Tomasz Jastrun

Opiłki i okruszki


Скачать книгу

że się przesłyszał, czuł, że ją kocha i że jej pragnie. Przesiąknięty był jej zapachem i smakiem, wiedział, że ona też nim pachnie, byli więc skazani na siebie.

      – Mój facet zdradził mnie z koleżanką, to była zemsta – wytłumaczyła. W jej spojrzeniu nie było teraz czułości, była obojętność.

      Szedł ulicami miasta, które budziło się ze snu, na wózkach brzęczało mleko w butelkach, gotowe do roznoszenia, samochody dostawcze krążyły pracowicie między sklepami, ruszyły pierwsze tramwaje, dzwoniąc wesoło na nowy dzień. Była w nim rozkosz tej nocy i smutek rozstania. I lęk, że to rzeczywiście jest rozstanie na zawsze. Był szczęśliwy i nieszczęśliwy, a to wszystko ledwie się w nim mieściło.

      Witek mieszkał na warszawskiej Pradze, w jednej z wielu tamtejszych kamienic obdartych ze skóry. Czerwona cegła fasady kruszyła się, podwórko-studnia pachniało moczem, na podwórku kapliczka z Matką Boską, pamiątka po lękach okupacji, to wtedy je stawiano. Oblicza mieszkańców, których w myślach nazywał tubylcami, były nabrzmiałe, przesiąknięte alkoholem. Mieszkanie zostało zrobione z dużej piwnicy bez okna. Zimne i wilgotne. Ta piwniczna izba była jednak urządzona ze smakiem. Kontrast był intrygujący. Zastał już Elżbietę i Ninę, chodził z nimi do jednej grupy, po chwili zjawili się Marcin i Romek, studenci z innych wydziałów, znał ich tylko z widzenia. Było wino i piwo. Nie wolno było palić, chociaż Witek palił fajkę, ale uważał, że papierosy zrobiłyby z tego pomieszczenia komorę gazową.

      Rozmowa się nie kleiła, mówili o strajkach w Łodzi, pogłos grudniowej rewolty, reakcja na podwyżkę cen żywności.

      – Moglibyśmy wydawać podziemne pismo – zaproponowała Nina. – Odbijane na powielaczu lub na czymś podobnym, polityczno-kulturalne, kilka stron, takie pisemka wychodziły w czasie niemieckiej okupacji.

      – Ale jak zorganizować kolportaż? – zapytał jeden ze studentów. – Od razu wykryliby źródło.

      Nikt nie miał pomysłu, co innego można by robić, jaką formę konspiracji zawiązać. Kraj ma kilkanaście milionów mieszkańców, a nikt nie konspiruje, upadek ducha w narodzie. Aż się prosi o jakąś konspirację. Jak słodko jest pleść spisek, ale bali się i brakowało dobrego pomysłu. Wypili dwie butelki wina i pożegnali się w poczuciu, że przynajmniej mieli dobre chęci i próbowali.

      Szedł pustą ulicą. Noc była bezchmurna. Nie można się godzić na zło, myślał. Blask gwiazd przenikał przez światło latarni.

      Leżał na dywanie z nogami tak ułożonymi, jakby biegł. Białej łatki na piersi nie poruszał już oddech. Przypomniał sobie, jak przed laty, gdy był jeszcze podrostkiem, poszedł z psem na spacer i ten mu się zgubił, pewnie pobiegł za kotem. Czuł teraz taką samą pustkę w klatce piersiowej. I bezradność w okolicach serca. Pies znalazł się wtedy po tygodniu. Przez te wszystkie dni wierzył, że się znajdzie. Teraz nie mógł już mieć nadziei. Pożyczył kluczyki do małego fiata od ojczyma, który właśnie wrócił do domu, bał się śmierci, więc schował się w pokoju. Kiedy wsadził psa do płóciennej torby, wydał mu się ciężki, poczuł obrzydzenie tym ciałem bez życia i zawstydził się tego uczucia. Zapukał do sąsiada, widział, jak kiedyś przed domem sadził drzewko.

      – Pożyczy pan łopatę?

      – Będziesz szukał skarbu? – zapytał sąsiad z szerokim uśmiechem, który wydał mu się w tej sytuacji idiotyczny.

      – Raczej będę zakopywał skarb – odparł.

      Wrócił do mieszkania, nie patrząc na zawartość torby, zasunął zamek błyskawiczny.

      Kiedy tak szedł z łopatą i z torbą, miał wrażenie, że wszyscy domyślają się, co niesie, więc przyśpieszył kroku. Wsadził delikatnie i z szacunkiem torbę do bagażnika, łopatę rzucił na tylne siedzenie. I ruszył. Przypominał sobie, ile razy pies siedział obok na przednim siedzeniu, nie chciał siedzieć z tyłu. Obserwował zawsze drogę uważnie, czasami wychylał łeb przez uchyloną szybę i wdychał zapachy świata.

      Stanął przy pierwszym zagajniku. Rozejrzał się. Było pusto. Zjechał na pobocze. Wysiadł, żeby obejrzeć miejsce. Nie był pewien, czy jest tu wystarczająco ładnie i przytulnie, aspekt estetyczny wydał mu się ważny, bo był pewien, że będzie tu czasami przyjeżdżał. Wyjął łopatę, otworzył bagażnik, wahał się, po czym go zamknął. Postanowił najpierw wykopać dół.

      Znalazł miejsce pod dębem. Wbił łopatę, zazgrzytała o korzeń. Tu nie da rady. A jednak uparł się. Ziemia stawiała opór, szło ciężko, głupio, beznadziejnie, ale się zawziął. Pracując, myślał o tym, jak zmarłego oplotą korzenie dębu, wsysać będą jego ciało i dusza psa zamieszka w tym drzewie. I będzie żył w drzewie. I zrobiło mu się lżej na duszy.

      Obudził go śpiew ptaków. Spała obok i pachniała snem. Śpiący człowiek jest taki bezbronny, a przez to wzruszający. Jej powieki zadrżały, jakby poruszył nimi kosmiczny wiatr. Śpiący człowiek jest dzieckiem nie tylko ziemi, ale też wszechświata. Położył głowę na poduszce obok jej głowy i obserwował z bliska, jak śpi. Chciał ją obudzić, bolała go obojętność jej snu. Dotknął palcem policzka, potem brwi i nosa, małej myszki na policzku. Spała mocno i żal mu było jej snu. O czym teraz śni? To nie mógł być zły sen, bo zdawała się szczęśliwa. Pocałował ją w usta i zaczął pieścić wargami jej wargi, obudziła się z westchnieniem, które wydało mu się słodkie, i oddała mu pocałunek.

      Upał, duszno, w kawiarni mruczała muzyka. W ciemnym kącie jakaś para tuliła się do siebie. Przyszła punktualnie spóźniona, zawsze spóźniała się pięć minut. Uważała, że tak jest grzecznie. Pocałował ją tradycyjnie w myszkę na policzku, pachniała perfumami, które dał jej na urodziny. Wyglądała inaczej niż zwykle, jakby promieniowała ciepłym światłem.

      – Jak się czujesz? – zapytał.

      – Nie najlepiej – odparła.

      Poprosiła o kawę z mlekiem, on poprosił o piwo.

      – O tej godzinie? – zdziwiła się.

      – Jestem zdenerwowany – odparł. – Zwykle nie piję tak wcześnie, zresztą wiesz.

      Milczeli, jakby oboje szukali słów.

      – Ale upał – powiedział, żeby coś powiedzieć.

      Milczeli przez chwilę. Nie patrzył jej w oczy.

      – Mówisz, że nie czujesz się najlepiej, ale pięknie wyglądasz.

      – Podobno tak bywa w tej sytuacji – odparła.

      – Bardzo mi przykro, że tak się stało, nie wiem, jak to możliwe.

      – Też nie wiem, miałeś uważać.

      – Uważałem… Nie wiem, jak cię przepraszać, ciągle mi się wydaje, że to jakiś zły sen.

      – Ale stało się.

      – Nie masz żadnych wątpliwości?

      – Żadnych, już teraz nie.

      Ogarnęła go nagle jakaś wielka trwoga, uczepiła się go i nie puszczała.

      – Przecież chyba nie chcesz… Bardzo cię proszę, bądź rozsądna…

      – Ciągle