Remigiusz Mróz

Nieodnaleziona


Скачать книгу

ślady biologiczne z jego ciała i ubrań. Na twarzy miał zresztą też ślady traseologiczne, co pokazuje, jak potraktowali go napastnicy.

      Uniosłam brwi.

      – Mam na myśli odciski butów.

      – Tak, wiem, czym zajmuje się traseologia – odparłam z lekkim uśmiechem i sięgnęłam po prosecco. – Co w tym podejrzanego?

      – To, że śledczy nie dopasowali odcisków do śladów z pubu. Mogli stworzyć spójny profil, przy odrobinie szczęścia łącznie ze śladami cheiloskopijnymi i odciskami palców z kufli.

      Tym razem nie zająknęła się o tym, że te pierwsze dotyczą czerwieni wargowej.

      – Mogli mieć znacznie więcej. Z jakiegoś powodu jednak się nie pofatygowali.

      – Ktoś w policji chciał coś ukryć?

      – Może.

      Przez moment obydwie milczałyśmy. Kelner wciąż przypatrywał się nam, jakby nie był pracownikiem Baltic Pipe, ale służącym w arystokratycznym dworku. Widziałam, że przez to Jola czuje się niekomfortowo, ale nie mogłam nic poradzić. Robert wydawał personelowi polecenia, których nawet ja nie mogłam uchylić.

      – Więc dziewczyna znika dziesięć lat temu, a potem nagle pojawia się na koncercie, gdzie przypadkiem jest znajomy Wernera – podsumowałam.

      – Nie tyle znajomy, ile najlepszy przyjaciel. Jedyny, z tego co udało mi się ustalić.

      – W dodatku w sieci pojawia się zdjęcie, które Werner miał tylko na telefonie.

      – Mhm – potwierdziła Kliza.

      – I ostatecznie, jak tylko zaczynają grzebać w sprawie, wszystko przepada jak kamień w wodę, razem z kontem tego, który zamieścił fotografie.

      Jola skrzywiła się, jakby ta ostatnia uwaga wiązała się dla niej z czymś nieprzyjemnym.

      – Gorzej niż kamień – powiedziała. – Bo kamień pod wodą bym namierzyła. A tego Braddy’ego nie jestem w stanie znaleźć.

      Był to bodaj pierwszy raz, kiedy usłyszałam z jej ust taką deklarację. Zawsze twierdziła, że jeśli nic w przyrodzie nie ginie, to w internecie tym bardziej. Ślad zostawia każdy, nawet największy wirtuoz w zacieraniu wirtualnych tropów.

      Milczałam, czekając, aż rozwinie. Kliza jednak najwyraźniej nie miała takiego zamiaru.

      – Mówiłaś, że łatwiej się ukryć na pustyni niż w internecie – odezwałam się. – Musiałaś trafić na jakiś ślad.

      – Trafiłam – odparła i westchnęła ciężko. – Google zarchiwizował te wpisy, ale dostałam tylko… powidok obecności Phila Braddy’ego na Facebooku. Sprawdzić mogłam jedynie IP, a to pozwoliło mi ustalić tylko tyle, że używał TOR-a.

      The Onion Router. Wielowarstwowa sieć pozwalająca szyfrować ruch w internecie. Dzięki niej przed organami ścigania skutecznie ukrywało się więcej osób niż dżihadystów w afgańskich jaskiniach w okresie prosperity Al-Kaidy.

      – Routerów było niepoważnie dużo – ciągnęła Jola. – Większość znajdowała się w Wielkiej Brytanii. I możliwe, że jeden z nich także na komputerze Braddy’ego. Nie ustalę tego teraz.

      – Więc przed wrzuceniem zdjęcia zadał sobie trochę trudu – skwitowałam.

      – Z pewnością więcej niż przeciętny spotter.

      Widziałam błysk w jej oczach i nie dziwiłam się, że sprawa nie pozwoliła jej zasnąć. Na jej miejscu zapewne też całą noc spędziłabym na próbach odkrycia choćby rąbka tajemnicy.

      – Okej – rzuciłam, dając do zrozumienia, że wiem wszystko, co mnie interesuje. – Co teraz zamierzasz?

      – Pójdę tropem drugiego zdjęcia. Skoro było tylko na smartfonie Wernera, muszę sprawdzić, czy ktoś miał do niego dostęp.

      – Może ten przyjaciel?

      – Wygląda teraz na głównego podejrzanego – przyznała. – Tym bardziej że przecież był we Wrocławiu. I trafił na zdjęcie na profilu spotted.

      – A jednak to on opłacił nasz rachunek.

      – Mógł to zrobić tylko po to, żeby podtrzymać pozory.

      Zawiesiłam wzrok za oknem i przez moment milczałam. Puste ulice, które za kilka miesięcy wypełnią się nieskończonym strumieniem turystów, działały na mnie kojąco.

      – Podstawowe pytanie brzmi: czy to naprawdę może być ona? – mruknęłam.

      – Wszystko na to wskazuje.

      – Nie miała żadnej zaginionej siostry bliźniaczki? Sobowtóra?

      – Ani tego, ani klona czy swojej innej wersji z alternatywnej rzeczywistości.

      – W takim razie co się z nią działo przez te wszystkie lata? I dlaczego znikła? – zapytałam, kręcąc głową. – Ktoś przetrzymywał ją wbrew woli?

      Jola spojrzała na mnie niepewnie, jakby zastanawiała się, czy te pytania zadaję sobie, czy jej.

      – Na zdjęciu z koncertu nie wygląda, jakby ktoś ją do czegokolwiek zmuszał.

      – Może to tylko pozory.

      – Może – przyznała Kliza. – Ten mężczyzna stojący tyłem z pewnością przyjaźnie nie wygląda.

      Możliwości było wiele. Poleciłam Joli jak najszybciej zawęzić ich krąg, po czym wstałam od stolika. Zauważyłam, że Robert podjechał pod Baltic Pipe swoim srebrnym bmw serii 4. Gran coupé wyróżniało się na drodze i trudno było go nie dostrzec – choć i z zamkniętymi oczami wiedziałabym, że to mąż podjechał. Wybiła umówiona pora, a on nigdy się nie spóźniał.

      Pożegnałam Klizę, rzucając jeszcze na odchodnym, by zdecydowała się na prosecco na koszt firmy. Potem wsiadłam do samochodu. Pachniało w nim nowością, mimo że auto miało już ponad rok.

      Popatrzyłam na Roberta, kiedy ten posłał długie spojrzenie stojącemu przy szybie kelnerowi. Pracownik skinął mu głową, po czym się oddalił.

      Mąż odchrząknął.

      – Posłuchaj, Kas…

      – Nie ma o czym mówić – zapewniłam go. – Co było wczoraj, minęło.

      – Jesteś pewna?

      Byłam pewna, ale czegoś zupełnie innego. To, co zrobił Robert, będzie miało przemożne konsekwencje. Zniszczy jego życie, a moje zupełnie zmieni, choć jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.

      Uznawszy, że cisza z mojej strony jest wystarczającą odpowiedzią, zawrócił i ruszył w stronę naszej willi na nabrzeżu.

      – Jak spotkanie? – zapytał.

      – Kliza jest właściwą osobą.

      Pokiwał głową w milczeniu, wpatrując się w drogę przed nami. Potem zerknął na mnie w sposób, który znałam aż za dobrze.

      – Na Boga, Robert… – jęknęłam. – Nic jej nie powiedziałam. O co mnie podejrzewasz?

      Nie odezwał się.

      6

      Do mieszkania rodziców przy Grottgera wpadłem spocony, zmachany i kompletnie zdezorientowany. Na dobrą sprawę nie wiedziałem nawet, co robię – być może zadziałał jakiś biologiczny mechanizm, który w kryzysowej sytuacji kazał szukać pomocy u rodziców.

      Nie miałem wątpliwości, że zastanę ich w mieszkaniu. Był wprawdzie środek tygodnia, ale od kilku lat oboje