Paweł Smoleński

Balagan


Скачать книгу

jeździć komunikacją publiczną, bo to niebezpieczne. Opowiadał mi pewien izraelski Arab, jak jeździł ze swojego miasta do Tel Awiwu. Siadał zawsze najbliżej kierowcy i uważnie przyglądał się pasażerom. Gdy zobaczył dziewczynę o szczupłej, śniadej twarzy, lecz z rozłożystymi biodrami lub chłopaka z nadto wyładowaną torbą, wysiadał. Skąd mam wiedzieć – tłumaczył – czy pod tą kiecką dziewucha nie schowała bomby? A gdy pytałem, jakim sposobem poznaje, który z pasażerów jest Żydem, a który Arabem, odpowiadał:

      – To proste. My, Arabowie, mamy takie smutne, żydowskie oczy.

      Znam Żydów, którzy ze względów bezpieczeństwa nie wchodzą po zmroku na jerozolimskie Stare Miasto, choć po mojemu to jedno z najspokojniejszych miejsc na świecie. Ale spotkałem i takich Arabów, którzy niechętnie wychodzą poza mury Starówki, bo – wiadomo – między Żydami niebezpiecznie. I coś jest na rzeczy: zamachy bombowe w Jerozolimie działy się w żydowskiej części miasta.

      Bezpieczeństwo Izraela sięga poza granice państwa. Niekiedy słusznie; wiosną 2012 roku islamski zamachowiec ostrzelał żydowską szkołę we Francji i zabił troje dzieci (nie był to pierwszy tego typu zamach). Na każdym lotnisku świata przed wejściem na pokład linii El Al każdy pasażer zostanie przepytany, a odprawa odbywa się na uboczu, pod okiem facetów z karabinami. W samolocie na sto procent leci jakaś bezpieka. Izraelskie placówki dyplomatyczne są obstawione całą dobę. Uczniowie przyjeżdżający do Polski na wycieczki pamięci mają wynajętych ochroniarzy.

      Rozumiem, dlaczego tak pilnowane są samoloty (porwania sprzed lat), ambasady i ośrodki kultury (zamachy bombowe). Bywa jednak, że wymogiem bezpieczeństwa jest to, by izraelskie dzieciaki spędzały czas we własnym towarzystwie. No to jakim cudem mają się czegoś o Polsce dowiedzieć?

      Bezpieczeństwo, niestety, tłumaczy również czasem niegodziwość i szwindel.

      Ulice w centrum Hebronu są kompletnie wymarłe. Tam gdzie kiedyś był targ warzywny, wrzeszczy pustka. W miejscu dawnych jatek hula wiatr. Opuszczone domy, po niektórych ulicach Palestyńczykom chodzić nie wolno. Ze względów bezpieczeństwa – mogą ich zaatakować żydowscy osadnicy, akurat w Hebronie szczególnie zajadli.

      Wojsko sprawdza arabskich przechodniów na chybił trafił. Może wejść w środku nocy do arabskiego domu. Często robi to bez powodu, z nudów, dla zabawy.

      Lecz prawda jest również taka, że w Hebronie były zamachy samobójcze, w środku miasta, wymierzone w cywilów; w jednym zginęła kobieta w zaawansowanej ciąży. No i to palestyński snajper zastrzelił niemowlę zostawione w wózku opodal piaskownicy na osiedlu Awraham Awinu.

      PS. Mojej córce na lotnisku Ben-Guriona podczas odlotu do Polski jacyś nadgorliwcy rozmontowali komputer i popsuli etui tabletu. Najpewniej za to, że przez kilka dni siedziała w Ramallah i tłumaczyła – jest dyplomowaną psycholożką – jak palestyńscy pracownicy medyczni mogą radzić sobie ze stresem.

      Podczas rewizji i demolowania elektroniki siedzieliśmy na telefonie. Od córki słyszałem przekleństwa i urąganie w najgorszych słowach, podobnych do tych, które wykrzykiwała podczas warszawskich demonstracji Strajku Kobiet.

      Jak już ciut ochłonęła w Polsce, zapytałem, kiedy znów poleci do Erec. Odpowiedziała, że przy pierwszej okazji. A kiedy spytałem, czy znów wybiera się na ulice Warszawy w kobieco-wolnościowych protestach, odrzekła:

      – Przy najbliższej okazji.

      Nadgorliwcy i tu, i tam – strzeżcie się.

      Jeśli przy kawiarnianym stoliku w Tel Awiwie lub w Aszkelonie, po trzecim szocie whisky podczas wariackiej nocy na plaży w Hajfie, na pustyni Negew albo w ogrodach Cezarei ktoś wypowie imię Dawid, może to znaczyć wszystko i dotyczyć sporej grupy ludzi. Gdyż Dawidem może być najbardziej upity lub trzeźwy kolega, albo ten niezdara, który na plażę nie trafił. Dawid to oczywiście Ben-Gurion oraz król, prorok, pieśniarz, poeta i kobieciarz, wielki Dawid, który pobił Goliata i zdobył dla Żydów Jerozolimę. Ale imię Dawid nosi też wspaniały pisarz Dawid Grosman. Dawidów w izraelskim imaginarium jest najpewniej wiele tysięcy i trochę.

      Lecz jeśli ktoś powie „Bibi”, to wiadomo, o kogo chodzi. Imię Binjamin nie jest wcale mniej popularne od Dawida, Binjaminów są w Izraelu setki tuzinów, sam mam kolegów Bibich, lecz jeśli zawołam za nimi na telawiwskiej ulicy, przechodnie nie pomyślą, że wywoływany Bibi to ten gostek w szortach, z tatuażem na pół barku, biegnący ku plaży, by chwilkę posurfować, albo ten okularnik ściskający teczkę z projektem powieści czy starszy chasyd w surducie brudnym od okruszków.

      Bowiem Bibi jest tylko jeden. To premier rozdający od lat karty w izraelskiej polityce, według wielu człowiek bez zasad, kłamca, aferzysta, złodziej o mentalności dyktatora, babiarz, misiaczek z ego największym na świecie, pyszałek i łasy na kasę kmiot, na dodatek całkowicie zależny od paskudnej żony.

      Ale – warto to zauważyć – wedle innych, a może nawet większości, to obrońca Ziemi Izraela, polityk, który pokłócił się z Europą, lecz zyskał uznanie w świecie, gość wyznaczający bliskowschodnią politykę dzisiejszych Stanów Zjednoczonych oraz prawdziwy „peacemaker”, gdyż za jego panowania Izrael nie doświadczył żadnej prawdziwej wojny. Na dodatek cudotwórca, sprawny zarządca żydowskiej sakiewki, który sprawił, iż kraj niemal ascetyczny, bo na dorobku, zmienił się w bogacza. Nie musi oszczędzać, może wydawać – na nowe nadmorskie apartamenty, zagraniczne podróże, eleganckie auta. Naprawdę dobrze być dzisiaj Izraelczykiem, pod warunkiem że nie dostrzega się przykrych rzeczy.

      Dla mnie Bibi Netanjahu jest dowodem na pewną mało popularną tezę z nauk przyrodniczych. Otóż są na świecie zwierzęta, których nie ma. Tak bardzo są, że strach się bać.

      Dziadek Bibiego, Natan Milejkowski, kształcił się na rabina, którym na dobrą sprawę nigdy nie został. Ale – i to akurat historyczny fakt – w marnych sztetlach imperium Romanowów, na ziemiach, które niegdyś należały do Rzeczpospolitej, Natan, jeszcze przed procesem francuskiego Żyda, Alfreda Dreyfusa, kłamliwie oskarżonego i skazanego za szpiegostwo na rzecz Niemiec, co stało się zaczynem antysemickich tumultów, oraz przed manifestem Teodora Herzla Państwo żydowskie, w którym naszkicowano główne punkty syjonizmu, opowiadał się za Palestyną – krajem Żydów. Natan Milejkowski zmarł w Herclii w 1935 roku, wielce rozgoryczony, że sprawa, której poświęcił życie, stała się ruchem świeckim i lewicowym. Jego syn, Ben-Cijon, warszawiak z urodzenia, zmienił nazwisko na Netanjahu – „dany przez Boga” – lecz cierpiał jeszcze bardziej.

      Był więc Ben-Cijon, który dożył ponad setki, wybitnym historykiem oraz członkiem prawego skrzydła syjonizmu. Straumatyzowany niełatwą relacją z ojcem, którego nigdy nie było w domu, z chęci rewanżu na rodzicach, porzucił religię. Fascynował się Garibaldim, Mussolinim oraz Piłsudskim. Z racji pochodzenia przynależał do żydowskiej, palestyńskiej, a potem izraelskiej elity, jak rody Dajanów, Weizmanów i Herzogów. Nic na tym nie ugrał.

      Syjonistyczna prawica zdawała się nie dostrzegać Ben-Cijona Netanjahu i wypominała mu, że kłamie, gdy przedstawia się jako sekretarz Zeewa Żabotyńskiego. Lewica, jak Dawid Ben-Gurion, blokowała mu złośliwie i świadomie naukowe awanse na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie i ostatecznie na wiele lat wypchnęła z kraju. Zrewanżował się: w książce o żydowskich przywódcach „zapomniał” wspomnieć o Ben-Gurionie. Ben-Gurion nie ucierpiał, za to Ben-Cijon się zbłaźnił.

      Skrajne, szowinistyczne poglądy Ben-Cijona ukształtowały Bibiego. Przyszły premier zawsze żył w cieniu ojca, wrażliwy na jego pochwały (tych było mało) i napomnienia, nawet wtedy, gdy przewodził izraelskiemu rządowi. No i oczkiem w głowie rodziny Netanjahu był najstarszy z trójki braci, Jonatan, który okazał się żydowskim bohaterem na miarę samobójców z Masady.

      Jest więc Bibi dzieckiem tak zwanej izraelskiej arystokracji, lecz z