Lin – powiedziała powoli. – Lubię cię.
Spojrzała na mnie tym zielonym płomieniem. Poczułem, że się lekko rumienię, nie ze skrępowania, lecz ze wstydu, że tak łatwo przyszło jej powiedzieć słowa „lubię cię”, których ja nie potrafiłem z siebie wydusić.
– Naprawdę? – rzuciłem, starając się odebrać tym słowom znaczenie, jakie dla mnie miały. Jej usta zamknęły się w słabym uśmiechu.
– Tak. Jesteś dobrym słuchaczem. To niebezpieczne, bo trudno jest się temu oprzeć. Bycie słuchanym – naprawdę słuchanym – to druga najlepsza rzecz na świecie.
– A pierwsza?
– Wiadomo. Najlepszą na świecie rzeczą jest władza.
– O, naprawdę? – Roześmiałem się. – A co z seksem?
– Nie. Wyjąwszy biologię, w seksie chodzi wyłącznie o władzę. Dlatego tyle w nim pośpiechu.
Znowu się roześmiałem.
– A miłość? Wiele osób twierdzi, że to miłość jest najlepsza na świecie, nie władza.
– Mylą się – powiedziała cierpko. – Miłość to przeciwieństwo władzy. Dlatego tak się jej boimy.
– Karlo, kochanie, co ty opowiadasz? – odezwał się Didier Levy, siadając koło niej. – Muszę uznać, że masz nieczyste intencje co do naszego Lina.
– Nie słyszałeś ani słowa – odparła szyderczo.
– Nie musiałem cię słyszeć. Poznaję po twojej minie. Mówisz do niego zagadkami, mącisz mu w głowie. Zapominasz, że zbyt dobrze cię znam. Lin, zaraz cię wyleczymy!
Zawołał kelnera w czerwonej marynarce, nazywając go czwórką z powodu numeru wyhaftowanego na kieszeni.
– Hej! Numer char! Daj battlee beer! A co dla ciebie, Karla? Kawa? Numer char! Ek coffee aur. Jaldi karo!
Didier Levy miał tylko trzydzieści pięć lat, ale każdy rok odcisnął się na nim fałdami ciała i głębokimi zmarszczkami, nadającymi mu wygląd człowieka znacznie starszego. Pomimo parnego klimatu zawsze nosił obszerne płócienne spodnie, dżinsową koszulę i wymiętą kurtkę z szarej wełny. Jego gęste, kędzierzawe czarne włosy nigdy nie sięgały powyżej ani poniżej linii kołnierzyka, podobnie jak zarost na jego zmęczonej twarzy zawsze wydawał się liczyć nie mniej niż trzy dni. Levy mówił z mocnym akcentem, z równą złośliwością prowokując i krytykując przyjaciół i obcych. Niektórzy nie znosili tych jego przytyków i docinków, ale tolerowali je, ponieważ Levy często się przydawał, a czasem bywał niezastąpiony. Wiedział, gdzie można kupić lub sprzedać wszystko, od pistoletu po cenny klejnot i kilogram najlepszej tajskiej heroiny. I, jak czasami się chwalił, za odpowiednią stawkę mógł zrobić niemal wszystko, jeśli nie zagrażało to jego wygodzie i bezpieczeństwu.
– Mówiliśmy o różnych poglądach na to, co jest najlepsze na świecie – wyjaśniła mu Karla. – Ale ciebie o zdanie nie muszę pytać.
– Można by powiedzieć, że według mnie najlepsza rzecz na świecie to pieniądze – podsunął od niechcenia. – I to prawda. Każda zdrowa na umyśle i rozsądna osoba zdaje sobie pewnego dnia sprawę, że pieniądz może niemal wszystko. Wielkie zasady i szlachetne cnoty są bardzo piękne w perspektywie historycznej, ale przeżyć pomagają nam pieniądze, a ich brak pcha nas pod wielkie koło. A ty, Lin? Co powiedziałeś?
– Jeszcze nic, a skoro ty tu jesteś, to już nie będzie miał okazji.
– Bądźże sprawiedliwy. Powiedz, Lin, chciałbym wiedzieć.
– No, skoro nalegasz, to muszę powiedzieć: wolność.
– Wolność czego? – spytał, dodając cichy śmiech do ostatniego słowa.
– Nie wiem. Może wolność odmowy. Jeśli masz tyle wolności, to nie potrzebujesz wiele więcej.
Zjawiło się piwo i kawa. Kelner grzmotnął tacą o stół z zaciekłością. Obsługa w bombajskich sklepach, hotelach i restauracjach w owych czasach balansowała między uprzejmością bliską służalczości a brutalnością, wynikającą z niecierpliwości lub wrogości. Chamstwo kelnerów w Leopoldzie było legendarne. „To moje ulubione miejsce na całym świecie – powiedziała kiedyś Karla – w którym traktują mnie jak śmieć”.
– Toast! – zawołał Didier, brzękając swoją szklanką o moją. – Za wolność… picia! Salut!
Wypił pół wysokiej szklanki, westchnął głośno z rozkoszy i wypił resztę. Nalał sobie drugą szklankę, a do naszego stolika dołączyli mężczyzna i kobieta, którzy usiedli między Karlą a mną. Mroczny, zamyślony, niedożywiony młodzieniec nazywał się Modena i był ponurym, małomównym Hiszpanem, załatwiającym czarnorynkowe interesy z turystami z Francji, Włoch i Afryki. Jego towarzyszka, szczupła i ładna niemiecka prostytutka o imieniu Ulla, od jakiegoś czasu pozwalała mu nazywać się jej kochankiem.
– Ach, Modena, przyszedłeś w samą porę, żeby nam postawić następną kolejkę! – zawołał Didier, siadając obok Karli, by go poklepać po ramieniu. – Ja proszę whisky z sodą, jeśli łaska.
Niższy od niego Modena wzdrygnął się jak od ciosu i spochmurniał, ale przywołał kelnera i złożył zamówienie. Ulla rozmawiała z Karlą na zmianę po niemiecku i angielsku, przypadkiem lub umyślnie ukrywając w ten sposób najbardziej interesujące momenty rozmowy.
– Skąd wiem, na? Jak to możliwe, że wiem, że to Spinner? Total verrückt, powiadam ci. Na początku wydawał mi się całkiem normalny. A może, jak sądzisz, to właśnie znak? Może był za bardzo normalny. Na ja, dziesięć minut w pokoju i er wollte auf der Klamotten kommen. Na moją najlepszą sukienkę! Musiałam z nim walczyć, żeby ocalić ubrania, der Sprintficker! Spritzent wollte er, na całe moje ubranie! Gibt’s ja nicht. A później, kiedy poszłam do łazienki na małego niucha koki, wróciłam i widzę daß er seinen Schwanz ganz tief in einer meiner Schuhe hat! Uwierzysz? Do buta! Nicht zu fassen.
– Spójrzmy prawdzie w oczy – powiedziała łagodnie Karla. – Świry zawsze wiedzą, jak cię znaleźć.
– Ja, leider. Co mogę powiedzieć. Świry mnie kochają.
– Nie słuchaj jej, Ulla, miłości moja – pocieszył ją Didier. – Szaleństwo jest podstawą wielu świetnych związków. W gruncie rzeczy szaleństwo wręcz leży u podstaw każdego świetnego związku.
– Didier – westchnęła Ulla, wymawiając jego imię z uśmiechem najczystszej słodyczy. – Czy już ci mówiłam, żebyś się dymał?
– Nie! – Roześmiał się. – Ale na razie ci wybaczę tę gafę. Między nami, kochanie, takie rzeczy są zawsze niedopowiedziane, co zrozumiałe.
Zjawiła się whisky w czterech małych flaszkach, a kelner otworzył dwie butelki wody sodowej mosiężnym otwieraczem, zwisającym na łańcuchu u jego pasa. Kapsle potoczyły się po stole i spadły na podłogę. Kelner chlasnął brudną ścierą po mokrym blacie, zmuszając nas do uskoczenia przed rozpryskującą się wilgocią.
Z dwóch różnych miejsc restauracji zbliżyli się do nas dwaj mężczyźni; jeden zaczął rozmawiać z Didierem, drugi z Modeną. Ulla wykorzystała tę chwilę, by pochylić się do mnie. Pod stołem wcisnęła mi coś w dłoń – w dotyku przypominało niewielki zwitek banknotów – a jej spojrzenie błagało, żebym nie zwracał niczyjej uwagi. Rozmawiając z nią, bez patrzenia wsunąłem banknoty do kieszeni.
– Więc zdecydowałeś,