Ponadto White’owie głosili to, co i my już dziś wiemy – że jeśli chcemy definitywnie pozbyć się HIV i AIDS, musimy kochać wszystkich żyjących z tą chorobą ludzi.
Kiedy przeczytałem o Ryanie, siedząc w poczekalni u lekarza, tak jak miliony innych ludzi byłem wstrząśnięty. Co więcej, zapragnąłem zrobić coś dla niego i jego rodziny. „Ta sytuacja jest oburzająca – pomyślałem. – Muszę im pomóc”.
Choć byłem wściekły i zdeterminowany, nie miałem pojęcia, co mógłbym dla nich zrobić. Wydaje mi się, że zamierzałem przyczynić się do rozpropagowania wiedzy na temat tego, przez co muszą przechodzić, albo może zbierać pieniądze na walkę z AIDS. Ale jak niby miałbym pomagać innym, skoro nie umiałem pomóc samemu sobie?
Prawdą jest, że byłem w tamtych czasach silnie uzależniony od kokainy. Moje życie składało się z nieustannych wahań nastroju; góra-dół, jak jakieś cholerne yo-yo. Wszelkie wartości zostały pogrzebane przez dążenie do autodestrukcji. W głębi duszy nadal byłem dobrym, życzliwym człowiekiem – w przeciwnym razie nigdy nie zająłbym się przecież sprawą White’ów. Jedyne, na czym mi zależało, to okazać temu chłopcu i jego rodzinie nieco współczucia i wsparcia.
W efekcie jednak okazało się, że White’owie zrobili dla mnie o wiele więcej niż ja dla nich.
Wiosną 1986 roku, po tym jak Ryan wygrał prawo do powrotu do szkoły, on i Jeanne przybyli do Nowego Jorku, aby wziąć udział w akcji związanej ze zbieraniem funduszy na badania nad AIDS, a także by wystąpić w programie Good Morning America. Widziałem ten wywiad i następnego ranka zadzwoniłem do Jeanne. Chciałem się spotkać z Ryanem. Chciałem pomóc. Zaprosiłem Ryana na jeden z koncertów.
Ryan był w zbyt ciężkim stanie, by się pojawić, ale wkrótce udało mi się sprowadzić jego i jego bliskich do Los Angeles. Przyszli na dwa moje koncerty, a potem zabrałem jego i jego bliskich do Disneylandu, gdzie zorganizowałem prywatną wycieczkę i przyjęcie dla Ryana. Chciałem dać mu namiastkę przygody – limuzyny, samoloty, ekskluzywne hotele, beztroskie chwile pozwalające zapomnieć o cierpieniu i trudnych przejściach. Tym, co najlepiej zapamiętałem z tej wizyty, był fakt, że bawiłem się przynajmniej tak samo dobrze jak Ryan, jeśli nie lepiej.
Od początku świetnie czułem się w towarzystwie White’ów, błyskawicznie zaprzyjaźniłem się z Ryanem. Choć pochodziliśmy z innych krajów, tak naprawdę byliśmy ulepieni z jednej gliny. White’owie byli rozsądnymi, bezpośrednimi ludźmi. Byli troskliwi, skromni i zawsze wdzięczni. Wszystko to, co zrobiłem dla nich podczas tej wycieczki i później, było powodowane miłością, którą ich darzyłem. Tak, to właśnie była miłość. Zakochałem się w White’ach od pierwszego wejrzenia.
Poznając tę rodzinę, z każdym dniem coraz dobitniej uświadamiałem sobie, jakim strasznym bałaganem było moje własne życie. Trudno sobie wyobrazić, jak samolubny byłem w tamtych czasach, jakim dupkiem się stałem. Było to częściowo spowodowane przez narkotyki, częściowo przez mój ówczesny styl życia, częściowo przez otaczających mnie ludzi, którzy zaspokajali moje najgorsze instynkty. Miałem wszystko, co tylko można mieć na tym świecie – bogactwo, sławę, wszystko – a i tak wpadałem w szał, gdy nie podobały mi się zasłony w hotelowym pokoju. Takie były moje wartości. Tak żałosny się stałem.
Ryan za to był umierający. Jego rodzina cierpiała prześladowania. A mimo to podczas podróży do Los Angeles i przy każdym naszym kolejnym spotkaniu nieustannie zachowywał pogodę ducha. W Disneylandzie czuł się tak osłabiony, że przez część naszej wycieczki musiałem wozić go na wózku inwalidzkim. Dla dziecka bycie przykutym do wózka w Disneylandzie musi być niewyobrażalnie frustrujące – nie móc biegać i bawić się na jednym z największych na świecie placów zabaw. Lecz Ryan cieszył się każdą spędzoną tam minutą. Kochał życie. Nie myślał o śmierci; myślał o życiu i chwytał każdy dzień. Jego czas był zbyt cenny, by mógł sobie pozwolić na rozczulanie się nad sobą. Spędziłem z Ryanem dość dużo czasu w ciągu tych kilku lat i nie przypominam sobie, by choć raz na coś narzekał. Wiem, że nie był idealnym dzieckiem; takie nie istnieją. Ale był wyjątkowy.
To samo dotyczy jego mamy oraz siostry. Jeanne przechodziła przez największy horror, jaki tylko mogą sobie wyobrazić rodzice: musiała patrzeć, jak jej dziecko umiera powolną i bolesną śmiercią, i nie mogła nic na to poradzić. Nigdy jednak nie pytała: „Dlaczego ja?”. Była ucieleśnieniem przebaczenia, akceptacji i wytrwałości, choć z pewnością musiała bardzo cierpieć.
Andrea była taka jak Jeanne; nie sposób było ją złamać i nigdy nie słyszało się od niej słowa skargi. Najmłodszy członek rodziny często jest pupilkiem, a już zwłaszcza ktoś taki jak Andrea, śliczna nastolatka, sportsmenka i doskonała uczennica. Ale życie Andrei musiało przejść na dalszy plan z powodu choroby Ryana. Z powodów finansowych była zmuszona zrezygnować ze swej pasji, wyścigów na wrotkach. Tak jak Ryan straciła przyjaciół i musiała radzić sobie z najróżniejszymi złośliwościami. Znosiła to bardzo dzielnie. Byłem zaskoczony tym, jak odnajdywała się w trudnej sytuacji rodzinnej, wykazując dojrzałość i mądrość ponad swój wiek.
Ta rodzina zainspirowała mnie w sposób, który trudno dokładnie wytłumaczyć. Przebywanie z White’ami poruszało mnie do głębi. Wydaje mi się, że można to ująć w ten sposób: chciałem być taki jak oni. Chciałem być częścią ich rodziny. Sprawili, że zapragnąłem się zmienić, stać się lepszym człowiekiem, tym, kim wiedziałem, że w głębi serca jestem. To nie było łatwe do zrobienia z powodu moich nałogów, z powodu mojego stylu życia. Zaczynały mi się otwierać oczy, lecz w pełni dokonało się do dopiero za sprawą śmierci Ryana. W chwili, gdy jego oczy się zamknęły, moje się otworzyły. I od tamtej pory są otwarte przez cały czas.
Od momentu przyjazdu White’ów do Los Angeles robiłem dla nich wszystko, co tylko mogłem. Głównie drobne rzeczy. Ryan zaczął przychodzić na koncerty. Wysyłałem im prezenty, kwiaty, kartki. Często rozmawialiśmy przez telefon. W 1987 roku Jeanne postanowiła przenieść się wraz z rodziną do Cicero w stanie Indiana, małego miasteczka na obrzeżach Indianapolis. Wiedziała, że należało to uczynić po tym, jak Ryan zwierzył jej się, że nie chce być pochowany w Kokomo. Potrzebowali ucieczki od miejsca, w którym zaznali tyle cierpienia – co do tego nie było wątpliwości. Któregoś dnia Jeanne zadzwoniła do mnie. Z wyraźnie słyszalnym w głosie wahaniem zapytała, czy nie mógłbym pożyczyć jej części pieniędzy potrzebnych, by wpłacić zaliczkę za ich nowy dom w Cicero.
Aż do tamtej chwili Jeanne nigdy nie poprosiła o cokolwiek. To, że teraz zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc, oznaczało, że naprawdę jej potrzebowała. Wiedziałem, jak bardzo była zdesperowana, by zapewnić Ryanowi i Andrei lepsze życie, więc powiedziałem jej, żeby zapomniała o zwracaniu pożyczki, że po prostu dam jej te pieniądze. Ale Jeanne z uporem obstawała przy pożyczce. Doszło nawet do tego, że samodzielnie przygotowała umowę, którą mieliśmy oboje podpisać, aby oficjalnie potwierdzić, że zwróci mi te pieniądze! I rzeczywiście, kilka lat później otrzymałem od Jeanne czek. Od razu wpłaciłem te pieniądze na uniwersyteckie konto oszczędnościowe dla Andrei. Jeanne oczywiście się sprzeciwiała, ale powiedziałem jej, że chcę im pomóc, że wsparcie jej rodziny w ten sposób wiele dla mnie znaczy. Patrząc dziś na to wydarzenie z perspektywy czasu, zdaje mi się, że wykazała się o wiele większą wspaniałomyślnością, akceptując tę moją nieustającą chęć pomocy, niż ja ofiarując ją.
W Cicero White’owie zaczęli wieść zupełnie inne życie. Zostali powitani z otwartymi ramionami. Ryan miał wprawdzie kilku przyjaciół w Kokomo, ale w Cicero stał się kimś na kształt lokalnego bohatera. Rodzina White’ów nie tylko została zaakceptowana, lecz także otoczona serdeczną opieką, Ryan zaś odnosił sukcesy w swojej nowej szkole i szybko znalazł się na liście najlepszych