ramionami.
– Ty jesteś w kryminalnym, nie ja...
– Nigdy nic podobnego tu się nie zdarzyło. Przecież to przypomina scenariusz filmu. Zrozum, w realu nie ma takich morderstw. Pijany mąż wali na oślep żonę: wieśniak siekierą, inteligent pałką. Ktoś truje starą ciotkę albo babkę, bo nie może się doczekać spadku... – Odchrząknął, bo zaniosłyśmy się śmiechem.
– Ja nie o tym, dajcie spokój. – Dimityr po chwili też się roześmiał. – Leliczka jest naprawdę kochana. Poza tym my mamy gdzie mieszkać.
Lelja Rajna to starsza siostra babki Dimityra i Silwii. Kiedyś mi opowiedziała, że rodzice nie chcieli zgodzić się na ślub młodszej córki, zanim starsza nie wyjdzie za mąż. Młodsza i jej ukochany czekali trzy lata, wreszcie pobrali się potajemnie. Rajna nikogo nie znalazła, została sama. Była jak cień, zawsze w pobliżu, pomocna. Wychowywała Silwiję jak własną córkę
– Jedyny punkt zaczepienia to znaki na ciele ofiary – zauważyłam. – Naprawdę nikt nie umie ich odczytać?
– Nie pytaliśmy aż tak wielu osób – wyjaśnił Dimityr. – Do twojej matki zadzwoniłem zaraz następnego dnia. Po prostu mnie zbyła. Trochę mnie to zdziwiło. Bo w końcu czemu...
Najwyraźniej czuł się głupio, że nie powiedział mi o tamtej rozmowie. Matka też nie wspomniała mi, że Dimityr zwrócił się najpierw do niej. Kochana, prawda? Po co uknuła intrygę, by wysłać mnie do Bułgarii? Czy sądzi, że uda się jej ściągnąć mnie do Sozopola? Chce, żebym z nimi zamieszkała, poznała braci przyrodnich? Tyle razy zachwycała się, jacy są zdolni i mili. Pewnie, będziemy jeszcze wielką, szczęśliwą rodziną.
– Mówiła, że znaki nie są trackie, na pewno też nie hebrajskie ani egipskie. – Dimityr uparcie wracał do tematu. Pozwoliłby nam spokojnie zjeść.
– Niby czemu nie trackie? – Skrzywiłam się.
Trakowie właściwie nie używali pisma. Polegali na ustnych przekazach, dlatego prawie nic o nich nie wiadomo. Oczywiście, starożytni Trakowie, nie ci z pierwszych wieków po Chrystusie. Matka z pewnością była tego świadoma.
– Nie mam pojęcia czemu...
Zdawała sobie z tego sprawę, mimo to o niczym nie powiedziała Dimityrowi, tylko kazała mnie sprowadzić. Ona lepiej sprawdziłaby się jako konsultantka. Jest wybitną archeolożką, znawczynią kultury trackiej, rzymskiej i hebrajskiej. Dlaczego nie chciała pomóc?
– Lepiej nie mów przy swoich ludziach, że nie wiesz, co z tym zrobić – zauważyłam.
– Znamy się jak łyse konie. Nie zamierzam udawać mądrego. Cóż, wiele nie szukaliśmy i nie pytaliśmy. Baliśmy się pretensji Polaków. W końcu to deputowany... Muszę przyznać, że pozwalają nam spokojnie prowadzić śledztwo, nie wtrącają się, nawet nie naciskają, żebyśmy jak najszybciej znaleźli winnego. Jestem nawet zaskoczony.
– Zaskakujące, fakt. Ktoś tuszuje sprawę?
Silwija przysłuchiwała się nam z zainteresowaniem.
– Ludzie mają swoje problemy – wtrąciła po chwili. – Biednie tu, przaśnie, ludzie coraz mniej zarabiają, ledwie wiążą koniec z końcem. Kto może, ucieka za granicę. Taka sprawa na krótko wywołuje sensację, kilka dni rozprawia się o niej ze znajomymi przy kawie. Potem pojawiają się inne. Ostatecznie to nie był Bułgar.
– A w Polsce nikt go nie chce – dodał Dimityr. – Nie wiemy, co zrobić z ciałem. Oczywiście, jeszcze nie teraz...
– Nie znaleźliście spadkobierców? Kto po nim odziedziczy mieszkanie? – Zanotowałam w pamięci, żeby spytać o to jutro policjanta z Warszawy.
Znów zaprzeczył skinieniem głowy.
– Ponoć Kościół. Przepisał im wszystko. Sam jak palec. W dzisiejszych czasach niemal nieprawdopodobne.
Czyli nikt nie miał motywu, żeby go zabić. Więc dlaczego nie żyje? Po co kogoś zwabiać do innego kraju i tam pozbawiać życia w tak perwersyjny sposób?
– Przepraszam cię, Silwijo, pewnie cię to nudzi. – Zauważyłam, że Silwija patrzy w bok.
– Fakt. Znam to na pamięć. Wciąż słucham o tym gościu i szczegółach jego śmierci. Ale wy się nie krępujcie. Ja przyniosę deser.
– Masz jeszcze deser? Perwersja...
– Krem karmelowy. – Silwija wyszczerzyła równe zęby. – Moje dzieło. Dimityr go uwielbia. Kiedy jest grzeczny i ładnie poprosi, to mu robię.
Odprowadziliśmy ją wzrokiem.
– Wyrosła, co?
Nie da się zaprzeczyć.
– Od kiedy mieszkacie tu razem?
Tak naprawdę chciałam wiedzieć, czy z kimś był. Miałam nadzieję, że się nie zorientuje.
– Od zawsze. Jesteśmy zgodnym rodzeństwem. Nie przeszkadzamy sobie.
– Nie ożeniłeś się?
– Nie. Już mnie o to pytałaś.
– Dlaczego? Jesteś przystojny, masz dobrą pracę.
Nie wyglądał na zdziwionego. Dla Bułgarów to normalne: chcesz coś wiedzieć, pytasz. Nie ma spraw intymnych.
– Jeszcze się ożenię. Mam czas. – Dimityr wzruszył ramionami.
Taką odpowiedzią musiałam się zadowolić. Krem karmelowy okazał się pyszny.
ZIEMIA ŚWIĘTA, I WIEK
Moje stopy krwawią od całodziennego marszu, wnętrze dłoni pokryło się sączącymi pęcherzami od trzymania kostura. Los pielgrzyma. Próbowałem iść bez podpory, ale okazało się to jeszcze trudniejsze. Co wieczór, kiedy robimy postój, przekłuwam pęcherze kolcem i nacieram sokiem z agawy. Nie na wiele się to zdaje. W pewnej wiosce udzieliła nam gościny stara wdowa. Zauważyła moje stopy i posmarowała je nieznanym mi lekarstwem. Natychmiast poczułem ulgę. Nauczyciel nie patrzył na to przychylnym okiem, gdyż kobieta mruczała przy tym jakieś dziwne słowa, na pewno nie modlitwę do dobrego Jahwe.
– Trzeba czekać do zagojenia ran – mruknęła na koniec.
– Jutro wyruszamy w dalszą drogę – odezwał się brat Samuel.
On też miał poranione stopy, choć nie tak bardzo jak ja. Tylko moje krwawiły i ropiały. Czy to dlatego, że jestem starym człowiekiem? Mam prawie trzydzieści lat.
– Dlaczego moje stopy tak krwawią? – zapytałem wdowy.
– Trzeba słuchać swojego ciała – odparła. – Kiedy robimy mu krzywdę, buntuje się przeciw nam, choruje.
Sądzę, że moje ciało gwałtownie domagało się morza. Morska woda zawsze działała na mnie niczym balsam. Kiedy byłem dzieckiem, dostałem wysokiej gorączki. Ojciec, nie zważając na protesty matki, zawinął mnie w prześcieradło i zaniósł na brzeg morza. Trzymał mnie w wodzie całą noc. Pilnował przy tym, by nie zatopił mnie przypływ. Rano słaniałem się na nogach, lecz gorączka ustąpiła. Wyzdrowiałem. Zapamiętałem tę lekcję. Co z tego? Od morza dzieliły mnie teraz całe dni marszu...
– Gdybym mógł zanurzyć się w morskiej wodzie... – westchnąłem.
– Morze to dom – odezwał się Nauczyciel. – Opuściliśmy nasze domy, żeby podążyć za głosem Pana.
Stara coś wymamrotała.
– Dobra kobieto – zagadnął Nauczyciel. – Czy nie znalazłoby się trochę jedzenia dla strudzonych pielgrzymów?
Jeszcze jeden