z torebki. Wybrała podany numer. Nie spodziewał się, że zrobi to od razu. Rozmowa była stosunkowo krótka, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę specyficzną sytuację, w jakiej się znaleźli. Przedstawiła sprawę tak, że Beryl nie miał wyjścia. Musiał się zgodzić. „Obecność komisarza Brudnego jest absolutnie nieodzowna” – skądś znał ten tekst i zastanawiał się, czy Winnicka posłużyła się cytatem z szerokiej gamy wystąpień Czarneckiego.
Gdy się rozłączyła, ponownie wyjęła papierosa z ust Brudnego i zaciągnąwszy się, zgasiła go w popielniczce.
– Mam jednak dwa warunki – oznajmiła bardziej stanowczo. – Po pierwsze, nigdy więcej nie będziesz podważał przy ludziach moich kompetencji. Czy to jasne?
Ton jej wypowiedzi zdradzał, że jest śmiertelnie poważna. Brudny kiwnął głową na znak, że się zgadza.
– A po drugie? – zagadnął.
– Po drugie, trzymaj tę blond pindę z dala ode mnie.
– Możemy zaczynać? – zapytał Krzywicki. Zebrani pokiwali głowami. Doktor klasnął w dłonie i sięgnął po rękawiczki. – Zatem, moi drodzy, przedstawiam wam prokuratora Brunona Kotelskiego.
Lekarz wykonał gest niczym profesjonalny konferansjer. Miał na sobie błękitny kitel, a jego ogolona głowa lśniła od potu. We wnętrzu sali sekcyjnej zielonogórskiego prosektorium było chłodno, ale wszyscy odnosili wrażenie, że ubranie klei się do ciała. Do pomieszczenia weszli praktycznie z marszu, a na dworze temperatura przekraczała trzydzieści stopni Celsjusza i wystarczyło kilka minut na słońcu, aby poczuć efekty przegrzania organizmu. Borucka i Winnicka zasłaniały usta i nos chusteczkami, bo ciało dość szybko zaczęło ulegać rozkładowi i odór dla wielu mógł być trudny do zniesienia. Krzywicki kontynuował:
– Postanowiłem zacząć dość niecodziennie, bo chyba najbardziej interesują nas obrażenia, jakie sprawca zadał ofierze, a te znajdują się głównie na plecach, pośladkach i udach. Do tej pory naliczyłem przynajmniej sto uderzeń, ale mogło być ich więcej. Niestety tkanki zostały zniszczone do tego stopnia, że wiele z nich musiało się na siebie nałożyć, przez co trudno jest jednoznacznie określić dokładną liczbę razów.
Brudny zbliżył się do zwłok i pochylił nad plecami ofiary. Tak naprawdę były jedną wielką tłuczono-szarpaną raną i przypominały mu to, co zwykle wychodzi z maszynki do mielenia mięsa. Mieszanina mięsa, tłuszczu, ścięgien, krwi i skóry wyglądała doprawdy koszmarnie i komisarz zastanawiał się, co też w głowie ma sprawca, skoro posunął się do tak zmyślnej formy mordu.
– Kiedy nastąpił zgon i co było jego bezpośrednią przyczyną? – zapytała Winnicka.
– W nocy z piątku na sobotę. Powiedziałbym, że gdzieś pomiędzy północą a drugą nad ranem. Zwłoki odkryto w poniedziałek krótko po ósmej, więc leżał tam jakieś pięćdziesiąt pięć, może pięćdziesiąt osiem godzin. Proces rozkładu zaczął się dość szybko, bo we wnętrzu tej piwnicy panuje specyficzny mikroklimat. Jest stosunkowo ciepło i przede wszystkim wilgotno, a krew dodatkowo przyciągnęła szczury i owady. Na przykład te rany tutaj – Krzywicki wskazał na ugryzienia w okolicach stóp i łydek – to właśnie robota szczurów. Widać ślady po ich zębach, a na ciele po łapkach. Szczury jedzą wszystko, a świeże mięso uważają za przysmak, bo…
– Powód zgonu, Robert…
– No tak… – Krzywicki się zmitygował. – Dopóki go nie otworzę, to nie mogę tego stwierdzić ze stuprocentową pewnością, ale według mnie umarł wskutek wstrząsu bólowego albo po prostu się wykrwawił. Ewentualnie jedno i drugie.
– Mógł się udusić? Pamiętam, że miał w ustach knebel…
– Muszę obejrzeć płuca, ale to wątpliwe. Ta sado-maso kulka miała chyba jakieś dziurki czy coś…
– Tak. – Borucka przyznała mu rację. – Przeczytałam w sieci, że to takie specjalne otwory umożliwiające oddychanie.
– Po co więc kogoś przyduszać, skoro pozwala mu się oddychać? Nigdy nie zrozumiem ludzi, których kręcą takie zabawy…
– I mówi to facet, który codziennie kroi ludzi na plasterki – parsknął Warszawski.
– Mów, co chcesz, ale dla mnie to jest popieprzone. Seks to seks. Goła dupa, gołe cycki i jest zabawa. Ale przyduszanie, przypalanie woskiem czy co ci zboczeńcy tam jeszcze robią, to już dla mnie nie jest normalne.
– No cóż… Chyba też wolę klasykę. A nasze panie lubią szczyptę pikanterii?
Zawadzka i Borucka skwitowały pytanie Warszawskiego lekceważącym prychnięciem. Brudny przysłuchiwał się tej wymianie zdań, kątem oka zerkając na prokurator. Nos i usta miała zakryte chusteczką, ale w oczach krył się niezdrowy blask. Ich spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały. Musiała wiedzieć, jak zbudowane są takie gadżety. Nawet jeśli na miejscu zbrodni tego nie zauważyła. Po co zatem zadała to pytanie?
– A skoro już weszliśmy na takie tematy… – Krzywicki obszedł zwłoki – …to Kotelski został zgwałcony.
– Ooo…
– Czymś dużym. Popatrzcie.
Doktor rozchylił dłońmi potężne pośladki. Nie znalazł wielkiego audytorium, jedynie Brudny zbliżył się, aby przyjrzeć się obrażeniom. Widok pękniętego i częściowo rozwartego odbytu, z którego wnętrza wysuwały się poszarpane tkanki, rzeczywiście nie należał do przyjemnych, ale komisarz nawet nie mrugnął.
– Ty go chyba tak nie urządziłaś, co? – Doktor zaczepił Borucką, ale w odpowiedzi posłała mu jedynie pogardliwe spojrzenie i pokazała środkowy palec. – Nic nie znacie się na żartach… – Westchnął.
– Wiadomo czym? – zagadnął Brudny.
– Co czym?
– Czym go zgwałcono?
– Powiem ci, jak go otworzę. Ale sam widzisz, że to musiało być coś z dużym Fi.
Brudny nie odpowiedział. Wyprostował się, a patomorfolog puścił pośladki ofiary, które wróciły na miejsce. Przez chwilę wszyscy przyglądali się w milczeniu zmasakrowanym zwłokom.
– To chyba jeden z bardziej bolesnych rodzajów śmierci, prawda? – Warszawski zmienił temat.
– Prawda, prawda. – Krzywicki sięgnął do szuflady po packę na muchy i zaczaił się na nieproszonego gościa, który nieoczekiwanie zaczął krążyć nad zwłokami. – Zwykle człowiek umiera na skutek zniszczenia głównych narządów wewnętrznych czy to wskutek postrzału, dźgnięcia nożem czy wypadku i obrażeń wielonarządowych. Tutaj praktycznie nie widać, żeby jakikolwiek z kluczowych organów został uszkodzony na tyle, aby spowodować reakcję łańcuchową, prowadzącą finalnie do zgonu. – Mucha wygodnie rozsiadła się na udzie Kotelskiego i doktor szybkim ruchem ją ubił. – Oglądaliście Pasję Mela Gibsona? Ten film o Chrystusie, no wiecie…
– Tak, oglądaliśmy – odparła Winnicka stanowczym tonem.
– Pamiętacie tę scenę z biczowaniem? Na mnie zrobiła kolosalne wrażenie, bo człowiek rzadko kiedy kojarzy akt chłosty z tego typu narzędziem, jaki tam pokazano. Ale tak to kiedyś wyglądało. Pejcze czy bicze, zwał jak zwał, często bywały zakończone jakimiś kosteczkami, kamyczkami, a nawet haczykami, które przy każdym kolejnym uderzeniu wbijały się w ciało i wyrywały z niego całe fragmenty tkanek. Takie biczowanie mogło trwać stosunkowo długo, oczywiście w zależności od wytrzymałości nieszczęśnika. Czasem kończyło się dopiero w momencie, gdy ciało zupełnie odeszło od kości. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku Kotelskiego.