faktycznie się opłaca. Na ogół to sprytna i sympatyczna metoda robienia interesów w Indiach.
Ale jednocześnie nie miał racji. W latach, które nastąpiły później, zaprzyjaźniłem się z kierownikiem, Anandem. Fakt, że zaufałem mu od razu i nie targowałem się, nie starałem się na nim zarobić, że byłem posłuszny instynktowi, który obudził we mnie szacunek do niego i gotowość do sympatii, zjednał mi jego życzliwość. Tak mi powiedział, i to nieraz. Wiedział, tak jak i my, że sześć dolarów to niewygórowana cena dla trzech mężczyzn. Właściciele hotelu dostawali dziennie cztery dolary za pokój. To była granica, poniżej której nie schodzili. Tych parę dolarów ponad cenę minimalną stanowiło cały dzienny zarobek Ananda i jego personelu, złożonego z trzech chłopców hotelowych. Utargowane przez turystów zniżki oznaczały dla niego utratę chleba powszedniego, a dla nich utratę jego przyjaźni.
Prosta i zdumiewająca prawda o Indiach i ich mieszkańcach brzmi tak, że kiedy tam jedziesz i przestajesz z nimi, serce zawsze podpowiada ci mądrzejsze rozwiązania niż głowa. Nigdzie indziej na świecie ta zasada nie sprawdza się tak dobrze.
Wtedy, zamykając oczy w ciemnej, dyszącej ciszy tej pierwszej nocy w Bombaju, nie wiedziałem jeszcze o tym wszystkim. Działałem instynktownie, ryzykowałem. Nie wiedziałem, że już oddałem serce tej kobiecie i temu miastu. A nie wiedząc o tym, zapadłem – jeszcze z uśmiechem na ustach – w kojący sen bez snów.
2
Weszła do Leopolda o zwykłej porze, a kiedy zatrzymała się przy stoliku nieopodal mnie, by porozmawiać z przyjaciółmi, jeszcze raz spróbowałem znaleźć słowa na określenie świetlisto-liściastej zieleni jej oczu. Przychodziły mi na myśl liście, opale i ciepłe płycizny mórz, ale ten żywy szmaragd w jej oczach, rozświetlony słonecznikami złotego światła, które otaczało źrenice, był łagodniejszy, o wiele łagodniejszy. W końcu znalazłem nazwę tego koloru, występującej w naturze zieleni, która idealnie odpowiadała zieleni jej ślicznych oczu, ale od owego wieczoru w Leopoldzie minęły długie miesiące. I co dziwne i niezrozumiałe, nie powiedziałem jej o tym. Teraz żałuję z całego serca. Przestrzeń odbija się w nieskończoność w dwóch lustrach – jasnym lustrze słów i czynów i mrocznym lustrze, pełnym rzeczy niewypowiedzianych i nieuczynionych. Teraz żałuję, że od samego początku, już w tych pierwszych tygodniach znajomości, nawet tego wieczora, nie znalazłem tych słów… nie powiedziałem jej, że mi się podoba.
To była prawda – podobało mi się w niej wszystko. Podobała mi się helwecka melodia jej szwajcarsko-amerykańskiej angielszczyzny i to, jak powoli odgarniała włosy kciukiem i palcem wskazującym, kiedy coś ją zirytowało. Podobała mi się ostra inteligencja jej rozmów i łagodny, swobodny dotyk, którym obdarzała lubianych ludzi, przechodząc obok nich lub siadając przy nich. Podobało mi się, że patrzyła mi w oczy dokładnie do chwili, kiedy zaczęło mnie to krępować, a potem uśmiechała się, łagodząc ten atak, choć nie odwracała spojrzenia.
Spoglądała światu prosto w oczy, w dodatku z wyższością, i to mi się podobało, bo wtedy nie kochałem świata. Świat chciał mnie zabić albo złapać. Świat chciał mnie znowu wpakować do klatki, z której uciekłem, gdzie dobrzy bohaterowie, faceci w mundurach strażników więziennych, biorący pieniądze za dobre uczynki, przykuli mnie do ściany i kopali, dopóki nie połamali mi kości. I może świat miał rację. Może właśnie na to zasługiwałem. Ale mówią, że w niektórych represje budzą bunt, a ja buntowałem się przeciwko światu każdą minutą swego życia.
Świat i ja nie rozmawiamy ze sobą, powiedziała mi Karla kiedyś podczas tych pierwszych miesięcy. Świat chce mnie przekupić, ale mu się nie udaje. Chyba nie umiem przebaczać. I to także w niej dostrzegłem, od pierwszej chwili. Od pierwszej minuty widziałem, jak bardzo jest do mnie podobna. Rozpoznałem w niej determinację, niemal brutalną, i niemal okrutną odwagę, i samotne, bolesne pragnienie miłości. Rozpoznałem to wszystko, ale nie powiedziałem ani słowa. Nie powiedziałem jej, jak bardzo ją lubię. W tych pierwszych latach po ucieczce byłem odrętwiały, ogłuszony katastrofami, które przewaliły się przez moje życie. Moje serce znalazło się na głębokich i cichych wodach. Nikt i nic nie mogło mnie prawdziwie skrzywdzić. Nikt i nic nie mogło mnie bardzo uszczęśliwić. Byłem twardy, co jest chyba najsmutniejszą rzeczą, jaką można powiedzieć o mężczyźnie.
– Stajesz się stałym klientem – zażartowała, wichrząc mi włosy ręką. Usiadła przy moim stole.
Uwielbiałem, kiedy to robiła; to znaczyło, że mnie rozgryzła, że wiedziała, iż się nie obrażę. Miałem wtedy trzydzieści lat – brzydki, ponadprzeciętnie wysoki, o szerokich ramionach i piersi, i grubych ramionach. Ludzie nieczęsto wichrzyli mi włosy.
– Chyba tak.
– Prabaker znowu cię oprowadza? Jak było dzisiaj?
– Zabrał mnie na wyspę, Elefantę, na zwiedzanie jaskiń.
– Piękna jest – powiedziała cicho, patrząc na mnie, lecz marząc o czymś innym. – Jeśli nadarzy się okazja, powinieneś zwiedzić groty Ajanta i Ellora na północy kraju. Raz spędziłam noc w Ajancie, w grocie. Szef mnie tam zabrał.
– Szef?
– Tak, szef.
– To Europejczyk czy Hindus?
– Ani to, ani to.
– Opowiedz mi o nim.
– Po co? – spytała, patrząc mi surowo prosto w oczy.
Chciałem zwyczajnie porozmawiać, zatrzymać ją przy sobie, i ta nagła nieufność zdziwiła mnie.
– Po nic – rzekłem z uśmiechem. – Ciekawi mnie, jak się tu dostaje pracę, jak się zarabia, to wszystko.
– Poznałam go pięć lat temu, podczas długiego lotu – powiedziała, spoglądając na swoje dłonie, znowu spokojna. – Oboje wsiedliśmy w Zurychu. Ja leciałam do Singapuru, ale zanim znaleźliśmy się w Bombaju, namówił mnie, żebym wysiadła i zaczęła dla niego pracować. Ta wycieczka do jaskiń to było… coś wyjątkowego. On ją załatwił, jakoś to obgadał z władzami i pojechaliśmy razem, spędziłam noc w wielkiej jaskini, pełnej kamiennych posągów Buddy i tysięcy trzepoczących nietoperzy. Nic mi nie groziło. Kazał na zewnątrz postawić strażnika. Ale to było niewiarygodne. Fantastyczne doświadczenie. I naprawdę pomogło mi… uporządkować sprawy. Czasami serce łamie ci się dokładnie, jak należy, jeśli mnie rozumiesz.
Nie rozumiałem, ale kiedy zamilkła i spojrzała na mnie, pokiwałem głową.
– Uczysz się czegoś albo czujesz coś zupełnie nowego i to ci łamie serce – powiedziała. – Tylko ty możesz to wiedzieć albo czuć. I po tamtej nocy wiedziałam, że tylko w Indiach mogę się tak czuć. Wiedziałam… nie potrafię tego wyjaśnić, ale jakoś wiedziałam, że to jest mój dom, ciepły i bezpieczny. No i… nadal tu jestem.
– Jaką działalność prowadzi?
– Co?
– Twój szef – czym się zajmuje?
– Importem. I eksportem.
Zamilkła, odwróciła się w stronę innych stolików.
– Tęsknisz za domem?
– Za moim domem?
– Tak, chodzi mi o ten drugi dom. Nie tęsknisz czasem za Szwajcarią?
– W pewnym sensie tak. Pochodzę z Bazylei. Byłeś tam?
– Nie. Nigdy nie byłem w Europie.
– Musisz tam pojechać, a wtedy koniecznie musisz odwiedzić Bazyleę. To bardzo europejskie miasto, wiesz? Ren dzieli ją na Wielką i Małą Bazyleę