że jest po prostu uroczy.
Inteligentny, zabawny i czarujący. Miał dobre maniery, czyste paznokcie i ładne ubrania. Lubił Mozarta, ale znał też muzykę Louisa Armstronga. A przede wszystkim lubił Dianę.
To niezwykłe, jak niewielu mężczyzn naprawdę lubi kobiety, pomyślała. Znani jej mężczyźni umizgiwali się do niej, próbowali ją obmacywać, proponowali schadzki za plecami Mervyna, a czasem, żałośnie pijani, wyznawali jej miłość, ale tak naprawdę wcale jej nie lubili: prowadzili zdawkowe rozmowy, nie słuchali, co mówi, i nic o niej nie wiedzieli. Mark był zupełnie inny, co odkryła w ciągu następnych dni i tygodni.
Dzień po ich spotkaniu w bibliotece wypożyczył samochód i zawiózł ją na wybrzeże, gdzie jedli kanapki na wietrznej plaży i całowali się w koszu na wydmach.
Miał apartament w hotelu Midland, ale nie mogli się tam spotykać, ponieważ Diana była zbyt dobrze znana: gdyby ktoś zobaczył, jak po lunchu idzie schodami na górę, do wieczora wiedziałoby o tym całe miasto. Pomysłowy umysł Marka znalazł rozwiązanie. Wzięli walizkę, pojechali do nadmorskiego miasteczka Lytham St Annes i zameldowali się w hotelu jako państwo Alder. Zjedli lunch, a potem poszli do łóżka.
Kochanie się z Markiem było taką frajdą.
Za pierwszym razem odstawił istną pantomimę, próbując rozebrać się w milczeniu, a ona za bardzo się śmiała, żeby się wstydzić, zdejmując ubranie. Nie martwiła się tym, czy mu się spodoba: najwyraźniej ją uwielbiał. Nie denerwowała się, ponieważ był taki miły.
Spędzili popołudnie w łóżku, a potem opuścili hotel, mówiąc, że się rozmyślili i nie zostaną. Mark zapłacił za całą dobę, żeby nikt nie szemrał. Podwiózł ją na stację jeden przystanek od Altrincham, więc dotarła do domu pociągiem, tak jakby spędziła popołudnie w Manchesterze.
Umawiali się w ten sposób przez całe cudowne lato.
Mark miał wrócić do Stanów na początku sierpnia, żeby pracować nad nowym programem, ale został. Napisał serię skeczy o Amerykaninie na urlopie w Wielkiej Brytanii i co tydzień wysyłał te scenariusze nową pocztą lotniczą Pan American.
Choć zdawała sobie sprawę, że ich czas się kończy, Dianie jakoś udawało się nie myśleć zbyt wiele o przyszłości. Oczywiście, pewnego dnia Mark wróci do domu, ale będzie tu jeszcze jutro, a tylko tak daleko wybiegała myślami w przyszłość. Z tym było tak jak z wojną: wszyscy wiedzieli, że będzie okropna, lecz nikt nie miał pojęcia, kiedy się zacznie, a dopóki do tego nie doszło, trzeba było żyć i starać się dobrze bawić.
Dzień po wybuchu wojny powiedział jej, że wraca do kraju.
Siedziała na łóżku z kołdrą podciągniętą pod biust, tak że jej piersi były odsłonięte: Mark uwielbiał, kiedy tak siedziała. Uważał, że ma cudowne piersi, choć ona sądziła, że są za duże.
Prowadzili poważną rozmowę. Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom i nawet szczęśliwi kochankowie musieli o tym rozmawiać. Diana przez cały rok śledziła ten okropny konflikt w Chinach i myśl o wojnie w Europie przejęła ją zgrozą. Tak jak faszyści w Hiszpanii, Japończycy bez skrupułów zrzucali bomby na kobiety i dzieci, a masakry w Chungkingu i Yichangu budziły przerażenie.
Zadała Markowi pytanie, które było na ustach wszystkich.
– Jak myślisz, co się stanie?
Tym razem nie miał na to żartobliwej odpowiedzi.
– Myślę, że to będzie okropne – rzekł poważnie. – Uważam, że Europa zostanie obrócona w perzynę. Może ten kraj przetrwa, będąc wyspą. Taką mam nadzieję.
– Och – jęknęła Diana.
Nagle poczuła lęk. Brytyjczycy nie mówili takich rzeczy. W gazetach pisano o walce, a Mervyn niecierpliwie czekał na rozpoczęcie wojny. Jednak Mark był osobą postronną i jego werdykt, wygłoszony tym swobodnym głosem z amerykańskim akcentem, brzmiał niepokojąco realistycznie. Czy na Manchester spadną bomby?
Przypomniała sobie coś, co powiedział Mervyn, i powtórzyła to.
– Ameryka prędzej czy później przystąpi do wojny.
Mark zaszokował ją, mówiąc:
– Chryste, mam nadzieję, że nie. Europejskie przepychanki to nie nasza sprawa. Mogę zrozumieć, dlaczego Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, ale niech mnie diabli, jeśli chcę zobaczyć Amerykanów ginących w obronie pieprzonej Polski.
Nigdy nie słyszała, żeby przeklinał. Czasem szeptał jej sprośności do ucha, kiedy się kochali, ale to było co innego. Teraz wyglądał na rozgniewanego. Pomyślała, że może trochę się boi. Wiedziała, że Mervyn jest przestraszony: u niego strach przybierał postać zuchwałego optymizmu. Strach Marka objawiał się izolowaniem się od otoczenia i przekleństwami.
Była stropiona jego nastawieniem, choć mogła zrozumieć punkt widzenia: dlaczego Amerykanie mieliby walczyć za Polskę czy nawet za Europę?
– A co ze mną? – zapytała i dorzuciła nieco frywolnie: – Nie chciałbyś, żeby zgwałcili mnie jasnowłosi naziści w błyszczących buciorach, prawda?
To nie było zbyt zabawne i natychmiast pożałowała tego żartu.
Wtedy wyjął z walizki kopertę i jej wręczył.
Wyciągnęła z koperty bilet.
– Wracasz do domu! – zawołała.
Dla niej to było jak koniec świata.
– Są tam dwa bilety – rzekł z powagą.
Jej serce na moment przestało bić.
– Dwa bilety – powtórzyła głucho.
Była zdezorientowana.
Usiadł na łóżku obok niej i wziął ją za rękę. Wiedziała, co zamierza jej powiedzieć, i była jednocześnie podniecona i przerażona.
– Jedź ze mną, Diano – poprosił. – Leć ze mną do Nowego Jorku. Potem udamy się do Reno i dostaniesz rozwód. Następnie polecimy do Kalifornii i pobierzemy się. Kocham cię.
#Leć”. Ledwie mogła sobie wyobrazić przelot nad Atlantykiem, takie rzeczy zdarzały się tylko w bajkach.
#Do Nowego Jorku”. Miasta drapaczy chmur i nocnych klubów, gangsterów i milionerów, modnych dziedziczek fortun i ogromnych limuzyn.
#Dostaniesz rozwód”. I uwolni się od Mervyna!
#Następnie polecimy do Kalifornii”. Tam, gdzie robi się filmy, gdzie na drzewach rosną pomarańcze i gdzie codziennie świeci słońce.
#I pobierzemy się”. Będzie miała Marka cały czas, każdego dnia, każdej nocy.
Odebrało jej mowę.
– Moglibyśmy mieć dzieci – powiedział Mark.
Chciało jej się płakać.
– Zapytaj mnie jeszcze raz – szepnęła.
– Kocham cię. Czy wyjdziesz za mnie i urodzisz mi dzieci?
– Och tak – odparła i poczuła się tak, jakby już leciała. – Tak, tak, tak!
Musiała wieczorem powiedzieć to Mervynowi.
Był poniedziałek. We wtorek pojedzie do Southampton z Markiem. Clipper odlatywał w środę o drugiej po południu.
Kiedy dotarła do domu w poniedziałkowe popołudnie, niemal unosiła się w powietrzu, lecz gdy tylko weszła do domu, cała ta euforia wyparowała.
Jak mu powiedzieć?
Dom