Ałbena Grabowska

Kości proroka


Скачать книгу

      – No tak, teraz jesteś bardziej Polką. Niewiele w tobie zostało z Bułgarki...

      Może i niewiele. Tylko to, że latami cierpiałam i tęskniłam za Angełem, z którym przecież nie łączył mnie długotrwały i głęboki związek. To akurat głęboko bułgarska cecha.

      Wychodzimy. Znów mijamy sklep z pamiątkami i śmiesznymi napisami na blaszanych tabliczkach. Sprzedawca siedzi na stołeczku na zewnątrz i uśmiecha się do nas. Myślałam, że to jakiś znajomy Dimityra, ale nie. Mimo to odpowiadam mu uśmiechem. Dimityr patrzy z dezaprobatą.

      – Odprowadzę cię teraz do kwatery, odpocznij sobie. Koło trzeciej przyjdź na komisariat. Poznam cię z całą ekipą, pogadamy o śledztwie. Wieczorem zapraszam cię do nas.

      Nagle zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco.

      – Jak to „do nas”?

      Pytałam go przecież, czy jest sam. Chciałam się przygotować na widok ewentualnej żony. Odpowiedział ze śmiechem, że się nie ożenił. Więc jakie „do nas”?

      – No do nas, do domu. Mieszkam teraz z Silwiją, na Radost.

      Jak mogłam o niej zapomnieć? Imię młodszej siostry wymawiał „Silwja”. Nie bawiliśmy się z nią, bo jak z maluchem młodszym od nas o osiem lat biegać po starym mieście? Na ulicy Radost mieszkali ich rodzice, a babcia, obok mojej babci, na Patriarchy Ewtemija. Rano rodzice przywozili go do babci autobusem i szli do pracy. Do Silwii przychodziła druga babcia i pilnowała jej na miejscu.

      – Nie wyszła za mąż?

      – Daj spokój – żachnął się. – Ma dwadzieścia dwa lata. Studiuje. Jeszcze ma czas, żeby wychodzić za mąż.

      – Co studiuje?

      – Ekonomię. Chce stąd wyjechać. Jak wszyscy młodzi ludzie. Witaj w Bułgarii.

      *

      Upał i kurz. Kurz i upał. I te powykrzywiane płyty chodnikowe. O mało nie wybiłam sobie zębów, kiedy się potknęłam.

      – Uważaj dziewczyno, bo sobie piękną buźkę pokiereszujesz! – krzyknął za mną niemiłosiernie brudny dziadek, który przysiadł na drewnianym stołku przed domem i patrzył na przechodzących ludzi, dłubiąc pieczone pestki słonecznika.

      Nie odpowiedziałam, ale i się nie rozzłościłam. Robisz postępy, Margarito.

      W drzwiach mojej kwatery siedział na taborecie Bożydar, właściciel. Podobnie jak tamten brudny dziadek jadł słonecznik i wypluwał łupiny wprost na chodnik. Nic dziwnego, że Płowdiw jest tak strasznie brudny, wszędzie łupiny, liście, pety...

      – Kwatera okej, dziewczyno?

      – Jasne, wszystko w porządku.

      – Chcesz czegoś? Kupić ci coś? Kobieta ma ci posprzątać?

      Ta „kobieta” to jego żona.

      – Przecież nie zabawię tu długo.

      – Przez miesiąc nie będziesz sprzątała?

      Faktycznie, kurzy się tu okropnie. Poddałam się.

      – Niech przyjdzie i posprząta, ale wystarczy raz w tygodniu. Ręczniki chcę wymieniać co trzy dni. Gdzie tu macie pralnię?

      – Kobieta ci upierze, zostaw, co chcesz. Jak powiesz, to ci i wyprasuje.

      – Gdzie znalazłeś taką pracowitą kobietę? – Uśmiechnęłam się krzywo.

      – Na wsi u babci. Ona też z Płowdiwu, ale poznaliśmy się w Parwomaju. Taki los.

      Odpowiedział całkiem poważnie, nie dostrzegł ironii w moim głosie. Jeszcze nie widziałam jego „kobiety”.

      – Daj jej mój numer telefonu. Idę odpocząć, przepraszam cię, nie pogadamy.

      Bożydar przesunął się nieco, ale niewystarczająco i musiałabym się o niego otrzeć. Stałam więc, uparcie patrząc na zdrawec rosnący w donicach poustawianych po obu stronach drzwi. Uwielbiam jego zapach. Wreszcie Bożydar podniósł się i odsunął stołek.

      – Możemy cię zabrać wieczorem na miasto, bo ty tu chyba nikogo nie znasz.

      Jeszcze czego. Nie mam w planach wychodzenia „na miasto”, zanim sobie wszystkiego nie poukładam. Muszę zastanowić się nad tymi znakami. No i Dimityr mnie zaprosił.

      – Dzięki, jestem już z kimś umówiona.

      – Widzę, że nie jesteś z tych, co siedzą w domach wieczorami. – Zaśmiał się. – Prawidłowo. Młoda, piękna, musisz korzystać z życia.

      Ruszyłam wąskimi schodkami na górę. Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze. Miało własny balkon i coś naprawdę fajnego – taras na dachu budynku. Tylko do mojego użytku. Widać z niego całe miasto. Wolę spędzić wieczór tutaj niż z Bożydarem i jego „kobietą” na mieście. Nie lubię bułgarskich mężczyzn, nie tylko ze względu na Angeła. Chodzi o to, jak traktują kobiety. Czy naprawdę nie przenosisz swojej niechęci na wszystkich mężczyzn z powodu tego, co ci zrobił ten jeden? To bez sensu, Margarito.

      *

      Dimityr był szefem. Imponujące. Jego zespół liczył wprawdzie kilka osób, ale przecież o sukcesie decyduje nie ilość, lecz jakość. Jego zastępcy byli jak ogień i woda. Pierwszy, łysy, z brzuszkiem Christo Wapcarow, starszy policjant pamiętający czasy Todora Żiwkowa. Drugi młody i przystojny, Nedko Kolew, widać, że spędzał długie godziny w siłowni. Na muskularnym ramieniu widniał tatuaż smoka. Miałam ochotę powiedzieć mu, że taki smok to dziewczyńska dziara, ale się powstrzymałam. W przeciwieństwie do Christa nie obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem, tylko powitał miło. Piękna dziewczyna, Wirginija Popowa, była młodszym detektywem i psychologiem z zawodu, podobnie jak ja. Zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, na mężczyznach zapewne również tak działała. W stu procentach wpisywała się w definicję atrakcyjnej Bułgarki. Bardzo zgrabna, włosy czarne, wielkie oczy podkreślone kreską, rzęsy oczywiście przyklejone, usta zrobione, ale dyskretnie. Ubrana niczym piosenkarka na chwilę przed udzieleniem wywiadu w telewizji – w ciasne dżinsy, półprzezroczystą białą koszulę do pępka i sandały na niebotycznych obcasach. Długie paznokcie, a w uszach krzykliwe czerwone kolczyki. Moim zdaniem psycholog, który tak wyglądał, nie wzbudzał zaufania. No i w tym stroju nie pobiegłaby za przestępcą, ale pewnie nie musiała. W grupie byli również Koljo Dżubrow, patolog, to cichy facecik średniego wzrostu, średniej urody i w ogóle dość średni, a także Milena Krumowa, krępa, śniada dziewczyna, która „dopiero zaczyna”.

      – Margarita Nowak – przedstawiłam się, wymawiając imię z naciskiem. Miałam nadzieję, że Dimityrowi nie przyjdzie do głowy nazywać mnie publicznie Gitką.

      – Czekaliśmy na ciebie – odezwała się Wirginija. – Cieszymy się, że jesteś.

      Reszta potwierdziła energicznie. To miłe. Sądziłam, że nie będą szczególnie rozentuzjazmowani moim widokiem. W końcu poza znajomością polskiego niczego specjalnego nie wniosę do sprawy. Zresztą raport z Komendy Głównej mają przetłumaczony na bułgarski, a moja wiedza archeologiczna nie czyni ze mnie ekspertki. Dwa lata studiów osiem lat temu...

      – Czy wiesz o nieboszczyku coś ponad to, co nam tu przysłali? – Pytanie padło z ust Christa Wapcarowa.

      Twarz oblał mi rumieniec. Przed wyjazdem wezwano mnie do komendy. Podpisałam tonę papierów, między innymi klauzulę poufności. Dostałam wszelkie raporty w formie elektronicznej i na papierze. Przestudiowałam je dokładnie, ale nie przyszło mi do głowy, żeby spytać o cokolwiek.

      – Nie.

      – Jutro o dziesiątej naszego czasu mamy zadzwonić do Polski. Jestem umówiony na telefon z... – Spojrzał