postrach, wymuszać zaufanie, terroryzować i zabierać łup. Dżungla zawężonej do minimum legalności jest rezerwatem nieprzebranych bogactw. Oszust w komunizmie nie sprzedaje cudownego leku na wszystkie choroby ludziom na głębokiej prowincji ani nie sprzedaje fałszywych brylantów ciemnym wieśniakom, lecz wygłasza do nich grzmiące przemówienia o podżegaczach wojennych i zarządza zbiórkę na Wietkong i ofiary amerykańskiego militaryzmu. Szalbierz w kapitalizmie boi się oszukiwanych i policji, w komunizmie oszukiwani i policja boją się szalbierza – za jego kłamstwami stoi wszechmocny i przenajświętszy autorytet Wiary i Ideologii. Komunizm roi się od Gogolowskich Rewizorów. Zamiast udawać szlachcica czy dygnitarza, udaje się idealistę. To przebranie otwiera wprost nieograniczone możliwości. Można na przykład pisać poematy o słońcu socjalizmu, w którym grzeje się ludzkość. Można, jak to uczynił pewien młody człowiek w Rumunii, napisać do jednej ze stołecznych gazet z prośbą o legitymację korespondenta terenowego. Otrzymał on ją bez trudności, komunistyczna prasa korzysta bowiem namiętnie z pomocy tysięcy bezpłatnych korespondentów, których zadaniem jest informować centralę o tym, że w lokalnym miejskim parku postawiono trzy nowe ławki dla uczczenia urodzin Lenina. Z legitymacją udał się na zapadłą wieś, gdzie zgłosił się do gminnej rady narodowej, w której przedstawił się jako dziennikarz ze stolicy. Nazajutrz wypadało święto państwowe, więc tak wybitny goić zaproszony został do prezydium uroczystej akademii, gdzie wygłosił grzmiące przemówienie o urokach socjalizmu i wielkości partii. Wieśniacy, oszołomieni rozmiarami jego dewocji i pryncypialności, doszli do wniosku, że musi on być człowiekiem potężnym i wpływowym, toteż w ciągu następnych dni młody człowiek wyrywany był sobie przez miejscowych notabli, spijał ich najstarsze trunki i kochał ich córki. Początkowo odmawiał przyjmowania drobnych podarunków, ale gdy go niemal na klęczkach błagali, ażeby pomógł ludowi pracującemu, zdecydował się uciszyć w sobie głos idealistycznego sumienia i przyjął pokaźną sumę pieniężną dla dokonania zakupu nawozów sztucznych, o które chłopi daremnie walczyli od lat. Po czym, żegnany czule, zniknął. Zgubił go sentymentalizm: w kilka tygodni potem napisał do swych dobroczyńców o tym, jak ceni ich ducha solidarności z nieposiadającymi, dzięki któremu przemienił się w posiadającego, zaś zamiast nawozów sztucznych, o które trudno tak samo w stolicy, jak na prowincji, przesyła im komplet dzieł Józefa Stalina. To wystarczyło, by policja wkrótce zapukała do jego drzwi w wytwornym hotelu jednego z nadmorskich uzdrowisk. Nie wszyscy współcześni Rewizorowie rządzą się jednak odruchami serca, zapewnia im to bezkarność i długotrwałe powodzenie. Niektórzy z nich noszą tytuły prezesów Komitetów Obrońców Pokoju i nigdy nie uciekają z miejsc, gdzie wyłudzają pieniądze od naiwnych. Są na oficjalnych państwowych posadach. Zresztą pomysłowość ludzka w służbie przedsiębiorczości jest niewyczerpana, a kraj, w którym niczego nie ma w dostatecznej ilości, jest Eldoradem. Wystarczy stanąć rano przed kasą kina wyświetlającego atrakcyjny film i kupić 10 biletów, by wieczorem sprzedać je przed tą samą kasą z 500-procentowym zyskiem. Metafizyka i surrealizm gospodarki komunistycznej otwierają zupełnie nieograniczone możliwości przed człowiekiem chętnym do wysiłku. Nieprawdopodobna wprost prostota, w przeciwieństwie do zachodniego wyrafinowania, tak dobrze znanego z brytyjskich filmów o kombinatorach, jest w komunizmie źródłem najwspanialszych sukcesów. Szczyt w tej dziedzinie osiągnął niegdyś pewien Polak, który przeczytał ogłoszenie o nadzwyczajnej akcji skupu butelek w związku z niedoborem tego przedmiotu w planie gospodarczym i na rynku. Udał się zatem do najbliższego sklepu spożywczego, gdzie stwierdził, że cena butelki z pewnym płynem, określanym jako zupa, jest niższa od ceny płaconej za butelkę przez władze gospodarcze. Nie wahając się tedy przed inwestycjami, wykupił ów produkt ze sklepów całego miasta i okolicy, zupę wylał do rynsztoka, a butelki sprzedał państwu z imponującym zyskiem. Zważywszy, że zupa fabrykowana była przez państwowe przedsiębiorstwo, czyli że te butelki należały także do państwa przed sprzedażą ich państwu, przyznać trzeba, że młodzieniec ów przejawił cechy geniuszu. Zamiast jednak ustanowić go ministrem handlu aresztowano go w imię zupełnie pozaekonomicznych kryteriów. Słynna socjomoralna zasada, że „kto nie pracuje, ten nie je”, na której marksizm oparł całą swoją potęgę potępienia kapitalizmu, uległa w komunizmie dziwnemu rozkładowi. Według tego, jak sprawy stoją aktualnie, kto pracuje, je w komunizmie mniej, ten zaś, kto nie pracuje, ma więcej czasu na to, ażeby załatwić sobie różne rzeczy pozwalające mu jeść więcej i lepiej. Niemal każdy młody człowiek opuszczający mury szkolne wie o tym aż za dobrze. Nie wszyscy jednak umieją z wiedzy tej wyciągnąć odpowiednie wnioski. To ograniczenie umysłowe kieruje ich najczęściej w stronę uniwersytetu.
JAK PRZEJŚĆ PRZEZ UNIWERSYTET, NIE STRACIWSZY WIARY W ŻYCIE
Jest to niemożliwe. Właśnie uniwersytet jest miejscem, gdzie traci się wiarę w życie. Niektórzy sądzą, że jest on instytucją przeznaczoną do tej funkcji zgodnie z utajonymi dyrektywami ideologii. Być może, że najwięksi spośród teoretyków, sięgając swą zwycięską myślą w otchłanne głębie rozumowania, postanowili przekształcić go w wielką akademię rozczarowania, po to aby pomóc w przemianie dotychczasowego człowieka i zbudować nowego – człowieka socjalizmu. Oficjalne zapewnienia o humanistycznych celach uniwersytetu mogą być tylko kamuflażem, nieodzownym w epoce przejściowej, taktyczną koncesją dla uświęconych przez wieki przekonań. Uniwersytet i współżycie z nim studenta tak są skonstruowane, że zarówno młody idealista, jak i młody konformista dowiadują się na nim o przydatności swoich postaw. Młody idealista uczy się szybko, że zarówno jego sposób myślenia i odczuwania, jak i jego zamiary rozmijają się z sensem życia przekazywanym mu przez wiedzę, której uczelnia jest dystrybutorem. Młody konformista, który liczy na absolutyzm oświecony komunizmu i możliwości dialogu w ramach akceptacji zasad, uczy się pierwszych goryczy konformizmu. Szybko dowiaduje się, że zdrowy rozsądny oportunizm oraz inteligentny cynizm – czyli podstawy wielu udanych cywilizacji – nigdzie go w komunizmie nie zaprowadzą, że wymagane jest ślepe poddanie się dogmatom, zaś najlepszym tworzywem karier, nawet w nauce, jest czasem zwykła głupota. Naiwni obserwatorzy spoza zasięgu komunizmu wzruszają w tym momencie ramionami, uważając za niemożliwe, ażeby nonkonformizm, postawy moralne, oportunizm i głupota miały jakiś wpływ na osiągnięcia i powodzenie w matematyce, technologii, chemii czy inżynierii lądowej. Ci, którzy żyli w komunizmie przez wiele lat, mieli możność przekonać się, jak dziwne są koleje losu matematyków, chemików, technologów i inżynierów i jak często ignorant i szarlatan zwyciężał z mądrzejszym i lepiej kwalifikowanym. Co nie znaczy, że sam był raz na zawsze zabezpieczony przed upadkiem; nie – lecz jeśli upadał, to nie przez ignorancję, szarlatanerię ani za błędy wobec nauki czy swego wyuczonego zawodu.
W ciągu 50 lat Zachód obserwuje ze zdumieniem zjawisko nieustannego exodusu z krajów opanowanych przez komunizm. Początkowo, w okresie rewolucji rosyjskiej i bezpośrednio po niej, uciekali ludzie określani jako wrogowie klasowi: bogacze, ziemianie, przemysłowcy, wojskowi, wysocy urzędnicy ancien régime’u. Uciekało także mnóstwo inteligencji – przedstawicieli specyficznej dla Europy centralnej i wschodniej klasy społecznej, która czerpie swe dochody i zawdzięcza swój wysoki status społeczny wykształceniu – ale nie określali oni charakteru pierwszej fali emigracji. W owym czasie lewica polityczna na Zachodzie miała łatwe zadanie w wyjaśnianiu i ocenie zjawiska: mówiło się po prostu, że ze wszech miar usprawiedliwiony przewrót wyrzuca pasożytnicze grupy społeczne na śmietnik historii. W tym czasie Lenin ogłosił jednak, że państwo robotników i chłopów widzi w owej części inteligencji, która skłonna jest uznać przywództwo i nienaruszalny prymat komunizmu i partii, swego najdroższego sojusznika i brata. Taka inteligencja miała się odtąd stać nieodzowna dla budowy i ostatecznego zwycięstwa socjalizmu i nazywać się pracującą inteligencją – jakby dotąd inteligencja nie pracowała, nie stworzyła marksizmu, nie dokonała rewolucji i nie była kolebką rodzinną samego Lenina. Dumny z precyzji swej terminologii leninizm nie potrafił też już nigdy wytłumaczyć, dlaczego antykomunistyczny pisarz, żeby nawet całe swe życie pracował jak mrówka i napisał 100 tomów, jest niepracującym inteligentem. Wkrótce też wytworzyła się