Remigiusz Mróz

Nieodgadniona


Скачать книгу

narobisz.

      Oparł się plecami o drzwi, wciąż nie wyciągając rąk z kieszeni. Przyglądał mi się uważnie, jakby starał się ustalić, czy będę sprawiała kłopoty, czy nie.

      Naprawdę wylądowałam w Zamtuzie? Nie kojarzyłam wprawdzie, który konkretnie oddział nazywano w ten sposób, ale wiedziałam, że znajduje się gdzieś w okolicach Opola.

      Nie mogłam gorzej trafić. Przepustki dostawały tutaj tylko te więźniarki, które płaciły jedyną posiadaną walutą. Podobnie sprawa miała się z dostępem do karty telefonicznej, która stanowiła towar równie cenny jak zwycięski kupon lotto na wolności.

      O ile mnie pamięć nie myliła, pisano też o pieniądzach za seks. Stawki miały być różne, od pięćdziesięciu do dwustu złotych. Tylko tyle był tutaj wart honor. A jeśli raz się go pozbyło, nie sposób było go odbudować. Te, które po jakimś czasie przestały godzić się na świadczenie seksualnych usług strażnikom, były do tego zmuszane. O sprawie zrobiło się głośno, kiedy jedna z osadzonych zaszła w ciążę.

      Ale może strażnik miał rację, może media wyolbrzymiały sprawę. Nie byłby to ani pierwszy, ani ostatni raz.

      – Rozumiesz, o czym mówię? – spytał, wyrywając mnie z zamyślenia.

      – Tak.

      – To świetnie.

      Wyglądał, jakby miał zamiar jeszcze coś dodać, ale milczał.

      Po chwili zobaczyłam, że porusza jedną dłonią w kieszeni. Od razu przyszły mi na myśl najgorsze możliwe powody, ale strażnik wysunął nieco rękę i zobaczyłam, że trzyma w niej telefon komórkowy. Model sprzed kilku lat, dotykowy, ale żaden flagowiec.

      – Potraktuj to jako sugestię, że opłaca się z nami dobrze żyć – odezwał się.

      Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jeśli rację mieli dziennikarze publikujący wszystkie te mrożące krew w żyłach historie, mogłam popełnić karygodny błąd. Jeśli nie – przegapić niepowtarzalną okazję.

      Mogłam wyjść z tej sytuacji obronną ręką, jeśli Wern zrobi to, czego od niego wymagałam. Tyle że on sam nie miał pojęcia, do czego się to sprowadzało. Moja niewiele mówiąca prośba, by znalazł kasety, mogła być niewystarczająca.

      Do cholery, pewnie taka się okazała. Łudziłam się tylko, że tyle wystarczy. W rzeczywistości potrzebował nieco więcej wskazówek.

      – Nie skorzystasz? – zapytał klawisz.

      – Cóż…

      – Nie potrzebujesz nigdzie zadzwonić? Przed chwilą chciałaś dać komuś znać.

      Milczałam, wciąż się namyślając.

      – Jeśli zastanawiasz się, co musisz zrobić w zamian, to mogę od razu ci powiedzieć: nic.

      Nawet jeśli rzeczywiście tak było, nie chciałam zaciągać kredytu w banku przysług funkcjonariuszy. Różnie mogło się to skończyć, szczególnie na początku mojego pobytu w tym miejscu.

      Musiałam jednak dać Wernerowi znać, w jaki sposób może mnie stąd wyciągnąć.

      – W porządku – powiedziałam. – Dziękuję.

      Uśmiechnął się, ale nie podał mi komórki. Zamiast tego schował ją do kieszeni.

      Zauważyłam, że zaczyna ruszać drugą ręką.

      – Nie musisz nic robić… – powiedział cicho. – Wystarczy, że będziesz tam siedzieć.

      Wlepiał we mnie wzrok, coraz szybciej ruszając dłonią. Kiedy zaczął głośno sapać, odwróciłam wzrok.

      – Hej! – krzyknął. – Patrz na mnie!

      Nie miałam zamiaru tego robić.

      – Słyszysz, co do ciebie mówię?

      Odwróciłam się od niego. Miałam świadomość, że jeśli zgodzę się na ten pierwszy krok, potem nie będzie odwrotu.

      Strażnik przerwał, a potem zaklął pod nosem.

      – Jak sobie chcesz, suko – rzucił i otworzył drzwi. – Ale zapewniam cię, że będziesz robić mi gałę jak szalona, jak tylko zatęsknisz za synkiem. A ja nie będę wtedy taki, kurwa, uprzejmy.

      Wyszedł, a ja uświadomiłam sobie, że trafiłam do piekła.

      7

      Jasne było dla mnie, że nic nigdy nie dzieje się bez powodu – chciałbym jednak częściej go znać. Tak jak teraz, kiedy przyglądałem się kasecie i zastanawiałem, co sprawiło, że znalazła się w moim mieszkaniu. Kto ją przysłał? I dlaczego?

      Oglądałem ją bez końca, Kliza także. I tak jak ja nie miała bladego pojęcia, co o tym wszystkim sądzić.

      Zaproponowałem, że może się u mnie przespać, ale nawet przez chwilę nie zakładała takiej możliwości. Wróciła na noc do hotelu Kamienica przy Solarisie, twierdząc, że ma tam wszystko, czego potrzebuje. Zjawiła się następnego dnia z samego rana i wystarczył rzut oka, bym zrozumiał, że niewiele spała. Ze mną było podobnie.

      – Jedna rzecz jest dla mnie oczywista – zaczęła, wchodząc do loftu. – Ewa nie nagrała tego wszystkiego bez powodu.

      Uznałem, że to najwyraźniej było powitanie.

      – W porządku – mruknąłem, jeszcze nie do końca rozbudzony.

      – Dlaczego więc to zrobiła?

      – Chciała opowiedzieć swoją historię.

      – Komu?

      – Temu, kto znajdzie kasetę… – wymamrotałem. – To znaczy kasety, jeśli wierzyć Kasandrze.

      – Wierzyć jej? Wern, jeszcze do końca nie wypłukałeś z żołądka trucizny, którą ci podała, mówiąc, że to eliksir życia.

      Zamilkłem, zastanawiając się nad tym, czy dobrze robię, snując te rozważania właśnie z Klizą. Wciąż nie byłem pewien, komu mogę ufać, a komu nie.

      – W tym wypadku wydaje się wiarygodna – odparłem, przechodząc do kuchni. Nalałem wody do czajnika, a potem wrzuciłem torebki herbaty do dwóch czerwonych kubków nescafé. – I tak sugeruje podpis na kasecie: trzy-piętnaście.

      Jola stanęła obok i spojrzała z rezerwą na kubki.

      – Nie masz ekspresu do kawy? – spytała, rozglądając się.

      – Nie za bardzo.

      – Samej kawy też nie? Sypanej? Rozpuszczalnej?

      Pokręciłem głową, uzmysławiając sobie, jak marne zapasy miałem w domu. Wszystko wynikało z tego, że do przeżycia właściwie wystarczała mi dobra gra z trybem online, kilka puszek piwa i cokolwiek przypominającego jedzenie.

      – Mniejsza z tym – powiedziała. – I mniejsza z Kasandrą. Skupmy się na Ewie.

      – Jestem za.

      – Więc zastanówmy się, po co te nagrania?

      – Z wewnętrznej potrzeby, żeby opowiedzieć komuś o tym, co jej się przydarzyło? Może to był jakiś zawór bezpieczeństwa, dzięki któremu nie odeszła od zmysłów po tym, jak zniknęła.

      Kliza zaczęła przeszukiwać puste szafki.

      – Zakładasz, że została porwana? Czy że sama uciekła?

      – Nie wiem już, co zakładać – odparłem cicho. – Równie dobrze może się okazać, że to Prokocki za tym stoi.

      – Rozmawiałeś z nim?

      – Nie.