jak wiesz, teraz małżeństwa nietrwałe, może do Waszego przyjazdu już będzie rozwód! Ale dość o tych głupstwach. O sobie nie będę Ci dużo pisał!”70.
Starania pisarki o względy kompozytora były tak wyraźne, że wzbudzały zazdrość jego siostrzenicy zamieszkującej z nim w zakopiańskiej Atmie. Dziewczyna nie ukrywała niechęci do Nałkowskiej:
„(…) zjawiała się przez parę sezonów w Zakopanem i często spotykała się z Wujciem [Szymanowskim – S.K.], który mówił »to wielka pisarka«. I szedł z nią do Trzaski albo do Morskiego Oka. Nie lubiłam pani Nałkowskiej. Była strasznie wspaniała, dostojna, duża.
Kupowała mi cukierki miętowe, których nie cierpiałam, i nie życzyła sobie, abym im towarzyszyła do Morskiego Oka ani na Harendę, gdzie królowała ciepła i serdeczna pani Marusia Kasprowiczowa. O pani Marusi myślałam zawsze, że jest trochę jakby z bajki, podczas gdy pani Nałkowska była bardzo realna”71.
Rozwój znajomości Nałkowskiej z Szymanowskim obserwowała także pisarka i feministka Irena Krzywicka – podobnie jak inni zastanawiała się, jak daleko zaszła zażyłość pomiędzy obojgiem:
„Zadawano sobie w naszych kołach pytanie: czy jawna miłość Nałki (tak ją nazywali przyjaciele) jest wzajemna, no i czy po prostu śpią ze sobą. Niestety, z tego, co wiem o Karolu, jego niewątpliwy pociąg do Zofii zatrzymywał się w pewnym punkcie, bo Szymanowski był naprawdę wrażliwy tylko na uroki chłopców. Musiała to być ciężka sprawa dla Nałkowskiej: obcować blisko z tak uroczym mężczyzną i – nic? Choć znów niektórzy przysięgali, że zrobił dla niej wyjątek. Kto to może wiedzieć. W każdym razie jest faktem, że tych dwoje niezwykłych ludzi przeżyło razem piękne chwile, jeżeli nie miłości, to przyjaźni zabarwionej miłością”72.
Nałkowska powoli godziła się z losem. Zauważyła z melancholią, że Karol wyznaczył jej rolę przyjaciela, chociaż ona oczekiwała czegoś więcej. Chciała go po prostu kochać, pragnęła, by stał się mężczyzną jej życia. Ale z czasem doszła do wniosku, że nie potrzebuje go już widywać – że tak po prostu będzie lepiej…
Inny przebieg miała natomiast znajomość Nałkowskiej z Michałem Choromańskim. Młody pisarz cierpiał na gruźlicę stawu skokowego i praktycznie nie opuszczał Zakopanego. W 1932 roku opublikował powieść Zazdrość i medycyna, która przyniosła mu ogromne uznanie.
„Cóż, że różnica lat wynosi około dwudziestu – zastanawiała się pani Zofia. – Umysłowość jest tak świetna, że mówi się z nim z najlepszej siebie, talent oryginalny i niepokojący, płomień życia – mimo tak ciężkiego losu – gorejący jak stos”73.
Pozwoliła sobie jednak na pewną poufałość: całowali się w samochodzie i wymieniali korespondencję. Oprócz tego pani Zofia promowała podopiecznego, zresztą pod tym względem zawsze można było na nią liczyć.
Jednak Choromańskim interesowała się również wdowa po Janie Kasprowiczu, Maria (wspomniana Marusia). Fascynacja pisarza sławną koleżanką irytowała ją, uważała bowiem Michała za własną zdobycz. Zdawała sobie sprawę z obecności rywalki, która wyjątkowo ją irytowała.
„Czyżby nie wiedziała, nie domyślała się, nie chciała się domyślać, czym był Jerzy [tak określała Choromańskiego – ] w moim życiu? Otwarcie przyszła po niego do mnie, nie ukrywając swojego uczucia. (…) Czyżby chciała do tej galerii [zdobyczy – S.K.] przyłączyć i Jerzego? Może był dla niej tylko ciekawym do obserwacji? Może nie zdawała sobie sprawy, że szczerość moja była wynikiem mego przekonania, iż niemożliwe było, by ta »ciężka« kobieta, starsza ode mnie w dodatku, mogła pociągnąć za sobą Jerzego – by mogła być ode mnie silniejsza”74.
Marusia faktycznie była młodsza od Zofii, co jednak wcale nie oznacza, że można ją potraktować jako rówieśniczkę Choromańskiego. Pisarz był znacznie młodszy od obu pań – miał wówczas 26 lat (Kasprowiczowa 38, Nałkowska 44). Ale podkreślanie wieku rywalki zawsze należało przecież do arsenału broni kobiecej, tym bardziej że Choromański zdecydowanie preferował Nałkowską. Z kolei Zofia w ogóle nie zdawała sobie sprawy z uczuć Kasprowiczowej, uważając ją za „demona dobroci” matkującego Michałowi. Zresztą Nałkowska przestała już zwracać uwagę na opinie otoczenia i gdy powiedziano jej, że niektórzy uważają ją za Messalinę polskiej literatury, uznała to za komplement…
Choromański miał jednak pozostać dla niej wyłącznie pocieszeniem po zawodzie miłosnym. Chociaż nie wykluczała, że znajomość może się rozwinąć i że Michałowi „ostatecznie ulegnie”. Czy jednak doszło do tego? Nałkowska czasami bywała bardzo dyskretna…
Natomiast na pewno sfinalizowała pod Giewontem swój kolejny romans, tym razem z Brunonem Schulzem. Właśnie dzięki Nałkowskiej świat usłyszał o skromnym nauczycielu gimnazjum w Drohobyczu, to ona umożliwiła mu wydanie Sklepów cynamonowych, a następnie Sanatorium pod klepsydrą. Z perspektywy czasu nie jest ważne, że ich romans szybko wygasł, natomiast wielkie znaczenie ma fakt, że dzięki pani Zofii literatura polska wzbogaciła się o niezwykle ważne pozycje.
Zakopiańskie przygody Nałkowskiej nie były wyjątkiem. Pasjonowano się tam burzliwym związkiem Augusta Zamoyskiego z Ritą Sacchetto (zazdrosny rzeźbiarz postrzelił nawet partnerkę w nogę na dansingu), komentowano kolejne podboje Karola Stryjeńskiego i z zainteresowaniem obserwowano przedziwne losy małżeństwa Witkacego. Błyskawicznie rozchodziły się także wieści o nowych flamach Wojciecha Kossaka, romansach jego córek czy powodach, dla których pod Giewont przyjeżdżała Krzywicka z Boyem-Żeleńskim.
W Zakopanem naprawdę panowała erotyczno-artystyczna atmosfera i nie bez powodu miesiąc miodowy spędzili tam Iwaszkiewiczowie. Przyniosło to oczekiwane efekty, gdyż mimo homoseksualnych upodobań Jarosława zgodnie przeżyli razem prawie 60 lat i doczekali się dwóch córek.
Zakopiańska bohema
Pod Tatrami nie mogło – oczywiście – zabraknąć atrakcji kulturalnych. Pawlikowscy prowadzili na Kozińcu salon literacki, a w pensjonacie Morskie Oko funkcjonowała scena teatralna. Wystawiał tam swoje dramaty Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy), z reguły zresztą bez powodzenia.
Do normalnych widoków na Krupówkach należał Witkacy w niecodziennym ubiorze. Raz pojawił się tam w papierowej piżamie i był niepocieszony, kiedy Antoni Słonimski udał, że nic go nie zszokowało w stroju kolegi. A już do zupełnej rozpaczy doprowadził Witkacego brak reakcji znajomych, gdy na podwieczorku U Trzaski (popularna miejscowa restauracja) wystąpił w piżamie łowickiej. Ktoś bowiem dowiedział się o jego pomyśle wcześniej i towarzystwo ustaliło, że nikt nie okaże zaskoczenia strojem szalonego artysty. Zresztą po Witkacym wszystkiego można było się spodziewać – nikogo więc nie dziwiło, gdy nagi śpiewał w łaźni kobiecym głosem angielskie piosenki.
Osobnym tematem były natomiast zakopiańskie lokale z wyszynkiem oraz alkohol. Pili praktycznie wszyscy.
„Pamiętam sam siebie – wspominał Kazimierz Wierzyński – jak stoję w południe przy bufecie U Karpowicza, zajadam ówczesną specjalność, tzw. maczankę, ale każdy kęs jej przełykam z trudem. Jestem początkującym poetą, stoję tam z niskim i krępym tubylcem, nie-tubylcem, który chodzi po mieście w serdaku i bez kapelusza, ma napoleoński kosmyk włosów na czole i twardą wymowę, jakby rozgryzał kamienie, Jan Kasprowicz. Pijemy wódka po wódce (…).
U Trzaski – brydż. Przy stoliku Makuszyński, Rettinger, Tadeusz Koniewicz, gospodarz klubu i kto czwarty? Nie wiem, nie pamiętam, nie gram w karty, nie odróżniam waleta od pika. U Jędrusia węgierska śliwowica, Rafał Malczewski, Chwistek, Witkacy, kilka kobiet (…). W Morskim Oku wieczór futurystów, Stern, Wat i awantura z publicznością. Nazajutrz spokój. W pustej sali, przy wczesnej kawie, blady Tadeusz Sygietyński, Juliusz Zborowski z małym kręconym w palcach papierosem, chodzące muzeum, uśmiechnięty i bez wieku, millenium