Lev Grossman

Król magii


Скачать книгу

powinieneś zobaczyć deklaracje celne, są naprawdę imponujące. Już sam nagłówek. Możesz sobie wziąć kilka. I pieczęć – przystawię ci ją na czymś jutro rano. Ta pieczęć to prawdziwe dzieło sztuki.

      Czubek jej papierosa jarzył się w ciemności. Quentin przypomniał sobie, kiedy palił po raz ostatni. To było podczas krótkiego, ale niezwykle hedonistycznego okresu, kiedy mieszkał w Nowym Jorku, trzy lata temu. Papieros Elaine był słodki i wonny. Poprosił, żeby go poczęstowała. Musiała zwinąć go dla niego, bo zapomniał, jak to się robi. Czy może nigdy tego nie potrafił? Nie, Eliot miał takie sprytne srebrne urządzenie, które samo zwijało papierosy.

      – Bardzo niechętnie poruszam tę sprawę – zagaił – ale moje przybycie ma swój powód.

      – Tak podejrzewałam. Chodzi o ten magiczny klucz?

      – Co? Och. Nie, nie chodzi o magiczny klucz.

      Oparła się wygodnie i położyła stopy na skrzynce, która służyła za stolik.

      – Więc o co?

      – O pieniądze. Podatki. Nie wysłałaś ich w zeszłym roku. To znaczy wyspa nie wysłała.

      Elaine wybuchnęła śmiechem – serdecznym głośnym śmiechem. Odchyliła głowę w tył i klasnęła w ręce.

      – I wysłali ciebie? Króla?

      – Nie wysłali mnie. Jestem królem. Sam się wysłałem.

      – Jasne. – Otarła oczy wierzchem dłoni. – Lubisz sobie pomikrozarządzać, co? I pewnie się zastanawiasz, gdzie są pieniądze? Powinniśmy byli je wysłać. I mogliśmy, nikt nie głoduje na Najdalszej Wyspie. Jutro pokażę ci złote chrząszcze. Są niesamowite: zjadają ziemię i srają zarodkami złota. I robią sobie ze złota gniazda! – Kopnęła skrzynię, na której trzymała nogi. – Weź ją sobie. Jest pełna złota. Skrzynię dorzucę za darmo.

      – Świetnie – powiedział Quentin. – Dzięki. Układ stoi.

      Misja zakończona. Zaciągnął się papierosem i stłumił kaszel. To była bardzo krótka faza, ten okres, kiedy palił. Może wypił za dużo tego czegoś. Co to było, rum? Było słodkie, a siedzieli na tropikalnej wyspie, więc niech będzie, że rum.

      – Od lat nie mieliśmy od was wieści. Nie było po co nawiązywać kontaktu. I co zamierzasz zrobić z tym złotem?

      Quentin mógł odpowiedzieć, ale nawet sam przed sobą musiał przyznać, że odpowiedź nie zabrzmiałaby dobrze. Zapewne zużyją je na ponowne pozłocenie berła Eliota. Podatki bez reprezentacji. Mogła rozpocząć rewolucję. Miała rację. Jednak to wszystko było takie nierealne.

      – No i popatrz, co się stało. Przysłali nam króla. Myślę, że można nam wybaczyć, że jesteśmy trochę zapominalscy. Ale dlaczego tu jesteś tak naprawdę? Nie mów mi, że to jedyny powód. Jest zdecydowanie za bardzo prozaiczny. Wyruszyłeś na misję?

      – Obawiam się, że cię jednak rozczaruję. Nie jestem na żadnej misji.

      – Byłam pewna, że szukasz magicznego klucza – powiedziała. – Tego, którym nakręca się świat.

      Trudno było określić, kiedy żartowała.

      – Szczerze mówiąc, Elaine, niewiele wiem o tym kluczu. Podejrzewam, że wiąże się z nim jakaś legenda. Wiele osób go szuka?

      – Nie. Ale to nasz jedyny powód do dumy, wyjąwszy chrząszcze.

      Na niebie wzeszedł wielki rogal, pomarańczowy jak końce ich papierosów. Wisiał tak nisko, że wydawało się, jakby zaraz miał się zaplątać rogiem w takielunek „Mundżaka”. Tutaj księżyc nie był kulą, miał kształt sierpa. Raz dziennie, dokładnie w południe, przechodził między Fillory a słońcem, powodując zaćmienie. Wszystkie ptaki wówczas milkły. Najwyraźniej codziennie je to zaskakiwało. Quentin tak przywykł do tych zaćmień, że już ich w zasadzie nie zauważał.

      – I tak go tu nie ma – powiedziała Elaine.

      – Domyśliłem się. – Quentin dolał sobie z karafki rumu. Nie, żeby go potrzebował, ale kogo to obchodzi? Zastanawiał się, czy już rozwiązali zagadkę śmierci Jollyby’ego.

      – Jest na Następnej. Na następnej wyspie za nami.

      – Przykro mi, nie nadążam – powiedział. – Co jest gdzie?

      – Dalej, za nami, jest następna wyspa, która nazywa się Następna. Dwa dni drogi stąd, może trzy. Nigdy tam nie byłam. Ale to tam jest klucz.

      – Klucz. Chyba żartujesz.

      – A co, śmieję się? – Śmiała się?

      – Pewnie to metaforyczny klucz. Klucz do życia. Kawałek papieru, na którym jest napisane „Co nagle, to po diable”, albo „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”.

      – Nie, Quentinie, to prawdziwy klucz. Ze złota. Ma ząbki i w ogóle. Bardzo magiczny, przynajmniej ludzie tak mówią.

      Quentin patrzył w dno swojej szklanki. Musiał teraz pomyśleć, ale przedsięwziął już kroki, które unieruchomiły jego aparat myślowy. Za późno. Co nagle, to po diable.

      – Kto robi klucze ze złota? – powiedział. – To nie ma sensu. Taki klucz byłby za miękki. Cały czas by się wyginał.

      – Trzeba uważać, jak się go przekręca.

      Quentin poczuł, że twarz mu pała. Dzięki Bogu, noc wreszcie robi się chłodna, a w drzewach okalających ambasadę budził się wiatr.

      – Czyli dwa dni drogi stąd znajduje się magiczny klucz. Dlaczego nie popłynęłaś i go nie zabrałaś?

      – Nie wiem, Quentinie. Może dlatego, że nie mam magicznego zamka.

      – Nigdy mi nie przyszło do głowy, że ten klucz może być prawdziwy.

      To było kuszące. Nawet bardziej: miało wielki, mrugający w ciemnościach neon z napisem PRZYGODA. Czuł, jak go wabi zza horyzontu. Najdalsza Wyspa to była kompletna klapa, temat zastępczy. Oznaczało to jedynie, że nie popłynął dostatecznie daleko.

      Elaine siedziała wyprostowana na kanapie i wyglądała na dużo trzeźwiejszą niż on. Pewnie przywykła do tego rumu. Zastanawiał się, jak by to było ją pocałować, jak by to było pójść z nią do łóżka. Jeśli rozważał to na poważnie, powinien był przestać pić nieco wcześniej. Teraz, kiedy faktycznie o tym pomyślał, nie był nawet do końca pewien, czy chce pocałować te cienkie uśmiechnięte wargi.

      – Czy mogę ci coś powiedzieć, Quentinie? – spytała. – Na twoim miejscu przemyślałabym gruntownie, czy chcesz szukać klucza. Ta wyspa jest dość bezpieczna, oczywiście jak na wyspę, ale to jest koniec Fillory. Tam – wskazała morze ukryte za przytulnymi latarniami sztormowymi „Mundżaka”, za bladymi zarysami palm na skraju zatoki, skąd dochodził szum odległych fal – to już nie jest Fillory. Twoje królestwo kończy się tutaj. Tutaj jesteś królem, masz pełną władzę. Tam nie jesteś już królem. Tam jesteś tylko Quentinem. Jesteś pewien, że to wystarczy?

      Kiedy to powiedziała, zrozumiał, co miała na myśli. Byli na samym skraju czegoś, na obrzeżu. Na skraju tej polany w lesie, gdzie zginął Jollyby. Na parapecie okna w jego biurze, kiedy Eliot i dziewczyny przyszli po niego na Ziemi. Tu miał władzę. Tam nie wiedział, kim jest.

      – Oczywiście, że nie jestem pewien – odparł. – Dlatego właśnie płynie się dalej. Żeby sprawdzić, czy to wystarczy. Musisz mieć tylko pewność, że chcesz się dowiedzieć.

      – Właśnie, wasza królewska mość – powiedziała Elaine. – Właśnie.

* * *

      Tej nocy Quentin poszedł spać jako ostatni, a rano wstał też jako ostatni. W Fillory jego poczucie czasu stało się przyjemnie elastyczne, ponieważ nie atakowały