wprowadzony przez niedowierzającego wciąż lokaja do małego przedpokoju obok poczekalni przy gabinecie i przekazany drugiemu służącemu, który dyżurował tu każdego ranka i miał za zadanie anonsować generałowi przybyłych gości. Ów drugi służący, ubrany we frak, miał mniej więcej czterdzieści lat, zatroskaną twarz i służył u jego ekscelencji jako specjalny kamerdyner, wysoko siebie za tę funkcję ceniąc.
– Niech pan zaczeka w poczekalni, a węzełek tutaj zostawi – rzekł, pomału i z godnością sadowiąc się w swoim fotelu i z surowym zdziwieniem spoglądając na księcia, który usiadł na sąsiednim krześle z węzełkiem w rękach.
– Jeśli pan pozwoli – odparł książę – wolałbym poczekać tutaj z panem, a nie tam, samemu.
– W przedpokoju nie wypada panu przebywać, bo pan jest interesantem, inaczej gościem. Pan do samego generała?
Lokaj najwidoczniej nie mógł się pogodzić z myślą o wpuszczeniu takiego interesanta i jeszcze raz postanowił zasięgnąć języka.
– Tak, w sprawie… – zaczął książę.
– Ja nie pytam, jaką pan ma sprawę. Moją rzeczą jest pana zaanonsować, a jak powiedziałem, nie mogę tego zrobić bez zgody sekretarza.
Zdawało się, że nieufność tego człowieka wobec księcia zamiast maleć, coraz bardziej rosła, ponieważ za bardzo się on odróżniał od zwykłych, codziennych interesantów. I chociaż generałowi zdarzało się dość często, czasami nawet każdego dnia o określonej porze przyjmować bardzo dziwnych gości, szczególnie przychodzących w interesach, to kamerdyner, bez względu na ten zwyczaj jego ekscelencji i dość liberalną instrukcję, nie mógł się zdecydować na wpuszczenie księcia i czekał z powzięciem decyzji na sekretarza.
– A pan na pewno… z zagranicy? – zapytał w końcu jakby wbrew woli i zmieszał się. Wyglądało na to, że chciał zadać inne pytanie: „A pan na pewno to książę Myszkin?”.
– Tak. Przyszedłem tutaj prosto z pociągu. Wydaje mi się, że chciał pan zadać inne pytanie – czy na pewno jestem książę Myszkin – ale powstrzymała pana uprzejmość.
– Hmm… – mruknął zdziwiony lokaj.
– Zapewniam pana, że nie skłamałem i nie będzie pan miał przeze mnie kłopotów. A że zjawiam się w takim stanie i z węzełkiem w ręku, to nic dziwnego. W tej chwili nie mam zbyt pokaźnego mienia.
– Hm. Widzi pan, nie o to chodzi. Ja pana zamelduję, taki mam obowiązek, i sekretarz po pana przyjdzie, tylko że… No właśnie, rzecz w tym „tylko”. Chodzi o to… Pan nie idzie do generała po prośbie, jeśli wolno wiedzieć?
– Ależ nie, proszę być całkowicie pewnym. Mam inną sprawę.
– Niech mi pan daruje, spytałem, sądząc po wyglądzie. Proszę poczekać na sekretarza. Zaraz wyjdzie do pana. W tej chwili generał przyjmuje pułkownika. To sekretarz Kompanii.
– Widzę, że trzeba będzie poczekać. W takim razie mam prośbę do pana. Czy mógłbym tu gdzieś zapalić? Mam przy sobie fajkę.
– Za-pa-lić? – rzucił na niego wzgardliwe spojrzenie kamerdyner, jakby nie wierzył własnym uszom – zapalić? Tutaj nie wolno palić. Zresztą, jak panu nie wstyd nawet myśleć o czymś podobnym! He, dobre sobie!
– O, ja przecież nie chcę palić tutaj, przecież wiem, że tu nie wolno. Wyszedłbym do pomieszczenia, które by mi pan wskazał. Wie pan, bardzo się przyzwyczaiłem do fajki, a już od trzech godzin nie paliłem. Zresztą, jak pan chce. Jest takie przysłowie: „Kiedy wszedłeś między wrony…”.
– I jak ja mam pana zameldować takiego? – prawie wyrwało się kamerdynerowi. – Po pierwsze pan w ogóle nie powinien przebywać tutaj, tylko w poczekalni, bo pan jest interesantem, inaczej gościem. I ja się za to będę tłumaczył. A właściwie to pan chce u nas mieszkać, czy jak? – dodał, popatrując z ukosa na węzełek, który najwidoczniej nie dawał mu spokoju.
– Nie sądzę. Nie. Nawet jeśli by mnie zaproszono, i tak bym nie został. Chciałem tylko zawrzeć znajomość, nic więcej.
– Co? Zawrzeć znajomość? – podejrzliwie i ze zdziwieniem zapytał kamerdyner. – Przecież pan najpierw mówił, że ma pan interes.
– O, nie mam prawie żadnego interesu. To znaczy jeśli pan chce, to mam interes, ale chodziłoby tylko o radę. Przede wszystkim chciałem się przedstawić. Moje nazwisko brzmi „Myszkin”. Generałowa Jepanczyn jest, podobnie jak ja, ostatnią z książąt Myszkinów i tak się składa, że oprócz nas nie ma ich już więcej.
– To pan w dodatku jest krewnym? – drgnął lokaj. Wyglądał już na całkiem wystraszonego.
– Też prawie nie. Oczywiście, jeśli się uprzeć, to jesteśmy krewnymi, ale bardzo dalekimi, tak że właściwie jakbyśmy nimi nie byli. Napisałem z zagranicy jeden list do generałowej, ale nie dostałem odpowiedzi. Mimo wszystko postanowiłem po powrocie nawiązać z nią stosunki. Chcę to wszystko teraz panu wytłumaczyć, żeby nie miał pan żadnych wątpliwości, bo widzę, że pan jest wciąż zaniepokojony. Proszę po prostu zaanonsować księcia Myszkina. Przyczyna moich odwiedzin będzie wtedy sama przez się zrozumiała. Przyjmą mnie – dobrze; nie przyjmą – może jeszcze lepiej. Chociaż wydaje mi się, że raczej przyjmą, bo, jak słyszałem, generałowa przywiązuje bardzo dużą wagę do swego rodowodu, więc na pewno zechce poznać najstarszego, a zarazem jedynego przedstawiciela swojego rodu.
Książę mówił w zasadzie bardzo prosto, im jednak prościej się wyrażał, tym bardziej nieskładnie to brzmiało. Kamerdyner, który był człowiekiem doświadczonym, nie mógł nie poczuć, że cała ta rozmowa, stosowna, gdyby uczestniczyli w niej ludzie na tym samym poziomie, była całkowicie nie na miejscu pomiędzy gościem i służącym. A ponieważ służący są zazwyczaj znacznie mądrzejsi, niż sądzą ich chlebodawcy, również kamerdyner wytłumaczył to sobie na dwa sposoby: albo książę jest zwykłym wydrwigroszem, który przyszedł po prośbie, albo po prostu niewinnym durniem bez ambicji, bo mądry książę nie sterczałby w przedpokoju, tłumacząc się przed służącym i w związku z tym nie trzeba by było za niego świecić oczami.
– Mimo wszystko powinien pan przejść do poczekalni – zaznaczył lokaj z możliwie największym naciskiem.
– Być może. Ale wtedy niczego bym nie wytłumaczył i pana na pewno by wciąż męczył mój płaszcz i węzełek. A teraz może pan nawet uzna, że może mnie zaanonsować sam, bez sekretarza.
– Kogoś takiego nie mogę zaanonsować sam. Poza tym miałem przed chwilą wyraźne polecenie, aby nie niepokoić generała przed wyjściem pułkownika. A Gawriła Ardalionowicz może wchodzić bez zapowiedzi.
– To państwowy urzędnik?
– Gawriła Ardalionowicz? Nie. Pracuje w Spółce sam z siebie. A węzełek niech pan tam postawi.
– Jeśli pan pozwoli. Właśnie o tym myślałem. I płaszcz zdejmę, jeśli można.
– Oczywiście, przecież nie wejdzie pan do generała w płaszczu.
Książę wstał i szybko się rozebrał. Okazało się, że pod płaszczem miał całkiem przyzwoitą i zgrabnie skrojoną, choć nieco już znoszoną marynarkę. Na kamizelce widniał metalowy łańcuszek ze srebrnym damskim zegarkiem.
Chociaż książę wydał się lokajowi niegroźnym głuptasem i, nie wiadomo dlaczego, spodobał mu się (naturalnie w pewnym sensie), to z drugiej strony wzbudzał w nim prymitywne oburzenie. W związku z tym kontynuowanie rozmowy uznał on za rzecz niewłaściwą.
– A kiedy przyjmuje generałowa? – zapytał książę, sadowiąc się ponownie na swoim miejscu.
– To już nie należy do moich obowiązków. Przyjmuje różnie,