mnie pan dobrze, wie pan, że nigdy nie działam pochopnie.
Osica parsknął cicho.
– Wciąż jesteś dla mnie zagadką, Forst.
– I za to mnie pan ubóstwia.
Komendant udawał, że nie usłyszał tej uwagi.
– A najbardziej dziwi mnie twoje podejście do konsekwencji wszelkich działań – ciągnął Edmund. – Jesteś święcie przekonany, że gdybyś cofnął się w czasie, nieuchronnie zmieniłbyś bieg historii. Ale jednocześnie nie dopuszczasz, że to, co robisz teraz, wpływa na przyszłość.
Wiktor wzruszył ramionami.
– Nieważne – dodał inspektor z papierosem w ustach i zerknął na Dominikę. – Jak to, do cholery, wygląda od strony prawnej?
– Podróże w czasie? Nie są zakazane.
– Na litość boską…
Prokurator przyjęła przepraszający wyraz twarzy.
– Obowiązuje zasada terytorialności wynikająca z artykułu piątego Kodeksu karnego.
– Mhm.
Osica czekał na więcej, ale w tej sytuacji Wadryś-Hansen wyraźnie nie wiedziała, co powinna dodać. Założyła zapewne, że komendant zna wszystkie szczegóły – przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że jeśli ciało naprawdę znajduje się na granicy, nastąpił pat.
– To tyle ze strony prokuratury? Jak zawsze pomocni?
– Panie inspektorze…
Edmund uniósł dłonie.
– Nie potrzebuję żadnych tłumaczeń, jestem do takiego stanu rzeczy przyzwyczajony – rzucił nerwowo. – Chociaż podchodząc pod ten zasrany szczyt, spodziewałem się raczej spychologii stosowanej.
Forst przypuszczał, że w każdym innym przypadku oczekiwania Osicy okazałyby się zasadne. Polscy i słowaccy śledczy nie próbowaliby przejąć sprawy, ale wręcz odwrotnie, zrobiliby wszystko, by zrzucić ją na przeciwną stronę. Jeśli jednak rzeczywiście chodziło o Bestię z Giewontu, sprawa była bardziej skomplikowana.
Batalia jurysdykcyjna rozegrała się już wcześniej, kiedy wykryto przestępstwa po obu stronach granicy. Wtedy wprawdzie działano z przeświadczeniem, że sprawcą jest Polak, ale Słowacy niechętnie wycofali się ze śledztwa.
Teraz zamierzali sobie odbić. W dodatku obydwu stronom zależało na głośnym sukcesie – a nic nie rozbrzmi donioślej od informacji o ujęciu Bestii.
– W grę wchodzi międzynarodowe prawo karne – odezwała się Dominika. – Umowy wielostronne plus bilateralna polsko-słowacka o jurysdykcji, jeśli taką mamy zawartą.
– Nie jest tego pani pewna?
– To nie moja działka – odparła ciężko Wadryś-Hansen. – Ale jasne jest dla mnie, że ani jedni, ani drudzy nie mają prawa podejmować działań śledczych na terytorium innego państwa.
Edmund znów rozłożył ręce i przez moment trwał w takiej pozie, jakby czekał, aż zostanie ukrzyżowany.
– Więc co? My mamy badać połowę umarlaka po naszej stronie, a te śmierdzące gnoje tę drugą?
– Oczywiście, że nie.
– To co, do cholery, mamy robić?
Spokój w głosie prokurator kazał Forstowi sądzić, że Dominika wpadła już na jakieś rozwiązanie. Jakby na potwierdzenie jego myśli zmrużyła oczy, a potem bez słowa skierowała się w stronę granicy państwowej.
Wiktor i Osica ruszyli za nią, a Słowacy natychmiast wyszli im naprzeciw. Obydwie grupy zatrzymały się przed słupkiem i zaczęły mierzyć się wzrokiem. Mężczyzna w niewyszukanych turystycznych ubraniach wyszedł nieco przed szereg.
– Detektív oddelenia vrážd Gašpar Barát – odezwał się.
– Prokurator Dominika Wadryś-Hansen.
Uścisnęli sobie ręce, reszta zdawała się nawet nie mrugać. Polka zaproponowała przejście na angielski, ale jej odpowiednik po drugiej stronie wyraźnie nie radził sobie z tym językiem. Znacznie lepiej szło mu posługiwanie się łamanym polskim. Przez moment zapewniali się o wzajemnej woli współpracy, ale Forst skupiał się wyłącznie na ciele ofiary.
Łaciński napis był głęboki, wszystko wskazywało na to, że zabójca mozolnie i drobiazgowo go wykonywał. Litery były proste, nieposzarpane, jakby ich umieszczanie przychodziło z łatwością. W rzeczywistości sprawca musiał poświęcić temu sporo czasu.
Forst pochylił się lekko, by lepiej widzieć monetę w ustach. Była złota, nie przypominała żadnej z poprzednich. Z pewnością nie był to środek płatniczy ani żaden kolekcjonerski numizmat. Wyglądała raczej jak moneta okolicznościowa lub medal.
– I? – szepnął stojący za nim Osica.
Wiktor wyprostował się i odwrócił do dawnego przełożonego.
– Trudno cokolwiek dostrzec.
– To i tak pewien postęp.
Forst uniósł brwi.
– Przynajmniej nie pchasz łap do gęby truposza.
– Bo ostatnio nie skończyło się to najlepiej – odparł Wiktor, wodząc wzrokiem po metalowych pojemnikach przyniesionych przez techników. – Nie ma jeszcze całego sprzętu – zauważył.
– Ano nie. Nasi ludzie i TOPR-owcy taszczą dopiero resztę na górę. Ale nawet gdybyśmy mieli tu urządzenia pomiarowe do obrazowania w trójwymiarze, na nic się to nie zda. Te bydlaki nie pozwalają nawet zrobić zdjęć.
– My im również nie.
– Stajesz po stronie śmierdzieli, Forst?
– Nie czuję tu żadnego smrodu oprócz fekaliów z jelita grubego ofiary, panie inspektorze.
– Więc coś jest nie tak z twoim węchem. Ci ludzie pałaszują sery pleśniowe na dzień dobry, na jak się masz i na do widzenia. A skutek jaki jest, to każdy widzi. Spójrz na naszą prokurator.
Dominika rzeczywiście miała nietęgą minę, ale nie miało to nic wspólnego ze słowackim upodobaniem do nabiału pokrytego niebieskawym nalotem. Wyraźnie traciła cierpliwość, podczas gdy detektyw wydziału zabójstw zalewał ją nieprzerwanym strumieniem argumentów.
– Wystarczy – rzuciła w końcu, podnosząc rękę. – Chciałam załatwić to polubownie, ale skoro to niemożliwe, powiem wprost: to nasza sprawa.
– Przecież już tłumaczyłem…
– Oboje domyślamy się, kto może być sprawcą.
– Możliwe. Ale za wcześnie jeszcze…
– I oboje wiemy, skąd zabójca przyszedł.
– Tak?
– Oczywiście. Bez względu na to, czy to Bestia z Giewontu, czy naśladowca, wszedł od polskiej strony.
– Nawet jeśli, to bez znaczenia.
– Myli się pan – zaoponowała stanowczo Dominika.
– Ciało jest na granicy. Równo na granicy.
– Ale zabójca musiał działać po którejś ze stron – zauważyła, zbliżając się o krok. – A z punktu widzenia polskiego i międzynarodowego prawa to pierwsza przesłanka właściwości terytorialnej. Liczy się nie to, gdzie wystąpił skutek, ale to, gdzie doszło do działania lub zaniechania.
Zatoczyła ręką krąg pod polską częścią wierzchołka.
– A ono miało miejsce