w listopadzie 1918 roku polska flaga załopotała na statku „Cziatura” należącym do polskiego przemysłowca z Baku, inżyniera Rylskiego. Banderę podniesiono w Noworosyjsku, zmieniając jednocześnie nazwę jednostki na „Polonia”.
Z dzisiejszego punktu widzenia trudno jednak uznać tę flagę za polską. Nikt wówczas jeszcze bowiem nie wiedział, jak będzie wyglądała bandera dopiero co odrodzonego państwa, a to dawało szerokie pole do prywatnej inwencji. Na „Polonii” podniesiono więc białą (!) flagę z dwoma amarantowymi pasami, na których skrzyżowaniu widniał biały orzeł.
Nie był to wcale wyjątek – w tym czasie biel i amarant uważano bowiem za barwy Rzeczypospolitej. Taka też bandera powiewała na eksploatowanym na Morzu Czarnym małym frachtowcu „Masovia” oraz barce „Margit” pływającej po Dunaju.
Pod polską flagą, oczywiście biało-amarantową, pływał również statek „Albatros” (jego macierzystym portem był Władywostok!), a po wodach chińskich – „Hanamet”. Grünblatt – właściciel tej jednostki – uważał się za Polaka, ale portem macierzystym statku był Szanghaj, a jego załogę stanowili Chińczycy. Podobno pod polską banderą pływał również parowiec „Wellington” eksploatowany w tym czasie z walijskiego portu Cardiff.
Na Morzu Śródziemnym pojawiła się natomiast cała flotylla należąca do Wacława Dunina-Ślepścia („Ville de Nice”, „Ville de Tulon”, „Wilno”). Prawdopodobnie jednak faktycznym właścicielem statków był „biały” Rosjanin o nazwisku Paramonin, który polską banderę wybrał ze względów podatkowych.
Po I wojnie światowej i zmianie europejskich granic powstała bowiem możliwość ponownej rejestracji taboru pływającego. Z reguły wybierano rozwiązania korzystne ze względów fiskalnych – to właśnie wówczas powstało pojęcie „taniej bandery”, a takie państwa jak Panama stały się morskimi potęgami. Pewne nadzieje wiązano również z polską banderą, stąd jej wybór przez niektórych armatorów. Dla większości przedsiębiorców był to jednak przejaw patriotyzmu i naturalna konsekwencja odzyskania przez Polskę niepodległości.
Generał Mariusz Zaruski
Polską banderę rozsławiały nie tylko jednostki handlowe, niemal od chwili odzyskania niepodległości rozwijało się również żeglarstwo morskie. Już w latach 1917-1919 w Harbinie i Władywostoku na Dalekim Wschodzie działały żeglarskie drużyny harcerskie, a ich członkowie po powrocie do kraju zorganizowali pierwsze obozy szkoleniowe na Helu. W 1924 roku powołano do życia Polski Związek Żeglarski, równocześnie powstał w Warszawie Yacht Klub Polski. Rok później z inicjatywy Mariusza Zaruskiego kupiono dwa jachty („Witeź” i „Gryf”), które pod biało-czerwoną banderą niebawem wyruszyły na Bałtyk.
Generał Mariusz Zaruski był wyjątkową osobowością. Prawdziwy człowiek renesansu – żołnierz, plastyk, fotograf, żeglarz, podróżnik i literat. Uczestnik niepodległościowej konspiracji, zesłaniec i działacz Związku Harcerstwa Polskiego. A także popularyzator narciarstwa i turystyki górskiej oraz współzałożyciel Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Podczas I wojny światowej walczył w Legionach, wykazał się w czasie konfliktu z bolszewikami. Odznaczony orderem Virtuti Militari i pięciokrotnie (!) Krzyżem Walecznych po przejściu w stan spoczynku poświęcił się pracy społecznej.
Był faktycznym twórcą Komitetu Floty Narodowej, z którego składek zakupiono „Dar Pomorza”, a także projektodawcą Inspektoratu Wychowania Morskiego Młodzieży. Zorganizował też Morską Komisję Terminologiczną. Dzięki jego inicjatywie opracowano i wydano sześć zeszytów Słownika morskiego polsko–angielsko-francusko-niemiecko-rosyjskiego.
Generał był zwolennikiem promocji żeglarstwa wśród młodzieży, wychodząc z złożenia, że „w twardym trudzie żeglarskim hartują się charaktery”. Gdy zwyciężył w wyborach na prezesa PZŻ, zapoczątkował integrację polskiego jachtingu rozbitego dotychczas na ruch: harcerski, akademicki i klubowy.
W 1935 roku objął dowództwo kupionego ze składek społecznych szkunera „Petrea” (przemianowanego na „Harcerza”, a następnie na „Zawiszę Czarnego”). Żaglowiec został wyremontowany i przebudowany niemal wyłącznie własnymi siłami harcerzy i studentów, stając się największą skautowską jednostką na świecie. Wizyty „Zawiszy Czarnego” w obcych portach zawsze wzbudzały powszechny podziw (prawie 400 BRT tonażu, 52 osoby załogi).
Zaruski jeszcze za życia stał się legendą, a jego harcerscy podwładni zwracali się do niego „panie generale”, odmawiając tytułowania go kapitanem. Po raz ostatni poprowadził „Zawiszę Czarnego” w 1939 roku; po wybuchu wojny został aresztowany przez NKWD we Lwowie. Zmarł w 1941 roku w sowieckim więzieniu w Chersoniu nad Dnieprem, miał wówczas 74 lata.
Zadziwiający rejs Władysława Wagnera
Największy rozgłos towarzyszył jednak wyczynom Władysława Wagnera – pierwszego Polaka, który pod żaglami okrążył świat. Dokonał tego podczas sześcioletniego (!) rejsu, użył kilku jednostek, a swoją przygodę rozpoczął od… kradzieży jachtu.
Całe przedsięwzięcie zaczęło się w 1931 roku, gdy 19-letni Wagner i jego kolega, Rudolf Korniowski, znaleźli w pobliżu Gdyni zagrzebany w piasku wrak łodzi rybackiej. Wyremontowali ją i przebudowali na jacht żaglowy, któremu nadali nazwę „Zjawa”.
Młodzi ludzie mieli znacznie większe ambicje niż tylko żegluga po Zatoce Gdańskiej. Zaplanowali rejs dookoła świata, w który wypłynęli w lipcu 1932 roku. Nie chcąc wzbudzać popłochu wśród rodziny, tłumaczyli, że chodzi o zwykłe wakacyjne pływanie po Bałtyku. Niebawem okazało się jednak, że „Zjawa” ma zbyt słabą konstrukcję, by wypłynąć na otwarte morze. Młodzi straceńcy nie odstąpili jednak od zamierzeń i zawrócili do Gdyni, ale wyłącznie po to, by nocą uprowadzić (!) stojący w porcie harcerski jacht „Zorza”. Porwanie powiodło się, ale niebawem zatrzymała ich niemiecka straż graniczna z Ustki, oskarżając o kradzież.
Sprawa mogła mieć fatalne następstwa, jednakże na wysokości zadania stanęli właściciele jachtu. Nie dali Niemcom satysfakcji, oświadczając, że rejs odbywa się za ich zgodą – młodzi zapaleńcy mogli więc kontynuować wyprawę. Zdobyczny jacht oczywiście przechrzcili na „Zjawę”.
Po czterech miesiącach dotarli do hiszpańskiego portu Santander, gdzie Wagner w korespondencji do „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” zdradził zamiar opłynięcia kuli ziemskiej. Wzbudziło to oczywistą sensację – prawowici właściciele „Zjawy/Zorzy” dopiero wówczas zorientowali się, że jachtu szybko nie zobaczą. Rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej ponura, bowiem jednostka nigdy nie wróciła do kraju.
W Lizbonie do załogi dołączył pracownik polskiego konsulatu Olaf Frydson, a w czerwcu 1933 roku Polacy byli już w Brazylii. Tam z pokładu zszedł poważnie chory Korniowski, jednak pozostała dwójka postanowiła kontynuować rejs.
Nie było to łatwe zadanie, ponieważ poważnie poturbowany jacht sprawiał coraz większe problemy, a jego stan jeszcze się pogorszył po wejściu na mieliznę. „Zjawa” dotarła wprawdzie do wrót Kanału Panamskiego, jednak nie było już szans na pokonanie Pacyfiku. W tej sytuacji Wagner pożegnał się z Frydsonem i sprzedał jacht, ale wcale nie zrezygnował ze swoich planów. Nad jeziorem Gatún znalazł niewykończoną jednostkę po przystępnej cenie, problemem były jednak finanse.
Jak wiadomo, potrzeba jest matką wynalazków. Wagner napisał więc wspomnienia z dotychczasowej podróży (Podług słońca i gwiazd) i wysłał je do kraju, a jacht kupił na kredyt, rozpoczynając jego remont. Szaleńcom szczęście sprzyja – z Polski nadeszło solidne honorarium, a Związek Harcerstwa Polskiego objął patronat nad rejsem. I co najważniejsze, w Panamie pojawił się „Dar Pomorza”, którego załoga pomogła wykończyć „Zjawę II”. Przy okazji zaopatrzyła Wagnera w mapy, wyposażenie i żywność. Następnie fregata