– zauważyłem.
– Kto?
Nie dowierzałem, że może go nie pamiętać. W końcu to właśnie ona przedstawiła mi jakiś czas temu historię tego człowieka i odbicia pewnych zakładników.
– Facet, który wpadł na to, by wojsko przechytrzyło FARC dzięki zakodowaniu w pewnej piosence wiadomości alfabetem Morse’a.
Widziałem, że już załapała.
– Ach… – odparła. – Natalia Gutierrez Y Angelo. Better days.
Czy Kas wykorzystała w swojej manipulacji ten motyw dlatego, że po znalezieniu kaset doszła do takiego samego wniosku jak teraz ja i Kliza? Musiałem przynajmniej przyjąć, że to możliwe.
Owszem, wszystkie wskazówki, jakie podsuwała mi Kasandra, były wyłącznie jej wymysłem. Ale przecież mogło zainspirować ją to, co znalazła na kasetach.
Zerknąłem na magnetowid, jakbym rzucał mu wyzwanie.
– Nie ma tam nic? – spytała Jola. – Żadnego ukrytego przesłania?
Pokręciłem głową.
– Oglądałem to kilkadziesiąt razy – powiedziałem pod nosem. – Wyłapałbym, gdyby coś się pojawiło.
– Może nie było tak wyeksponowane jak tropy, które podsuwała ci Kasandra. Ona nie musiała być ekstremalnie uważna, ale Ewa tak.
Kliza miała rację. Gdyby moja narzeczona naprawdę chciała przemycić coś między wierszami, musiałaby zachować znacznie większą ostrożność. Porywacze mogli zbagatelizować sam fakt nagrań, ale tylko dopóty, dopóki uznawali, że są niegroźne.
Zamknąłem na moment oczy, przypominając sobie wszystko, co znajdowało się na taśmach.
– Chcesz obejrzeć jeszcze raz?
– Nie – odparłem bez wahania. – Pamiętam wszystko. I nic tam nie ma.
– Jesteś…
– Jestem absolutnie pewien – uciąłem, bo nie było sensu dłużej tego rozważać. – Może zresztą nie chodzi o słowa, ale o obrazy. Może przekazała mi coś gestem, grymasem lub choćby wzrokiem. Przy tak gównianym nagraniu niczego jednak nie zobaczymy.
Miałem nawet trudności z rozpoznaniem, co Ewa miała na sobie, co dopiero mówić o wyłapaniu jakichś niuansów, które mogłaby zakodować w nagraniu.
– Musiała wiedzieć o tym, że materiał nie będzie najwyższej jakości – odezwała się po chwili Jola.
– Może.
– A skoro tak, to postawiłaby raczej na słowa – uparła się. – Zobaczmy to jeszcze raz.
Chciałem zaprotestować, bo znałem to wszystko na pamięć, a kiedy zasypiałem, zniekształcone szumem słowa narzeczonej odbijały się echem w mojej głowie. Jola jednak nie czekała, aż zdążę zaoponować.
– Siadaj – powiedziała, wskazując miejsce na podłodze przed telewizorem. – I słuchaj.
– Słuchałem już wystarczająco wiele razy.
– Ale może skupiałeś się nie na tym, na czym powinieneś.
– To znaczy?
Zabrałem szklankę i podszedłem do niej. Zrezygnowany, zająłem miejsce przed ekranem, czując się jak dziecko, które nie zdołało przeforsować u rodziców tego, co chciało.
– Pamiętasz wersję Kasandry? – spytała Kliza.
– Słowo w słowo. Nie gorzej od nagrań Ewy.
Łypnęła na mnie, jakby to znaczyło więcej, niż sądziłem. Jakbym co najmniej przyznawał się do uczuć wobec obydwu tych kobiet.
– Jak bardzo się różnią? – spytała.
– Nieznacznie. Jakimiś drobiazgami, które właściwie…
– Co?
– Nic nie znaczą – dodałem, ściągając brwi.
Kliza uśmiechnęła się, jakbyśmy właśnie wspólnymi siłami dotarli do czegoś przełomowego. Położyła palec na przycisku „play”, a potem popatrzyła na mnie pytająco.
– To jak? – spytała. – Jesteś gotowy skupić się na tym, co według ciebie nie ma znaczenia?
Skinąłem głową, a potem wbiłem wzrok w kineskopowy telewizor.
Po raz kolejny słuchałem tych samych słów, ale tym razem zignorowałem wszystko to, co powtarzało się w obydwu przekazach. Wszystko to, co powieliła Kasandra.
Zwracałem uwagę jedynie na to, co pominęła, bo najpewniej wydało jej się to niepotrzebne i nic nieznaczące.
Szybko przekonałem się, że Kas się myliła. Każde słowo miało znaczenie.
8
W celi, do której trafiłam, panowała niepodzielnie zieleń. Ściany były seledynowe, a dwa dwupiętrowe łóżka, stół i krzesła – szmaragdowe. Nawet suszące się między szybą a kratami gąbki do mycia były w tej samej kolorystyce. Spokoju ani komfortu temu miejscu wszędobylska zieleń jednak nie dodawała. Farba odchodziła właściwie od wszystkiego, przez co całość sprawiała raczej przygnębiające wrażenie.
Pomiędzy pryczami więźniarki rozwiesiły sznurki, na których schły bluzki i ręczniki. Na stoliku pod oknem leżało kilka książek, krzyżówki, przybory do pisania, talia zużytych kart i trochę artykułów spożywczych.
Od razu poczułam się klaustrofobicznie, bo na jedną osobę przypadało tutaj nie więcej niż trzy metry kwadratowe powierzchni. W dodatku niemal fizycznie czułam przygnębiającą atmosferę tego miejsca.
Dwie z kobiet nie zwróciły na mnie uwagi. Leżały na pryczach, odwrócone tyłem do drzwi. Trzecia jednak natychmiast zeskoczyła ze swojej.
– O w chuj – odezwała się. – Ale niespodziewajka.
Spojrzałam prosto w oczy Migocie, ani przez moment nie mając wątpliwości, że się mnie tutaj spodziewała. Przypuszczałam, że dwie pozostałe osadzone również nie muszą się odwracać, by wiedzieć, kto został do nich dokooptowany.
Migota wskazała pryczę nad jedną z nich.
– Twoje – rzuciła.
Myślałam, że usłyszę słowo „kojo” i szereg innych, które budowały więzienną nomenklaturę. Po prawdzie nie wiedziałam jednak, czy w kobiecych więzieniach też funkcjonuje.
Jedno było pewne, równouprawnienie w systemie penitencjarnym wyraźnie działało bez zarzutu. Cela nie różniła się od tych, które widywałam w reportażach z męskich więzień.
Toaleta była oddzielona od reszty jedynie lichą zasłoną, jaką na wolności znaleźć można było w starych łazienkach w peryferyjnych slumsach dużych miast. W pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny zapach, właściwym takim miejscom, ale pomieszany z tanimi perfumami przywodzącymi na myśl raczej męskie niż damskie.
– No – odezwała się Migota. – Nie stój tak, rozgość się. I mów, jaki zarzut.
Złożyłam swoje rzeczy na łóżku, raz po raz zerkając na odwróconą plecami kobietę, nad którą miałam spać. Była starsza i wyraźnie przy ciele, a pośród przerzedzonych włosów widać było łyse placki. Ostatnia z więźniarek była w wieku Migoty.
– Pytałam, jaki zarzut?
– Zabójstwo.
Obydwie osadzone w końcu się odwróciły, ale żadna się nie odezwała.
– Kogo zajebałaś? –