ten posiłek podwieczorkiem i pił do niego herbatę, chociaż danie zawsze było treściwe: kiełbaski, stek lub pieczeń. Zdaniem Mervyna obiady podawano w hotelach. W domu jada się podwieczorek.
Co mu powiedzieć?
Dzisiaj dostanie zimną wołowinę, pozostałą z niedzielnego posiłku. Diana założyła fartuszek i zaczęła obierać ziemniaki. Kiedy pomyślała o tym, jaki zły będzie Mervyn, zatrzęsły się jej ręce i skaleczyła się w palec nożem do warzyw.
Usiłowała wziąć się w garść, trzymając palec pod zimną wodą z kranu, a potem osuszyła go ręcznikiem i zabandażowała. Czego się boję? – zadała sobie pytanie. Przecież mnie nie zabije. Nie może mnie zatrzymać: ukończyłam dwadzieścia jeden lat, a to wolny kraj.
Ta myśl jej nie uspokoiła.
Nakryła do stołu i umyła główkę sałaty. Chociaż Mervyn ciężko pracował, prawie zawsze wracał do domu o tej samej porze. Często mówił: „Jaki sens być szefem, gdybym musiał zostawać w pracy, kiedy wszyscy idą do domów?”. Był inżynierem i miał fabrykę produkującą rozmaite rodzaje wirników, zarówno małe wentylatory układów chłodzących, jak i wielkie śruby statków pasażerskich. Mervyn zawsze odnosił sukcesy – był dobrym biznesmenem – ale natrafił na prawdziwą złotą żyłę, kiedy zaczął produkować śmigła do samolotów. Latanie było jego hobby i miał własny samolot, Tiger Moth, na lotnisku za miastem. Kiedy rząd dwa lub trzy lata wcześniej zaczął rozbudowywać lotnictwo, bardzo niewielu ludzi wiedziało, jak wyprodukować śmigła wygięte z matematyczną precyzją, a Mervyn był jednym z tych nielicznych. Od tego czasu interes kwitł.
Diana była jego drugą żoną. Pierwsza zostawiła go przed siedmioma laty i uciekła z innym mężczyzną, zabierając dwoje dzieci. Mervyn rozwiódł się z nią jak najszybciej i zaraz po orzeczeniu rozwodu oświadczył się Dianie. Miała wtedy dwadzieścia osiem lat, a on trzydzieści osiem. Był atrakcyjny, męski i dobrze sytuowany, a ponadto ją ubóstwiał. W prezencie ślubnym podarował jej diamentowy naszyjnik.
Kilka tygodni temu, w piątą rocznicę ślubu, dał jej maszynę do szycia.
Patrząc wstecz, widziała, że ta maszyna do szycia przelała czarę goryczy. Diana miała nadzieję na własny samochód: umiała prowadzić, a Mervyn mógł sobie pozwolić na drugi wóz. Kiedy zobaczyła tę maszynę do szycia, poczuła, że jej cierpliwość się wyczerpała. Byli razem od pięciu lat, a on nawet nie zauważył, że ona nie umie szyć.
Wiedziała, że Mervyn ją kocha, ale nie widzi w niej osoby, tylko żonę. Była ładna, wypełniała swoje obowiązki towarzyskie, stawiała przed nim jedzenie i zawsze była chętna w łóżku: czego jeszcze chcieć od żony? Nigdy nie radził się jej w niczym. Ponieważ nie była kobietą interesu ani inżynierem, nigdy nie uświadomił sobie, że ona ma mózg. Inteligentniej rozmawiał z pracownikami w swojej fabryce niż z nią. W jego świecie mężczyźni chcieli mieć samochody, a żony maszyny do szycia.
A przecież był bardzo bystry. Ten syn tokarza dostał się do Manchester Grammar School, a następnie studiował fizykę na uniwersytecie w Manchesterze. Mógł pójść do Cambridge i robić magisterium, ale nie był typem naukowca i wybrał pracę w wydziale projektów dużej firmy produkcyjnej. Nadal śledził postępy fizyki i mógł bez końca rozmawiać ze swoim ojcem – oczywiście nie z Dianą – o atomach, promieniowaniu i reakcji jądrowej.
Niestety, Diana nie znała się na fizyce. Sporo wiedziała o muzyce, literaturze i trochę o historii, ale Mervyn niespecjalnie interesował się takimi sprawami, chociaż lubił filmy i muzykę taneczną. Tak więc nie mieli o czym rozmawiać.
Może byłoby inaczej, gdyby urodziły im się dzieci. Jednak Mervyn miał już dwoje dzieci z pierwszą żoną i nie chciał mieć więcej. Diana była gotowa je pokochać, nigdy jednak nie miała takiej szansy: matka nastawiła je przeciwko niej, wmawiając im, że to ona spowodowała rozpad małżeństwa ich rodziców. Mieszkająca w Liverpoolu siostra Diany miała dwie śliczne córeczki i Diana przelała na nie wszystkie swoje macierzyńskie uczucia.
Będzie jej brakowało bliźniaczek.
Mervyn prowadził intensywne życie towarzyskie, spotykał się z czołowymi biznesmenami i politykami i przez pewien czas Dianę cieszyły te wspólne wyjścia. Zawsze lubiła piękne stroje i umiała je nosić. Jednak życie to coś więcej.
Przez chwilę odgrywała rolę nonkonformistki należącej do śmietanki towarzyskiej, paląc papierosy, ubierając się ekstrawagancko, rozprawiając o wolnej miłości i komunizmie. Bawiło ją szokowanie matron, lecz Manchester nie był zbyt konserwatywnym miastem, a Mervyn i jego znajomi należeli do liberałów, więc nie wywoływała wielkiego poruszenia.
Była niezadowolona, ale zastanawiała się, czy ma do tego powód. Większość kobiet uważała ją za szczęściarę: miała poważnego, lojalnego i hojnego męża, piękny dom i tłumy znajomych. Mówiła sobie, że powinna być szczęśliwa. Jednak nie była – a wtedy pojawił się Mark.
Usłyszała zajeżdżający pod dom samochód Mervyna. Był to taki znajomy dźwięk, lecz tego wieczoru brzmiał złowrogo, jak pomruk groźnej bestii.
Drżącą ręką postawiła patelnię na kuchence gazowej.
Mervyn wszedł do kuchni.
Był oszałamiająco przystojny. W jego czarnych włosach pojawiły się już siwe nitki, ale to tylko dodawało mu klasy. Był wysoki i nie utył jak większość jego znajomych. Nie miał w sobie próżności, ale Diana nakłoniła go do noszenia dobrze skrojonych ciemnych garniturów i drogich białych koszul, ponieważ lubiła, gdy wyglądał na człowieka sukcesu, jakim był.
Z przerażeniem pomyślała, że zauważy poczucie winy na jej twarzy i zapyta, co się stało.
Pocałował ją w usta. Zawstydzona, odpowiedziała pocałunkiem. Czasem przytulał ją i wpychał dłoń między pośladki, po czym w szale namiętności śpieszyli do sypialni, zostawiając potrawy na gazie, żeby się przypaliły, ale to już nie zdarzało się często i dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem, dzięki Bogu. Pocałował ją z roztargnieniem i odwrócił się.
Zdjął marynarkę, kamizelkę, krawat oraz kołnierzyk i podwinął rękawy, a potem umył ręce i twarz nad kuchennym zlewem. Miał szerokie bary i silne ręce.
Nie wyczuł, że coś jest nie tak. Nie mógł, oczywiście, ponieważ jej nie zauważał, po prostu była tam, tak samo jak kuchenny stół. Nie miała powodu do obaw. Nic nie będzie wiedział, dopóki sama mu nie powie.
Jeszcze mu nie powiem, zadecydowała.
Kiedy ziemniaki się smażyły, posmarowała chleb masłem i zaparzyła herbatę. Wciąż była roztrzęsiona, ale dobrze to ukrywała. Mervyn czytał manchesterskie wydanie „Evening News” i prawie na nią nie patrzył.
– Mam w fabryce cholernego mąciciela – odezwał się, gdy stawiała przed nim talerz.
I co mnie to obchodzi, pomyślała histerycznie Diana. Nie chcę mieć już z tobą nic do czynienia.
A więc dlaczego zaparzyłam ci herbatę?
– To londyńczyk z Battersea i, jak sądzę, komunista. W każdym razie domaga się wyższych stawek za pracę przy nowej wiertarce współrzędnościowej. Nawet sensownie, ale wyceniłem zlecenie według starych stawek, więc musi się z tym pogodzić.
– Mam ci coś do powiedzenia – wypaliła Diana, zebrawszy się na odwagę.
I natychmiast zapragnęła cofnąć te słowa, ale było już za późno.
– Co sobie zrobiłaś w palec? – zapytał, zauważywszy bandaż.
To prozaiczne pytanie sprowadziło ją na ziemię.
– Nic