tak się działo, kiedy ładnie wyglądała, a tego ranka wyglądała oszałamiająco. Jej sukienka z kremowego jedwabiu w czerwone kropki była świeża, letnia i elegancka. Buty miały również kremowy kolor, a słomkowy kapelusz idealnie dopełniał stroju. Udało jej się znaleźć szminkę do ust i lakier do paznokci o dokładnie takim samym odcieniu jak kropki na sukience. Zastanawiała się nad czerwonymi pantofelkami, ale uznała, że wyglądałyby wyzywająco.
Uwielbiała podróżować: pakować i rozpakowywać swoje rzeczy, poznawać nowych ludzi, zwiedzać nowe miejsca, być rozpieszczaną, komplementowaną i pojoną szampanem. Bała się latać, ale przelot nad Atlantykiem był najwspanialszą ze wszystkich podróży, gdyż na końcu czekała Ameryka. Diana nie mogła się jej doczekać. Miała o niej wyobrażenie wyniesione z filmów: widziała się w apartamencie urządzonym w stylu art déco z mnóstwem okien i luster oraz pokojówką pomagającą jej włożyć białe futro. W jej marzeniach była też długa czarna limuzyna czekająca z zapalonym silnikiem na ulicy przed domem. Ciemnoskóry szofer zawiezie ją do nocnego klubu, w którym zamówi martini, bardzo wytrawne, i będzie tańczyła przy muzyce jazz-bandu z Bingiem Crosbym jako wokalistą. Wiedziała, że to fantazje, ale nie mogła się doczekać, kiedy pozna rzeczywistość.
Miała mieszane uczucia co do opuszczania Wielkiej Brytanii w chwili rozpoczęcia wojny. Wyglądało to na tchórzostwo, lecz pomimo to była podekscytowana wyjazdem.
Znała wiele osób żydowskiego pochodzenia. W Manchesterze była duża żydowska społeczność: Żydzi z Manchesteru posadzili tysiąc drzewek w Nazarecie. Żydowscy znajomi Diany z przerażeniem i zgrozą obserwowali rozwój wydarzeń w Europie. I nie tylko Żydzi: faszyści nienawidzili kolorowych, Cyganów i homoseksualistów oraz każdego, kto nie zgadzał się z ideologią nazistowską. Diana miała wuja homoseksualistę, który zawsze był dla niej dobry i traktował ją jak córkę.
Ze względu na wiek nie udałoby jej się wstąpić do wojska, ale zapewne powinna zostać w Manchesterze i pracować jako wolontariuszka, zwijając bandaże dla Czerwonego Krzyża.
To były fantazje, jeszcze bardziej nierealne niż taniec przy orkiestrze Binga Crosby’ego. Nie była typem kobiety, która zwija bandaże. Surowe warunki i mundury do niej nie pasowały.
Jednak to wszystko nie było istotne. Liczyło się tylko to, że jest zakochana. Uda się tam, gdzie Mark. Nawet na pole bitwy, jeśli będzie trzeba. Pobiorą się i będą mieli dzieci. Wracał do domu, a ona z nim.
Będzie jej brakowało siostrzenic – bliźniaczek. Zastanawiała się, kiedy znów je zobaczy. Może będą już wtedy dorosłymi pannami używającymi perfum i noszącymi biustonosze, a nie uczesanymi w kucyki dziewczynkami w podkolanówkach.
A może będzie miała swoje małe dziewczynki…
Była podekscytowana podróżą łodzią latająca Pan American. Czytała o nich tyle w #Manchester Guardian”, ale nigdy nie marzyła, że pewnego dnia sama taką poleci. Przelot do Nowego Jorku w czasie niewiele dłuższym niż doba wydawał się cudem.
Napisała liścik do Mervyna. Nie wyraziła w nim tego, co chciała mu powiedzieć, nie wyjaśniła, jak powoli i niepostrzeżenie utracił jej miłość przez swoją nieczułość i obojętność, nie napisała nawet, że Mark jest cudowny.
Drogi Mervynie!
Opuszczam Cię. Czuję, że Twoje uczucie do mnie wygasło, a ja zakochałam się w kimś innym. Zanim to przeczytasz, będziemy już w Ameryce. Przykro mi, że Cię ranię, ale to częściowo Twoja wina.
Nie potrafiła wymyślić odpowiedniego zakończenia – nie mogła napisać „twoja” ani „kochająca” – więc podpisała tylko: Diana.
Początkowo zamierzała zostawić ten list w domu, na kuchennym stole. Potem zaczęła obsesyjnie obawiać się, że Mervyn może zmienić plany i zamiast zostać na noc w swoim klubie wróci we wtorek do domu, znajdzie ten list i narobi kłopotów jej oraz Markowi, zanim wyjadą z kraju. Tak więc w końcu wysłała list do jego fabryki, do której miał dojść dzisiaj.
Spojrzała na zegarek (prezent od Mervyna, który lubił, gdy była punktualna). Znała jego rozkład dnia: większość ranka spędzi w fabryce, potem około południa wróci do swojego gabinetu i przejrzy pocztę, zanim pójdzie na lunch. Na kopercie napisała: „Do rąk własnych”, żeby listu nie otwarła jego sekretarka. Będzie leżał na biurku w stercie zamówień, rachunków, listów i notatek. Mniej więcej teraz go przeczyta. Myśl o tym obudziła w niej poczucie winy i smutek, ale także ulgę wywołaną tym, że znajdowała się ponad trzysta kilometrów od niego.
– Jest nasza taksówka – oznajmił Mark.
Była lekko zdenerwowana. Przez Atlantyk samolotem?
– Czas już na nas – ponaglił.
Nakazała sobie spokój. Odstawiła filiżankę z kawą, wstała i obdarzyła go swym najpiękniejszym uśmiechem.
– Tak – powiedziała radośnie. – Czas lecieć.
Eddie zawsze był nieśmiały wobec dziewczyn.
Ukończył szkołę w Annapolis jako prawiczek. Kiedy stacjonował w Pearl Harbor, chodził na dziwki i to doświadczenie wzbudziło w nim obrzydzenie do samego siebie. Po odejściu z marynarki był samotnikiem i ilekroć odczuwał potrzebę znalezienia towarzystwa, jechał do odległego o kilka kilometrów baru. Carol-Ann pracowała jako naziemna hostessa w Port Washington na Long Island, gdzie znajdował się nowojorski terminal łodzi latających. Była opaloną blondynką o oczach koloru firmowego błękitu Pan American i Eddie nigdy nie odważyłby się umówić z nią na randkę. Jednak pewnego dnia w kantynie młody radiooperator dał mu dwa bilety na Życie z ojcem, grane na Broadwayu, a kiedy Eddie powiedział, że nie ma z kim iść, radiooperator odwrócił się do sąsiedniego stolika i zapytał Carol-Ann, czy chciałaby pójść.
– Thak – odparła i Eddie uświadomił sobie, że pochodzi z jego stron.
Później zdradziła mu, że czuła się wtedy rozpaczliwie samotna. Jako dziewczyna ze wsi nie wiedziała, jak się zachować przy wyrafinowanych nowojorczykach, i zżerały ją nerwy. Była zmysłową kobietą, ale nie miała pojęcia, co robić, kiedy mężczyźni poczynali sobie zbyt swobodnie, więc – zażenowana – ostro ucinała ich zaloty. Przez te nerwowe reakcje miała reputację lodowej królowej i rzadko ktoś próbował się z nią umówić.
Jednak Eddie nic wówczas o tym nie wiedział. Czuł się jak król, kiedy wzięła go pod rękę. Zabrał ją na kolację, a potem taksówką odwiózł do jej mieszkania. Na progu podziękował jej za miły wieczór, zebrał całą odwagę i pocałował ją w policzek, na co ona zalała się łzami i powiedziała, że jest pierwszym porządnym facetem, jakiego spotkała w Nowym Jorku. Zanim się zorientował, już zaprosił ją na następną randkę.
Na tej drugiej randce zakochał się w niej. Pojechali na Coney Island w gorący lipcowy piątek, a ona miała na sobie białe spodnie i błękitną jak niebo bluzkę. Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że naprawdę jest dumna z tego, iż widzą, jak z nim spaceruje. Zjedli lody, pojeździli kolejką górską zwaną Cyklonem, kupili śmieszne czapeczki, trzymali się za ręce i wyjawiali sobie różne niewinne tajemnice. Kiedy odprowadził ją do domu, powiedział jej szczerze, że nigdy w życiu nie był taki szczęśliwy, a wtedy ponownie go zaskoczyła, mówiąc, że ona też.
Wkrótce zaczął zaniedbywać farmę i spędzać każdą wolną chwilę w Nowym Jorku, sypiając na kanapie zdziwionego, lecz życzliwego kolegi mechanika. Carol-Ann zabrała go do Bristolu w stanie New Hampshire, gdzie poznał jej rodziców, dwoje niskich i chudych ludzi w średnim wieku, biednych i ciężko pracujących. Przypominali