i chleb.
Poszedłem zdecydowany bronić Nauczyciela, gdyby chcieli go skrzywdzić. Zastanawiałem się, czemu żaden z braci nie podążył ze mną. Bezpieczeństwo Nauczyciela uznałem za ważniejsze od zaspokojenia głodu. Miałem nadzieję, że On to zapamięta. I jeszcze jedno – że moi towarzysze nie zjedzą mojej porcji.
– Wierz mi, panie – mówiłem, idąc za nim, bo nie rozumiałem jego słów. – Mamy za sobą wiele dni drogi. Odpoczniemy i pójdziemy dalej.
Czemu mieliby dla nas zabijać barana? Dziwni ludzie. Ostatnie prawdziwe mięso, które jadłem, to świąteczne jagnię, ale miało to miejsce wiele miesięcy temu, jeszcze w moim domu rodzinnym. Jaszczurki, które nam się z rzadka trafiały, albo niewielkie gryzonie były mięsem jedynie z nazwy.
Mijaliśmy pobielone domki. W oknach paliły się świece, większość mieszkańców jadła wieczerzę. Z niektórych dobiegał śpiew matki usypiającej dzieci. Stanęliśmy na niewielkim placu, gdzie na środku rosły krzewy wydzielające piękny zapach. Nieopodal tryskało niewielkie źródło. Przy nim klęczał Nauczyciel i modlił się w skupieniu. Mężczyźni przystanęli, zdecydowani poczekać na koniec modlitwy. Ja wiedziałem, że Nauczyciel zazwyczaj modli się całą noc, więc czekanie może się przedłużyć. Po kilku minutach Nauczyciel podniósł głowę, odwrócił się w naszą stronę i pozdrowił moich towarzyszy skinieniem głowy. Potem wstał i podszedł do nas.
– Dziękujemy wam pokornie za gościnę i strawę – powiedział.
– Panie... – wyszeptał żarliwie starszy mężczyzna. – Czy ty jesteś...? Czy jesteś...?
– Wyczekiwanym Mesjaszem? – dokończył młodszy.
Zrozumiałem, skąd na ich twarzach mieszanka podziwu, szacunku i grozy. Nauczyciel nie uśmiechnął się. Spojrzał na nich, skłonił się i położył lewą rękę na piersi. Prawą zaś uniósł i wykonał gest błogosławieństwa. Mężczyźni schylili głowy.
– Idę pierwszy, torując drogę temu, którego strzępka szaty nie jestem godzien nosić. – Te słowa Nauczyciel wypowiadał za każdym razem, kiedy ktoś go pytał, kim jest i dokąd idzie.
– Musisz być zatem prorokiem! Uzdrowiłeś syna mojego, Noela! – krzyknął starszy z mężczyzn i padł na kolana. – Głuchego od urodzenia. Jedyny syn... Po twoim błogosławieństwie słyszy! Przyszedł do mnie, zatykając uszy rękoma, bo nadmiar dźwięków, do których nie jest przyzwyczajony, przeraził go nie na żarty. Myślał, wybacz nam, panie, że uczyniłeś mu coś złego.
– Nie wiem, o czym mówisz, panie. Ja nie mam mocy uzdrawiania, nie wiedziałem, że twój syn nie słyszy. – Nauczyciel się uśmiechnął.
Mężczyźni spojrzeli na siebie. Zastanawiałem się, czemu Nauczyciel nie chce przyznać się do tego, że potrafi czynić cuda, podobnie jak Mesjasz. Nigdy wcześniej nie uzdrowił nikogo, nie rozmnożył jedzenia ani nie sprawił w żaden sposób, że było nam lżej wędrować. Jeśli w każdej napotkanej wiosce komuś pomoże, nie będziemy cierpieć głodu ani biedy.
– Zawdzięczacie to Bogu najwyższemu – powiedział. – Do niego wznieście modły dziękczynne. Nie do mnie, Jego marnego sługi.
Mężczyźni pokiwali głowami. Najwyraźniej nie wierzyli w to, co usłyszeli.
– Jesteś prorokiem, panie... – powtórzył młodszy. – Tym, który zapowiada nadejście Syna Bożego...
– Jestem prorokiem, który zapowiada nadejście Syna Bożego – powtórzył jak echo Nauczyciel.
– Niech imię Jego będzie pochwalone.
Mężczyźni spojrzeli na mnie.
– Czy jest coś, co możemy zrobić dla ciebie, panie, oraz dla twoich towarzyszy? – spytał młodszy.
– Zrobiliście już dość. Możemy odpocząć w cieniu waszych drzew, skłonić głowy pod waszym dachem, posilić się jedzeniem z waszych stołów. To dla nas bardzo wiele. Bracie Arielu – zwrócił się nieoczekiwanie do mnie, jakby dopiero teraz mnie zauważył – powiedz naszym towarzyszom, że nie przyjdę na wieczorny posiłek. Będę modlił się całą noc, prosząc Boga o szczęśliwą drogę i rychłe spotkanie z Mesjaszem.
– Nauczycielu, miej na względzie nas, zadbaj o siebie. Co stałoby się z nami, gdybyś...? – Nie śmiałem dokończyć myśli. Nauczyciel wielokrotnie mówił o wielkim znaczeniu modlitwy.
– Duch ustępuje przed ciałem.
– Ciało musi dostać strawę, aby duch w nim był wielki – rzekłem i spuściłem jeszcze niżej głowę. Stałem tak pełen pokory, aż usłyszałem słowa, które mnie uradowały.
– Wystarczy mi miska warzyw i kawałek chleba przyniesione tutaj. Wiem, że się martwicie, kiedy poszczę. Zapewniam cię, że moje ciało czerpie moc z ducha i nie potrzebuje strawy. Dziś wieczorem zjem posiłek, ale sam.
Uzdrowienie tego chłopca musiało go wiele kosztować. Twierdzi, że uzdrowienia dokonał Bóg najwyższy. Czyżby się obawiał, że mieszkańcy mijanych wiosek zaczną mu przyprowadzać wszystkich chromych, ślepych i głuchych? Odszedłem, a za mną mężczyźni wypowiadający podziękowania.
– Co możemy dla niego zrobić? – spytał starszy bezradnie.
– Nie przeszkadzajcie mu. Róbcie, o co prosi. On wie, co robi. A my dziękujemy za poczęstunek.
Poprosiłem o wodę i ucieszyłem się, kiedy powiedzieli, że po drugiej stronie góry płynie potok, niewielki, ale wartki. Pragnąłem zanurzyć się w wodzie chociaż na chwilę.
– Czy zapisujecie słowa waszego Nauczyciela? – zainteresował się nagle ojciec uzdrowionego chłopca.
Nie zrozumiałem go. Patrzyłem zdumiony. Drugi mężczyzna najwyraźniej także o tym myślał, bo pokiwał głową.
– Czy nie warto zapisywać czynów i myśli waszego Nauczyciela, aby przekazać te zapiski potomnym?
Aż się zachłysnąłem na te słowa. Absolutna racja! Kto po śmierci Nauczyciela pozna jego nauki? A nauki Mesjasza? Pójdą w zapomnienie wraz ze śmiercią ostatniego potomka uzdrowionego dziecka albo obdarzonego łaską dorosłego. Mesjasz też kiedyś odejdzie, chociaż proroctwa są mgliste i mówią o jego wiecznym życiu.
– Co masz na myśli? – spytałem ostrożnie.
Zapewnili mnie, że mają dobre rozwiązanie, i zachęcili, abym udał się na spoczynek. Sami mieli przynieść Nauczycielowi zupę i chleb. Wróciłem do stodoły. Moi utrudzeni towarzysze spali. Zjadłem to, co mi zostawili, i także zasnąłem.
Rankiem mężczyźni przynieśli zwitek papirusu, który podali Nauczycielowi. Większość braci wciąż spała, czuwał tylko Abiasz, zbudził się też Gabriel, który z kolei zbudził mnie.
– Co to jest? – odezwał się Nauczyciel.
– Papirus – odpowiedział ojciec chłopca, który zaczął słyszeć. – Spisujcie wasze nauki dla takich jak my.
Nauczyciel wziął do ręki zwitek i spojrzał na nas niepewnie.
– My... – westchnął Eliasz.
Spojrzeliśmy wszyscy po sobie.
– Czy któryś z was umie pisać? – Nauczyciel popatrzył na nas uważnie.
Mężczyźni także skierowali na nas wzrok. Widocznie uznali, że ci, którzy czynią cuda, są także uczeni w mowie i piśmie. Powiedziałem szybko, że umiem pisać, chociaż znałem tylko kilkanaście liter. Potrafiłem zapisać swoje imię, imię żony i córki. Umiałem liczyć do stu. To mi się przydawało podczas sprzedawania ryb. Na szczęście zgłosił się jeszcze Abiasz. Uczył się przez kilka