Sławomir Koper

Blaski i cienie II Rzeczypospolitej


Скачать книгу

do zabawnych nieporozumień. Pewien podróżny pokazywał bowiem konduktorowi małe dziecinne narty, twierdząc, że one również upoważniają go do zniżki.

      W 1936 roku na trasie Kraków-Zakopane wprowadzono do eksploatacji słynną lukstorpedę – czteroosiowy samobieżny wagon pasażerski napędzany silnikami benzynowymi. Pojazd o futurystycznych kształtach był przystosowany do przewozu 60 pasażerów, osiągał prędkość ponad 100 na godzinę, a trasę do Zakopanego pokonywał w 2 godziny i 45 minut. Zdarzył się nawet rekordowy przejazd w czasie 2 godzin i 18 minut. Dla porównania: dzisiejszy ekspres „Tatry” na przebycie tej samej trasy potrzebuje ponad trzech godzin…63

      Na początku lat 30. Zakopane odwiedzało rocznie ponad 40 tysięcy wczasowiczów i koniecznością stały się poważne inwestycje w infrastrukturę turystyczną. Wzbudzało to protesty obrońców przyrody, a szczególnie zajadły opór wzbudził projekt budowy kolejki na Kasprowy Wierch. W ogólnopolską dyskusję zaangażowali się najwybitniejsi specjaliści, w polemikach prasowych antagoniści nie przebierali w słowach. Na ich tle całkiem rozsądnie zabrzmiał głos Antoniego Słonimskiego, który we właściwy sobie sposób zauważył, że postępu nie można zatrzymać:

      „Jest to w ogóle konflikt psychologiczny dość zajmujący ludzi. Ludzi, którzy chodzą i chodzili w góry, musi drażnić myśl, że tam, gdzie się tyle napocili, teraz byle ceper pojedzie za parę złotych. (…) W rezultacie jednak sądzę, że zaniechanie budowy kolejki niewiele zmieni. Odwlecze tylko inwazję, przedłuży proces obrony. Z każdym rokiem rosną zastępy amatorów gór i narciarzy. Za parę lat taki sam tłok będzie przy Pięciu Stawach jak dziś na Kondratowej. Nie darmo mnożą się kursy, przeszkolenia i szkoły, nie darmo działa propaganda sportu. Dla biednych taterników znajdzie się wtedy nie najgorsze wyjście. Gdy miasta wyludnią się w sezonie, niech zejdą z linami i hakami do opustoszałych stolic. Niech robią południową ścianę Bristolu albo żleb nad głuchą turnią Banku Gospodarstwa Krajowego”64.

      Budowę kolejki na Kasprowy rozpoczęto w sierpniu 1935 roku, a inwestycję zakończono już siedem miesięcy później. Dla narciarzy wprowadzono system rabatów, co dodatkowo wzmogło zainteresowanie nową zakopiańską atrakcją. Pojawiło się grono prawdziwych fanatyków „białego szaleństwa”, a prawdziwym postrachem tras była pewna dama w średnim wieku nazywana „upiorem z Kasprowego”. Podobno na jej widok (ze względu na specyficzną urodę i technikę jazdy) wszyscy obecni na stoku narciarze rzucali się do panicznej ucieczki…

      Narty uwielbiał Wierzyński, spędzał w ten sposób „tygodnie i miesiące”, fantastycznie szusowała Halina Konopacka, natomiast talentu narciarskiego kompletnie nie posiadała Magdalena Samozwaniec. Pewien jej znajomy zauważył ironicznie, że gdy siedzi z nią przy karcianym stoliku, uważa ją za lepszą narciarkę. Ale na stoku dochodził do wniosku, że jednak lepiej gra w brydża…

      „Szkoła dla zaawansowanych narciarzy na Kasprowym Wierchu cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem – informowano w 1937 roku na łamach »Ilustrowanego Kuriera Codziennego«, popularnie zwanego IKAC-em. – Uczestnicy korzystają z zakwaterowania na tamtejszej stacji wysokogórskiej. Kierownictwo spoczywa w rękach Bronisława Czecha oraz trenera austriackiego Seppa Röhla, który trenuje również naszych narciarzy zjazdowych. Uczestnicy korzystają ze zniżek na przejazd kolejką linową. Największą frekwencją cieszą się kursy sześciodniowe rozpoczynające się w każdy poniedziałek”65.

      Jednak nie wszyscy instruktorzy podchodzili do tematu równie profesjonalnie. Z dzisiejszego punktu widzenia zadziwiać może beztroska, z jaką traktowali swoich podopiecznych, a wszystkich przebijał Zdzisław Ritterschild, zwany Wujkiem. Podczas kilkudniowego kursu zwiększał swoim podopiecznym skalę trudności, a gdy po zjeździe z Gubałówki kogoś brakowało, „machał ręką i szedł z pozostałymi do Karpowicza”. Zwieńczeniem edukacji była jednak wyprawa na Kasprowy Wierch.

      „Trzeba przyznać Wujkowi – wspominał Malczewski – że do góry posuwał się wolno, robiąc uczciwe zakosy. Miał już sporo lat i nic go nie pędziło, nie lubiał się zadychiwać i wyglądać jak ryba z monoklem w oku. Ze szczytu jednak, zwłaszcza skoro zobaczył schronisko na Hali Gąsienicowej, ruszał z kopyta, obracając się i mówiąc do swojej trzódki: goodbye!, mknął na dół szerokimi łukami, dość szybko jednak, by patałachy parodniowe pozostały z tyłu, przy złym śniegu w rozpaczy. W restauracji zbierali się elewi na nowo, by być po raz wtóry porzuconymi w Olczyskach. Że Wujek nie posiedział w kryminale, zawdzięczał chyba wielkiemu szczęściu, które towarzyszyło mu również w pokerze i werblu. Opatrzność Boska widocznie czuwała nad nim, że mu nigdy żaden z uczniów mordy nie skuł”66.

      Narciarstwa w Zakopanem próbował nawet taki sybaryta i hedonista jak Artur Rubinstein. Rozłoszczony na swoją narzeczoną (późniejszą żonę) Nelę Młynarską nabył odpowiedni ekwipunek i ruszył na trasę. Eskapada zakończyła się solidną kraksą, a pianista już nigdy więcej nie założył nart. Jednak narzeczona i tak była na niego wściekła – nie wiadomo, czy z powodu nieudanego szusowania, czy też romansu, który nawiązał pod jej bokiem…

      „(…) w Zakopanem rozpylony był wówczas – wspominała Samozwaniec – jakiś niebezpieczny bakcyl »kocha – nie kocha«, jakiś wybujały erotyzm, który rozkazywał kochającym i uczciwym żonom porzucać nagle swojego dozgonnego towarzysza i rzucać się w objęcia innego »pięknoducha«. Granitowe kolosy, patrzące z wyższością na brzydką, małą osadę i na szkaradne w każdej epoce Krupówki, oglądały co roku różne cuda i dziwy, które wyczyniały tak zwane »cepry«. Piękna, kochająca swego męża pani Petri po kilku latach pobytu w Zakopanem zakochała się nagle w brzydkim od urodzenia i niemłodym malarzu Brzozowskim i przez dłuższy czas stanowili nierozłączną parę”67.

      Atmosfera Zakopanego była tak przesiąknięta erotyzmem, że przez długie lata nie funkcjonowała tam zawodowa prostytucja. Płatna miłość pojawiła się na Podhalu późno, bo dopiero w połowie lat 30. wraz z napływem mas robotniczych spragnionych wypoczynku i relaksu. Natomiast wcześniej z nadmiarem potrzeb seksualnych radzono sobie inaczej.

      „Przedtem nikt by nawet nie spojrzał w stronę (…) ladacznic, mając taki wybór pań po zakopiańskich pensjonatach i hotelach – zauważał Malczewski. – Nie w ciemię bita śmietanka polskiej urody zjawiała się pod Giewontem, jakaś niezła odrobina swojskiego chowu dołączała do tego bukietu piękności, sprytu i dzielności. Nikomu nie przyszło do głowy dopytywać się o zawodowe siły, skoro setki – ba, tysiące (zależało od sezonu) dam umiało dać poznać: it is my hobby68.

      Zofia Nałkowska może nie uważała seksu za swoje hobby, ale w Zakopanem również zdarzyło się jej kilka związków erotycznych. Na początku jednak przeżyła poważne rozczarowanie, albowiem obiektem jej zabiegów stał się Karol Szymanowski. Zawsze kochała muzykę, wysoko ceniła też walory intelektualne kompozytora, który objawił się jej jako personifikacja świata, do którego aspirowała.

      „I było cudnie – opisywała spotkanie z muzykiem – to znaczy, że on podobał mi się bez zastrzeżeń. Jest szczęśliwie mądry, w sposób, który mi najbardziej odpowiada, jest śliczny i bardzo grzeczny. Ta grzeczność zawiera w sobie nieśmiałość i trochę obojętności. Jest żywy tylko wobec zagadnień, reaguje doskonale na słowo, chętnie mówi – ale nie pyta o nic osobistego, prawie nic. Swoją jakością mobilizuje we mnie całą wartość, powołuje do głosu. Wszystko chce mówić, […] chcę, by właśnie to wiedział. Mogę być na swoim najlepszym poziomie, zupełnie szczera i prawdziwa”69.

      Czy Zofia zdawała sobie wówczas sprawę z homoseksualizmu kompozytora? Coś na ten temat musiało do niej dotrzeć, ale raczej nie dowierzała. A może myślała, że Szymanowski nie trafił jeszcze na właściwą kobietę i stąd jego upodobania?

      I tak naprawdę chyba nie chciała zauważyć przyczyn, dla których kompozytor pozostawał obojętny wobec