Przemysław Piotrowski

Cherub


Скачать книгу

tam już?

      – Kotelskiego tak – odparł Warszawski. – W całości, że się tak wyrażę…

      Brudny nieznacznie kiwnął głową. Żałował, że nie miał okazji przyjrzeć się miejscu zbrodni świeżo po odkryciu zwłok, ale rozumiał sytuację. Gdyby tego nie zrobili, tkanki zaczęłyby gnić i ściągnęłyby więcej robactwa. Po zebraniu dowodów to była naturalna procedura.

      – Zauważcie też, że wszystkie tkanki są mocno podbiegnięte krwią. Założę się, że narządy wewnętrzne są wyjątkowo blade, a płuca obrzęknięte.

      – Możesz mówić po ludzku? – Winnicka zdawała się podenerwowana.

      – Krwawe podbiegnięcia świadczą o tym, że ofiara przez cały czas żyła. Wyrzut mediatorów bólowych był tak potężny, że spadło ciśnienie, a krew odpłynęła z narządów wewnętrznych i wylała się przez naczynia obwodowe. Trwało to jakiś czas. W końcu stanęło serducho i… koniec. – Krzywicki ściągnął usta i zrobił dziwny grymas. Spojrzał po twarzach zebranych. – Mogę go otworzyć, jeśli chcecie? – dodał, unosząc brwi. – Izaaa?

      – To nie będzie konieczne – wykrztusiła Winnicka. – Mnie wystarczy.

      Krzywicki odwołał swoją asystentkę, która zmaterializowała się w sali sekcyjnej już po kilku sekundach. Dygnęła na widok zebranych i chwilę później zniknęła za rogiem.

      – Jakieś ślady pod paznokciami? – zagadnął Brudny, unosząc dłoń ofiary. Pulchne palce zaczynały już czernieć, podobnie jak poobdzierane do mięsa miejsca na nadgarstkach, które miały kontakt z kajdankami.

      – Nie licząc syfu z kotłowni, to nie. Ogólnie nie widać śladów walki, co wydaje się dość dziwne, biorąc pod uwagę miejsce, gdzie został znaleziony.

      – I to, co mu zrobiono – wtrąciła Zawadzka.

      – Właśnie. Szczerze mówiąc, to nie mam pomysłu, jak mógł tam trafić.

      – Musiał znać sprawcę. Rozmawialiście już z właścicielem tej firmy?

      Brudny puścił słoniowatą dłoń denata i przyjrzał się twarzy. Z szeroko otwartych ust wyzierał bordowy język. Podobny kolor miały okolice oczu, uszu i czubek nosa, przez co całość skojarzyła mu się z pyskiem buldoga jego sąsiada spod ósemki. W wielu miejscach wciąż zachowały się plamki zaschniętej krwi.

      – Kopię protokołu z przesłuchania mam w samochodzie – odparł Zimny. – To niejaki Wiesław Ryży, lat sześćdziesiąt dwa. Prowadzi tam skromny biznes od dwudziestu pięciu lat. Wygląda na gościa, co nie skrzywdziłby muchy.

      – Najgorsi psychole zwykle wyglądają na takich, co nie skrzywdziliby muchy – wtrąciła Zawadzka.

      – W sumie… – Zimny westchnął. – Ale nie ten. Facet ma nie więcej niż metr siedemdziesiąt wzrostu i waży z sześćdziesiąt kilo. Poza tym gadał całkiem sensownie i przedstawił mocne alibi.

      – Jest tam jedynym mężczyzną?

      – Jest jeszcze kierownik zmiany, choć w zasadzie tylko z nazwy. Pracuje tyle, ile trzeba, i tak naprawdę zajmuje się wszystkim, od drobnych napraw po pilnowanie szwaczek. W czasie przesłuchania dwukrotnie musiał skorzystać z toalety, tak się stresował. Chłop prosty jak drut i już w wieku emerytalnym. Ze śmiercią Kotelskiego nie ma nic wspólnego.

      – Ktoś go tam jednak zwabił… – bąknęła Zawadzka.

      – Sprawdzamy jego ostatnie połączenia. Może to da nam jakiś punkt zaczepienia.

      – Przyciśnij ich – poleciła Winnicka. – Jutro rano chcę mieć na biurku raport z kompletem nazwisk.

      – Okej.

      – Masz coś jeszcze do dodania, Robert? – Uwaga prokurator skupiła się na patomorfologu.

      – Nie wątpię, że coś się znajdzie, ale najpierw muszę Brunona otworzyć.

      – To go sobie otwieraj, ale beze mnie. Raport z sekcji też ma być gotowy na jutro rano. Jeśli ktoś ma jakieś pytania, to na zewnątrz. W tym smrodzie nie jestem w stanie myśleć, a co dopiero rozmawiać.

      Winnicka obróciła się na pięcie i opuściła salę sekcyjną. Jej śladami poszli Zimny, Warszawski i Borucka. Krzywicki odprowadził ich wzrokiem, odczekał chwilę i sięgnął do szuflady.

      – To co? Zapalimy sobie i pokroimy pana prokuratora? – zagaił, szczerząc zęby.

      – Do dzieła – mruknął Brudny i z kieszeni wyciągnął swoją paczkę.

      Chwilę później zwłoki Brunona Kotelskiego utonęły w kłębach dymu papierosowego.

      * * *

      Brudny pomógł doktorowi przekręcić zwłoki na plecy. Nie było to łatwe, ale wspólnymi siłami dali radę. Zanim do akcji wkroczyła asystentka, Krzywicki dokładnie obejrzał przednią część ciała denata. Nie znalazł nic, co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie, wobec czego pozwolił działać swojej pomocnicy. Komisarz pamiętał ją doskonale. Nazywała się Iza Nowakowska i wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia parę lat. Młoda, miła, sympatyczna i, jak na wykonywaną profesję, zbyt atrakcyjna. Przystąpiła od razu do pracy i już po chwili Kotelski był pozbawiony skalpu, twarzy, a następnie górnej części czaszki i mózgu. Tu doktor również nie doszukał się niczego konkretnego i asystentka przeszła do otwarcia klatki piersiowej. Najpierw otworzyła Kotelskiego od gardła aż po krocze, co szło jej dość opornie, bo musiała przebijać się przez grubą niekiedy na kilkanaście centymetrów warstwę ciemnożółtego tłuszczu. Gdy w końcu dokopała się do narządów wewnętrznych, nożycami przypominającymi sekator do cięcia gałęzi zgruchotała i wycięła kości klatki piersiowej, aby ułatwić dostęp do serca i płuc. Te ostatnie, tak jak doktor przewidział, były obrzęknięte, a reszta bledsza niż zwykle. Nie omieszkał o tym przypomnieć, rzucając przy okazji kolejnym niekoniecznie pasującym do sytuacji dowcipem na temat ciężaru wyciąganego żołądka.

      Gdy go rozciął, wnętrze wypełniła mieszanka tak obrzydliwa, że nawet Brudny musiał na chwilę wstrzymać oddech. Odór resztek nie do końca przetrawionego kebaba i whisky w połączeniu z powoli gnijącym truchłem pewnie większość przeciętnych ludzi przyprawiłby o mdłości. Na Krzywickim i Nowakowskiej nie robiło to jednak większego wrażenia, a jedynie nakręcało do kolejnych niewybrednych żartów. Brudny, w przeciwieństwie do innych, nie widział w tym nic złego. Ta praca zdecydowanie nie była dla wszystkich i rozumiał, że nawet profesjonaliści muszą czasem odreagować. Ani Kotelskiemu, ani nikomu innemu, kto ostatecznie lądował na stole sekcyjnym, nie robiło to już żadnej różnicy.

      – No i proszę… Co my tu mamy? – Krzywicki wygrzebał w rozlanej w wanience zawartości żołądka niewielki kawałek plastiku. – Nasz Brunonek łakomczuszek chyba musiał być bardzo głodny i zapomniał, że jajek niespodzianek nie połykamy w całości – dodał, dumnie dzierżąc w palcach owalny pojemnik.

      Przekazał go swojej asystentce, która włożyła go pod kran z zimną wodą.

      – Nasza prokuratorska gwiazda chyba się trochę pospieszyła, co? – zagaił z szyderczym uśmiechem na ustach.

      – To rzeczywiście chyba z jajka niespodzianki – rzekła Nowakowska, podając mu z powrotem oczyszczony i osuszony szmatką kawałek plastiku.

      – Wygląda identycznie – wtrąciła Zawadzka.

      – Otwórzmy to.

      Krzywicki uniósł pojemnik pod ostre światło lampy sekcyjnej. Bezkształtny cień wyraźnie zdradzał, że w środku coś się znajduje. Nikt z obecnych nie wątpił, że „niespodzianka” tym razem nie została zapakowana fabrycznie.

      Doktor odstawił żółte