Leopold Tyrmand

Cywilizacja komunizmu


Скачать книгу

inicjatywy prywatnej, mieszkających z dala od miast, którzy są w stanie wyrażać swą wdzięczność przy pomocy gotówki, znajdują się czasem całe urządzenia wojskowo-polowe. Jak to się dzieje, pozostanie na zawsze tajemnicą ludu pracującego, który przecież też musi jakoś żyć w komunizmie.

      JAK POSŁUGIWAĆ SIĘ POCZTĄ

      Gdyby ktoś napisał list i postanowił powierzyć go poczcie, na ogół wychodzi z domu i udaje się na ulicę w poszukiwaniu skrzynki pocztowej. Nieco inaczej w komunizmie. Tam człowiek z listem w ręku mija obojętnie pierwszą napotkaną skrzynkę pocztową, przechodzi bez zainteresowania obok drugiej, trzeciej i czwartej. Czego szuka? Szuka urzędu pocztowego. Niektórzy wszak natykają się w swych poszukiwaniach na urzędy pocztowe, ale mijają je i z westchnieniem wędrują dalej. Dokąd dążą? Dążą na pocztę główną, centralny urząd pocztowy, ośrodek i źródło pocztowej władzy i maszynerii w danym mieście. Ten hipnotyczny pęd tłumaczy zatem trudno zrozumiały dla cudzoziemców fakt, że poczty główne są we wszystkich komunistycznych miastach zawsze nieludzko zatłoczone ludźmi, ustawionymi w zawile poskręcane ogonki, w których czeka się godzinami na dotarcie do okienka dla ewentualnego załatwienia swej sprawy.

      Jest to nieznaczny detal istnienia o znacznej sile eksplikacyjno-poznawczej. O ile w krajach demokratycznych do najstarszych tradycji społecznego utyskiwania należy wieczny żal, że poczta nie funkcjonuje należycie, przetrzymuje przesyłki i nie dba o ich terminowe doręczenie, o tyle każdy mieszkaniec komunizmu zakłada, że poczta nie funkcjonuje w ogóle, tylko działa na zasadzie jakichś niewykrytych konieczności, materializujących się od czasu do czasu w serii indeterministycznych przypadków. Znaczy to, że urzędy, gmachy i skrzynki pocztowe oraz mundury listonoszy są symbolami czegoś, co może istnieje, lecz nie jest sprawdzalne przy pomocy ogólnospołecznych kryteriów. Fakt otrzymania listu, przesyłki czy gazety przez pocztę jeszcze niczego nie dowodzi, albowiem jako regułę przyjmuje się, że powinniśmy byli otrzymać drugie tyle przesyłek, listów i gazet, chociaż nigdy się nie dowiemy, ile powinno było być. Jest tylko znakiem, że jakieś nieokreślone siły, niepodlegające kontroli rozumu i doświadczenia, akurat zostawiły dany list w czyjejś skrzynce, co wcale nie oznacza, że odpowiedź na tenże list spotka się z takim samym losem i znajdzie się w skrzynce adresata. Polityczna konieczność – bo jakże dziś może być państwo bez poczty? – jedyny racjonalny element ewentualnego funkcjonowania, polega na twardym fakcie egzystencji policji politycznej, która zawsze jest w stanie wkroczyć w przesadne zaniedbania i aresztować i uwięzić znaczne ilości pocztowców, nie tyle winnych niedopatrzeń i opóźnień, ile najłatwiejszych do oskarżeń o niedopatrzenia i opóźnienia i najlepiej widocznych dla oczu społeczeństwa jako tzw. kozły ofiarne. Ponieważ zaś ośrodki dyspozycyjne i organizmy centralne są najwidoczniejsze i najlepiej nadają się do karnych operacji, przeto działalność ich jest nieco sprawniejsza od reszty instytucji. Stąd mądrość życia w komunizmie uczy, że list, o ile chcemy dać mu większe szanse jako listowi, należy zawsze nadawać na najgłówniejszej poczcie.

      Skrzynka pocztowa stanowi zaś najniższą instancję poczty. Ogólne rozeznanie w panoramie komunizmu łatwo ustala, że najniższe instancje czegokolwiek nie żyją w ogóle, a o ile żyją, to w stanie kompletnego letargu i niemocy. W świadomości mieszkańca komunizmu zakorzenione jest głęboko irracjonalne przekonanie, że wrzuconego do skrzynki listu nikt nigdy stamtąd nie wyjmie. Irracjonalne, bo każdy widzi codziennie rozlicznych funkcjonariuszy opróżniających uliczne skrzynki pocztowe. Mimo to nie wierzy, aby jego list został wyjęty i włączony w normalny, przewidziany rozumem krwiobieg postępowania pocztowego. Właśnie dlatego, że skrzynka stoi na rogu w celu wrzucania listów i przekazywania ich dalej oraz że zdobna jest w godło państwowe i urzędowo oficjalny napis, każdy wie aż za dobrze, że coś jest tu nie w porządku. Wydaje mu się to nazbyt proste. Każdy krok dostarcza mu dowodów na to, że wszystko jest niezmiernie skomplikowane, przy czym złożoność nie gwarantuje żadnej efektywności, ale motywuje lepiej, dlaczego niczego nie można załatwić, osiągnąć, dokonać. Życie poucza go na każdym kroku, że władza państwowa nie chce mu niczego dać, a chce od niego wziąć wszystko, począwszy od podatków, a skończywszy na jego czasie i sympatiach, dlaczego więc miałaby mu przenieść list w pożądane miejsce? Pojęcie kontraktu społecznego nie istnieje, fundamentalna zaś zasada współżycia z bliźnimi w komunizmie „Ty mnie – ja tobie” jest w tym wypadku bezsilna, bo jak tu przekupić całą pocztę? Komu dać łapówkę, aby list osiągnął adresata?

      Powszechny kryzys zaufania do wszystkiego, do produktu w sklepie, który, jeśli jest chlebem, zawiera więcej sztucznych przymieszek niż mąki, do słowa w gazecie, które mówi mu, że żyje w najszczęśliwszym ze wszystkich społeczeństw, sprawia, że człowiek musi polegać wyłącznie na własnych siłach, zaś poczucie przynależności do jakiegokolwiek funkcjonującego mechanizmu społecznego ulatnia się bez reszty. Skoro list ze skrzynki powinien zostać przetransportowany przez pracownika poczty do urzędu pocztowego, a stamtąd na pocztę główną do centralnej sortowni, a my wszyscy wiemy, że ten pracownik zarabia tyle, że nie zależy mu zupełnie na jego pracy i nie obawia się jej utraty, przeto przyjąć trzeba, że człowiekowi temu w równym stopniu nie zależy na uruchomieniu naszego listu, o co nawet trudno doń mieć pretensję. Tylko jego dobra wola, dobry humor, kaprys czy inna przypadkowa okoliczność decyduje o tym, że nasz list pójdzie w świat. Czyż nie lepiej przeto wyeliminować przypadkowość z losów naszego listu i samemu donieść go do możliwie najdalszego miejsca, zanim wymknie się on naszym wpływom? To samo rozumowanie skłania na przykład do nadawania każdej błahostki, nawet pozdrowień dla brata, jako listu poleconego. W Polsce poczta musiała kiedyś apelować do publiczności przy pomocy prasy, aby nie nadawała tylu listów poleconych, bo dezorganizuje to pracę poczty – jakby poczta polska mogła jeszcze ulec dezorganizacji. Oczywiście, sam fakt użycia prasy jako pośrednika sprawił, że wszyscy zaczęli nadawać listy polecone ze zdwojoną energią, rozeszła się bowiem plotka, że zwykłe listy są od razu wyrzucane na śmietnik. O ile poczta w komunizmie jest symbolem niemocy społecznej, o tyle list jest symbolem niemocy jednostki. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że tajemnica korespondencji nie istnieje – co zresztą nie wzbudza szczególnego zdziwienia wśród ludzi, dla których pojęcie prywatności ulega stopniowej atrofii. Konsekwencją tego jest okoliczność, że ludzie uczą się pisać po raz drugi w życiu: raz uczyli się w szkole podstawowej, drugi w wieku dojrzałym, gdy muszą instynktownie chronić się za dwuznaczność. Natomiast fakt, że wszystkie listy przychodzące z zagranicy są brutalnie rozcięte, po czym zaklejane taśmą typu scotch i opatrzone niechlujną pieczątką: „Uszkodzony w drodze”, budzi uczucie zawstydzenia. Intymność i prywatność należą do najostrzej zwalczanych elementów cywilizacji w komunizmie: istnieje bogata egzegeza i jeszcze bogatszy system racjonalizacji udowadniający ich antysocjalistyczną i antyspołeczną treść. Wszystkie myśli, odruchy, uczucia, a tym bardziej rozmowy i korespondencja winny teoretycznie należeć do państwa i do kolektywu, ich jawność jest znamieniem lojalności, ich szczerość jest synonimem miłości do partii, ustroju, ojczyzny. Tam, gdzie najgłębiej pojęty interes każdego człowieka ma być równoznaczny z interesem zbiorowości, nie ma miejsca na zahamowania, wstydliwość, takt i to, czego się nie mówi, bo powiedzieć nie wypada. Bezceremonialne rozerwanie czyjegoś listu jest bolesne właśnie przez ową bezceremonialność. Prawdziwa sztuka gwałtu obca jest komunizmowi, nie doszedł on jeszcze do wniosku, że drobne uprzejmości i dyskrecja odbierają czasem gwałtowi charakter gwałtu; ileż kobiet w dziejach ludzkości odczuwało niepewność, czy aby są gwałcone, gdy gwałcący zapewniał kurtuazyjnie, że jest to tylko burza zmysłów. Kto wie, czy opanowawszy tę finezję, komunizm nie umocniłby swej władzy na tyle, aby poczuć się silnym bez stosowania gwałtu.

      Zresztą można na to spojrzeć jeszcze inaczej i pewien czeski reżyser filmowy rzekł raz: „W gruncie rzeczy mamy najbardziej ludzką pocztę świata: ostatecznie każdy, nawet najbardziej samotny człowiek może być pewny, że w końcu ktoś czyta jego listy”.

      Конец ознакомительного