało, mniej niż inni. Martwi go to. Przemawia dyrektor, ględzi jak zawsze, że 1 września ,39 roku, kiedy dzieci rozpoczynały rok szkolny, nadleciały hitlerowskie samoloty i zrzucały na dzieci bomby. I że on to pamięta. Ale dzisiaj już szczęśliwie nie ma wojny i jesteśmy bezpieczni, dzięki przyjaźni z potężnym Związkiem Radzieckim. Tata mówi, że ten Związek Radziecki wcale nie jest szlachetny, że to po Niemcach nasz kolejny ciemiężca. Dyrektor sepleni i z jego słów: „Pierwsi w sporcie, pierwsi w nauce”, wychodzą „Piersi w sporcie, piersi w nauce”, więc wszyscy pękają ze śmiechu. Potem idzie się do szkoły, do klas, potem stać trzeba w kolejce po nowe podręczniki, to znaczy używane, ale w pewnym sensie nowe. Te jego pachną używaniem, ale to nie jest brzydki zapach. Potem znowu w klasie z tą samą co zawsze panią wychowawczynią, ona też ględzi, jak to miło, że znowu się spotykamy i zaczynamy naukę, jakie to ważne, żeby być dobrym uczniem. Dzięki szkole wszyscy zdobędą wykształcenie i w dorosłym życiu dostaną dobrą pracę. Kiedy był mały, chciał zostać sportowcem lub prezydentem, teraz chce być naukowcem, ale pewnie nie będzie, bo nie jest zbyt zdolny. Patrzy przez okno, drzewa kołyszą się na wietrze, są wolne, a on uwięziony w szkole kołysze się z nudów.

      Szedł ze szkoły do domu, powłócząc nogami i ze zwieszoną głową, na plecach niósł garb tornistra. Był listopad, gniły liście. Dostał dobrą ocenę z polskiego i starał się tylko o tym myśleć, a nie o pogrzebie babci, który miał być w piątek. Nie pójdzie wtedy do szkoły. Jak to możliwe, że babci nie ma, a była, nie ma, jakby nigdy nie było. W szafie wiszą jej ubrania, jakby miała po nie zaraz wrócić. On też umrze, ale to będzie nie wiadomo kiedy, tak daleko stąd, że może nigdy się nie wydarzy.

      Podeszło do niego dwóch starszych chłopców, mieli jakieś straszne twarze, niby dziecinne, a już dorosłe, powiedzieli, żeby oddał im zegarek. Ten zegarek dostał od ojca na urodziny, ale nie wyglądali na takich, których by to przekonało. Jednego uderzył pięścią w nos, drugiego w brzuch i zaczął uciekać. Biegał najlepiej w całej klasie, wiedział, że go nie dogonią.

      Zadyszany szedł po schodach, o których tata kiedyś powiedział, że są przyjazne. I zdawały mu się przyjazne, oddychał ciężko, ale czuł w sobie moc.

      Ojciec miał taką minę, jakby jadł zupę pomidorową, której nie znosi. Zamknął drzwi.

      – Usiądź – powiedział.

      Nigdy nie mówił tak sztywno i stanowczo. Od dawna rodzice rozmawiali ze sobą podniesionymi głosami, czuł, że w domu dzieje się coś złego, w powietrzu było napięcie. Kiedyś, gdy mama przyszła i nie zastała ojca w domu, cisnęła o ścianę kluczami. I nic nie powiedziała.

      Usiadł, jak go proszono, naprzeciw ojca, ten westchnął.

      – Między mną i twoją mamą nie jest dobrze.

      Kiwnął głową, jakby o tym wiedział. Ojciec zdawał się zbierać w sobie słowa. Jego gęste brwi się nastroszyły.

      – Postanowiliśmy z mamą, że się rozstaniemy, to się nazywa rozwód.

      – Wiem, że tak to się nazywa. – Poczuł w piersi pustkę.

      – To niełatwe, ale czasami tak jest lepiej. – Ojciec poprawił się na krześle.

      – Ale nadal będziemy mieszkać wszyscy razem? – Nie był pewien, czy to jest mądre pytanie.

      Ojciec zamilkł. I wydawało się, że nie wie, co powiedzieć.

      – Na pewno będziemy się często widywać.

      Kiwnął głową, jakby to była dobra wiadomość.

      – To wszystko, tato?

      – Chyba tak – odparł ojciec, który nie miał wesołej miny.

      Wstał i wyszedł z pokoju, czuł, jak za nim idzie smutek i że jest on znacznie większy od niego.

      Pies rzucił się go witać, tańczył, popiskiwał, cały zrobiony był z radości, falował, płaszczył się, podskakiwał, długo nie mógł się uspokoić. Rzucił tornister w kąt, usiadł w fotelu i wziął psi pysk w dłonie, nos miał zimny i mokry. Pies miał kilka miesięcy, więc można powiedzieć, że byli rówieśnikami. Tata dał mu go w prezencie, kiedy wyprowadził się z domu. Zajrzał w brązowe oczy psa i ujrzał w nich prośbę: – Chodźmy na spacer! – Nie chciało mu się, ale wiedział, że powinien. Jeszcze raz spojrzał w psie oczy, patrzyły tak intensywnie i rozumnie, że było oczywiste, że nie mówi tylko dlatego, że nie chce, bo wie, że milczeniem powie więcej.

      Na pobliskim skwerze puścił psa ze smyczy i usiadł na ławce. Zwierzak obwąchiwał i oszczędnie obsikiwał wszystkie drzewa w okolicy. Miał psa i był z tego powodu szczęśliwy. Zamknął oczy i wyobrażał sobie, że jest znanym biegaczem, sprinterem, biega na sto metrów na wielkim stadionie pełnym ludzi. I wygrywa. Na stadionie są koleżanki z jego klasy i z klas sąsiednich. Potem przypomniało mu się, jak wygłupiali się na lekcji matematyki. Stara, zwariowana nauczycielka miała z nimi skaranie boskie. Mruczeli jej na lekcji, tak pod nosem, że nie mogła się zorientować, kto to robi, więc biegała od ławki do ławki, purpurowa ze zdenerwowania i zupełnie bezradna. Zaśmiał się, kiedy przypomniał sobie jej minę. Otworzył oczy, ptak zerwał się z gałązki i ją rozkołysał, rozejrzał się, psa nie było, wstał z ławki, dwa inne psy biegały z nosami przy ziemi. Przeszukiwał okolicę, wołał i gwizdał, wpadł w panikę. Biegał tam i z powrotem, pytał ludzi, ale nikt nie widział psa z białą łatką na piersi, z jednym oklapłym uchem. Czuł pustkę w piersiach. Tata odszedł od nich, a teraz pies.

      – To jest mój przyjaciel – powiedziała mama, przedstawiając mu faceta znacznie od niej starszego, o takim wyrazie twarzy, jakby był głodny.

      Gość zdawał się zakłopotany, ale po chwili usiadł na fotelu w taki sposób, jakby ten fotel był już jego. Mama też usiadła, więc zrobił to samo. Zapadło kłopotliwe milczenie.

      – No popatrz – zwrócił się do niego facet. – Właśnie zamordowali tego Kennedy’ego w Dallas, taka historia, jak myślisz, kto to mógł zrobić?

      – Ruskie – odparł bez wahania.

      – Co takiego? – Facet aż podskoczył. – Ludzie radzieccy nigdy by czegoś takiego nie zrobili!

      Mama miała zakłopotaną minę. Powinna coś powiedzieć. Nic nie powiedziała.

      – Robert będzie z nami mieszkał – oznajmiła, nie patrząc mu w oczy.

      Miał nadzieję, że zamieszka na chwilę, a nie na zawsze, bał się jednak o