Федор Достоевский

Idiota


Скачать книгу

to pytanie, jakby jakaś nowa myśl rozbłysła w jego mózgu i niecierpliwą iskrą zapłonęła w oczach. Generał, który szczerze i w prostocie ducha się niepokoił, również spojrzał na księcia spod oka, jednak chyba nie oczekiwał zbyt wiele od jego odpowiedzi.

      – Nie wiem, jak to panu powiedzieć – odrzekł książę. – Wydało mi się, że jest w nim ogromna namiętność, i to nawet jakaś chora namiętność. Zresztą, on jeszcze chyba nie do końca wyzdrowiał. Bardzo możliwe, że jeszcze w tych dniach znowu położy się do łóżka, zwłaszcza jeśli zahula.

      – Tak? Tak się panu wydało? – uczepił się tej myśli generał.

      – Tak mi się wydało.

      – A jednak tego rodzaju historie się zdarzają i możliwe, że wcale nie za kilka dni, ale jeszcze dzisiaj wieczorem coś się stanie – uśmiechnął się Gania do generała.

      – Hm!… Oczywiście… Racja. A wtedy już cała rzecz zależy od jej widzimisię – powiedział generał.

      – A przecież pan wie, jaka ona potrafi być!

      – To znaczy jaka? – szarpnął się znów generał, całkowicie już rozstrojony. – Posłuchaj, Gania. Proszę cię, nie sprzeciwiaj się jej dzisiaj wieczorem za bardzo i postaraj się być jakoś, wiesz… być… jednym słowem, serdeczniejszy… Hm… Czemu się tak krzywisz? Posłuchaj, Gawriło Ardalionowiczu, dobrze, a nawet bardzo dobrze byłoby teraz ustalić, o co właściwie zabiegamy? Rozumiesz, że ja już dawno zagwarantowałem sobie korzyści z tego interesu. Tak czy inaczej wyciągnę swój zysk. Tocki podjął decyzję ostateczną, jestem pewien. Dlatego jeśli w tej chwili czegoś pragnę, to jedynie twojej korzyści. Rozważ sam. Nie ufasz mi? A przy tym jesteś przecież człowiekiem… człowiekiem… jednym słowem człowiekiem rozumnym i ja związałem z tobą pewne nadzieje… a w danym wypadku to… to…

      – To najważniejsze – zakończył Gania, ponownie przychodząc z pomocą zakłopotanemu generałowi. Na jego ustach pojawił się jadowity uśmieszek, którego nie chciał już ukrywać. Patrzył płonącymi oczyma prosto w oczy generała, nawet jakby pragnąc, aby ten wyczytał z jego spojrzenia wszystkie myśli.

      Generał spurpurowiał i wybuchnął.

      – Tak, rozum jest najważniejszy! – przytaknął, surowo patrząc na Ganię. – Śmieszny z ciebie człowiek, Gawriło Ardalionowiczu! Wygląda, jak byś sam był zadowolony, że się ten kupczyk pojawił, widzę przecież, bo to może być dla ciebie wyjście. A w tej sprawie od samego początku należało się kierować wyłącznie rozumem; tutaj właśnie trzeba zrozumieć i… i postąpić z obu stron uczciwie i otwarcie, a jak nie, to… powiadomić wcześniej, żeby nie skompromitować innych, tym bardziej że było na to dostatecznie dużo czasu i nawet teraz pozostaje go dostatecznie dużo (i generał znacząco uniósł brwi), chociaż masz na to tylko kilka godzin… Zrozumiałeś? Zrozumiałeś? Chcesz czy nie chcesz, tak naprawdę? Nie chcesz – powiedz tylko – i bardzo proszę, droga wolna; nikt pana, Gawriło Ardalionowiczu siłą nie trzyma i przemocą nie ciągnie w sidła. Jeśli pan tylko widzi tutaj sidła.

      – Chcę – półgłosem, ale stanowczo powiedział Gania, spuścił oczy i zamilkł.

      Generał był usatysfakcjonowany. Uniósł się, ale już najwidoczniej żałował, że się za daleko posunął. Odwrócił się nagle do księcia i zdawało się, że przez jego twarz przemknęła niespokojna myśl, że przecież, jak by nie było, książę tutaj stał i wszystko słyszał. Jednakże jeden rzut oka na gościa pozwolił mu się uspokoić.

      – Oho! – krzyknął generał, oglądając pracę księcia – przecież to prawdziwa kaligrafi a! I to nawet rzadko spotykana! Popatrz-no, Gania, co za talent!

      Na grubym welinowym papierze książę rosyjskimi średniowiecznymi literami napisał zdanie: „Pokorny ihumen8 Pafnutij przyłożył do tego rękę”.

      – To jest – zaczął wyjaśniać książę w natchnieniu, z ogromnym zadowoleniem i ożywieniem – własnoręczny podpis ihumena Pafnutija z kopii czternastowiecznego rękopisu. Wszyscy starzy ihumeni i metropolici9 tak wspaniale się podpisywali. I co za smak, jaka staranność! Czyżby nie miał pan nawet pogodinowskiego wydania, generale? A tutaj, o, w tym miejscu, użyłem innego pisma – to okrągłe, duże francuskie pismo z zeszłego stulecia; niektóre litery nawet inaczej pisano; to proste pismo stosowane przez publicznych pisarzy, zapożyczone z ich wzorów (miałem jeden) – zgodzi się pan, że nie jest pozbawione zalet. Proszę spojrzeć na to okrągłe „a” i „b”. Przeniosłem francuski wzór na rosyjskie litery, co było rzeczą trudną, ale udało się. O, i tutaj jeszcze inne przepiękne i oryginalne pismo, proszę spojrzeć na to zdanie: „Gorliwość wszystko przezwycięży”. To rosyjskie pismo: kancelaryjne lub, jeśli pan chce – wojskowo-kancelaryjne. Tak się pisze służbowe papiery do ważnych osobistości; też okrągłe pismo, wspaniałe; typ zwykły, plebejski, ale wykonany z wielkim smakiem. Kaligraf nie dopuściłby do takich zawijasów, albo raczej do tych prób zawijasów, o, widzi pan, do tych niedokończonych ogonków; ale ogólnie, proszę spojrzeć, ma przecież swój charakter i naprawdę wyszła tu cała kancelaryjno-wojskowa dusza, co to i zabawić by się rada, i dać pole talentowi, ale wojskowy kołnierzyk mocno ma zapięty pod szyją; dyscyplina widoczna jest nawet w piśmie. Cudo! Niedawno całkiem jeden taki wzór mnie poraził; znalazłem go przypadkiem, i to wie pan gdzie? W Szwajcarii! No, a to z kolei proste, zwykłe i najczystszej wody pismo angielskie. Nie może być nic wytworniejszego. Perełki, korale – cudeńko. To skończona doskonałość. A tutaj jego francuska wariacja, którą przejąłem od pewnego francuskiego komiwojażera. To samo angielskie pismo, tylko kreska ciut czarniejsza i grubsza niż angielska; tylko naruszona jest też proporcja światła i, proszę również zauważyć, litery są odrobinę okrąglejsze, a w dodatku autor pozwolił sobie na zawijasy, a zawijasy to rzecz bardzo niebezpieczna! Sztuka pisma wymaga niezwykłego poczucia smaku, ale jeśli tylko ktoś go ma, jeśli uda się zachować proporcje, to takiego pisma z  niczym nie można porównać i nawet można się w nim zakochać.

      – Oho! W jakie subtelności pan wchodzi! – śmiał się generał – ej, ojczulku, nie kaligraf z pana, tylko artysta! Czy nie tak, Gania?

      – Zadziwiające – rzekł Gania – zwłaszcza przy świadomości swojego przeznaczenia – dodał, śmiejąc się drwiąco.

      – Śmiej się, śmiej, a ja tu wróżę karierę – rzekł generał – wie pan, książę, do jakich osobistości będzie pan pisać listy? Przecież panu z marszu można dać trzydzieści pięć rubli miesięcznie. Ale mamy już wpół do pierwszej – zakończył, spojrzawszy na zegarek – przejdźmy do rzeczy, książę, bo czas mnie goni, a być może już się dzisiaj nie spotkamy! Niech no pan siądzie na chwilę. Już panu wyjaśniłem, że nie mogę pana zbyt często przyjmować, ale szczerze pragnę choć trochę panu pomóc, to znaczy, ma się rozumieć tyle, ile to konieczne; a potem to już pan sam zobaczy. Posadkę w kancelarii panu wyszukam, niezbyt ciężką, ale wymagającą dokładności. Idźmy dalej. W domu, to znaczy w rodzinie Gawriły Ardalionowicza Iwołgina – tego oto mego młodego przyjaciela (proszę się z nim zapoznać) – mama jego i siostra przeznaczyły dla gości dwa umeblowane pokoje. Wynajmują je razem z wyżywieniem i posługą wyłącznie lokatorom z wyjątkowymi rekomendacjami. Jestem przekonany, że moje rekomendacje Nina Aleksandrowna przyjmie. Dla pana, książę, to więcej niż skarb, po pierwsze dlatego, że nie będzie pan sam, a, by tak rzec, na łonie rodziny; według mnie zaś nie powinien pan na początku być sam w takim mieście jak Petersburg. Mama Gawriły Ardalionowicza – Nina Aleksandrowna i jego siostra – Warwara Ardalionowna to damy, które niezmiernie szanuję. Nina Aleksandrowna jest małżonką Ardaliona Aleksandrowicza, emerytowanego generała, mojego byłego towarzysza z początków służby, z którym jednak, wskutek pewnych okoliczności zerwałem stosunki, co mi zresztą nie przeszkadza