Remigiusz Mróz

Nieodgadniona


Скачать книгу

wzrokiem dookoła, a ja przekonałem się, że jej pewność siebie była jedynie pozorna. Pod tą twardą zewnętrzną skorupą była raczej nieśmiałą dziewczyną, która jakiś czas temu musiała nauczyć się to ukrywać.

      Zerknąłem na zegarek i przekonałem się, że od akcji na placu Wolności minęły dopiero dwa kwadranse.

      – Jak długo tu siedzisz? – zapytałem.

      – Trochę ponad pół godziny – odparła szybko dla porządku, a potem odrzuciła włosy na bok. – Może byś mi wyjaśnił, co się stało?

      – Mógłbym. Ale nie wiem, czy powinienem.

      Spojrzała na mnie z wyrzutem, ale szybko uciekła wzrokiem. Uświadomiłem sobie, że od kiedy wszedłem, za każdym razem patrzyła na mnie tylko przelotnie.

      Oprócz tego uzmysłowiłem sobie jeszcze coś. W gruncie rzeczy Kliza samodzielnie wyciągnęła mnie z kłopotów po zabójstwie Blitza. To ona wyprowadziła mnie za rękę z Opola i sprawiła, że policja nie trafiła na mój trop, w momencie gdy byłoby to dla mnie najbardziej kłopotliwe.

      Tyle że to nie wystarczało, bym jej zaufał. Szczególnie po tym, jak boleśnie utwierdziłem się w przekonaniu, że istnieją tylko dwa powody, dla których nie powinniśmy ufać ludziom. Pierwszy: bo ich nie znamy. Drugi, może ważniejszy: ponieważ ich znamy.

      – Jak do tego doszło? – spytała Kliza. – I kiedy?

      Nie odpowiadałem, wciąż nie potrafiąc podjąć decyzji.

      – Wern?

      Wstałem z krzesła i uniosłem otwarte dłonie.

      – Nie mam pojęcia, co tu się dzieje – powiedziałem. – Ale wiem, że to nie moja sprawa.

      – Poczekaj…

      Chciałem ruszyć w kierunku wyjścia, ale Kliza złapała mnie za rękę. Wyglądała na nieco zażenowaną, ale trzymała mocno. Odniosłem wrażenie, że to zachowanie w jakiś sposób oddaje cały jej charakter.

      – Mówiłeś, że dostałeś kasetę podpisaną moim nickiem?

      – Raczej znalazłem.

      – I myślisz, że to ja ci ją przysłałam?

      Skinąłem niepewnie głową.

      – A nie wpadłeś na to, że ktoś mógł po prostu dać ci wskazówkę, do kogo się zwrócić?

      – To znaczy? – spytałem, kręcąc głową. – Po jaką cholerę ktoś miałby to robić?

      – Nie wiem, bo na razie właściwie nic mi nie wyjaśniłeś. – W końcu puściła moją rękę. – Ale może nadawca podpisał ją moim nickiem, żebyś się ze mną skontaktował?

      Jeszcze przez chwilę zapewniała mnie, że nie wie nic o żadnej taśmie, a ja starałem się przesądzić, czy tak dobrze potrafi grać, czy może jednak mówi prawdę. Jeśli intuicja mnie nie myliła, aktorka z niej żadna. Uznałem, że na razie tyle wystarczy, bym chociaż jej wysłuchał.

      – Okej – odparłem, na powrót zajmując miejsce. – W takim razie wytłumacz mi, co tutaj robisz.

      – Przyjechałam na prośbę Glazura.

      – Co?

      Podniosła pałeczki, obróciła je w dłoni, a potem zmarszczyła czoło.

      – Ty naprawdę o niczym nie wiesz – zauważyła.

      – Nie, najwyraźniej nie.

      Przyjrzała mi się, a ja przez moment obawiałem się, że zanim mi cokolwiek wyjaśni, postawi warunek, bym ja jako pierwszy powiedział, co stało się z Kasandrą i Glazurem. Szczęśliwie musiała uznać, że taka przepychanka nie ma sensu.

      – Syn Kasandry zaginął – podjęła.

      – Tak, wiem.

      – A więc jednak o czymś masz pojęcie.

      – Tylko o tym. I o tym, że mieszkali gdzieś pod Norymbergą.

      – W Winkelhaid – odparła Jola, podnosząc hosomaka. – Przez jakiś czas układało im się dobrze, przynajmniej z tego, co mówił Glazur.

      – Utrzymywałaś z nimi kontakt?

      – Przede wszystkim z nim, choć raz ich odwiedziłam.

      Przypomniałem sobie informacje, do których dotarliśmy z Blitzem przed zatrudnieniem Reimann Investigations. Kliza mieszkała kiedyś w Niemczech, studiowała tam. Być może po tym, jak Robert wyrzucił ją z firmy, wróciła na stare śmieci.

      – Nie pociągnęli długo jako para – dodała. – Kasandra nie potrafiła się w tym odnaleźć. I trudno się jej dziwić.

      – Wiedziałaś o tym, co przechodziła?

      – Glazur powiedział mi dopiero po fakcie. I już po tym, jak się rozstali.

      Z pewnością nie powinien był tego robić, ale najwyraźniej tych dwoje utrzymywało bardziej zażyłe relacje, niż przypuszczałem.

      – W każdym razie zaczynała układać sobie życie w Winkelhaid, razem z Wojtkiem – ciągnęła Jola. – Do momentu, aż ten znikł. Od razu założyła, że to ma jakiś związek z Robertem, więc zaczęła odchodzić od zmysłów.

      – Skąd wiesz?

      – Od Glazura.

      – A on skąd o tym wiedział, skoro się rozstali?

      Dałem jej chwilę na to, by przeżuła. Potem znów złożyła pałeczki na czarnym podłużnym talerzu.

      – Nawiązał trochę znajomości, kiedy był w Winkelhaid – wyjaśniła. – Przypuszczam, że reszta to jego gdybania. Ale zna Kasandrę dość dobrze i wie, o czym mówi.

      – Z pewnością – mruknąłem i mimo woli przypomniałem sobie, jak mnie znokautowali i zostawili na poboczu.

      – Co stało się potem? – zapytałem.

      – Glazur wykorzystał tracker GPS, który lata temu umieścił w telefonie młodego.

      – Telefonie, który został w Rewalu – zauważyłem.

      – Tak – przyznała Jola. – Ale sygnał pojawił się w Opolu. I byliśmy pewni, że Kasandra także go namierzyła.

      Brzmiało to, jakby Kliza i Glazur się nie rozstawali, ale może przesadzałem. Moja wyobraźnia właściwie wszędzie upatrywała spisków i machinacji. Być może nie bez powodu.

      – Wystarczyły login i hasło – kontynuowała. – I bez trudu można było sprawdzić, gdzie jest telefon.

      – Więc ktoś zabrał go z Rewala i włączył w Opolu – powiedziałem. – Po co?

      – Nie mam pojęcia.

      Potarłem nerwowo czoło, jakby łapała mnie migrena.

      – Więc od razu przyjechaliście tutaj? – spytałem.

      – Chcieliśmy pomóc.

      – Bo?

      – Glazura chyba nie muszę tłumaczyć – odparła z pewną niechęcią w głosie. – A jeśli o mnie chodzi, cóż…

      – Zrobiłaś to dla niego?

      – Nie. Boże, w żadnym wypadku – zastrzegła. – Powiedzmy, że Kasandra to jedyna osoba, jaka kiedykolwiek o mnie zawalczyła.

      Nabrałem głęboko tchu, zastanawiając się, w co powinienem wierzyć. Historia Klizy jak na razie brzmiała dość wiarygodnie, ale równie dobrze mogła być zgrabną zasłoną dymną.

      – Na